Po pewnym czasie otworzył oczy i dostrzegł, że nad ziemią unosi się zielonkawożółta mgła, na niebie świecą cztery księżyce, których nie widział nigdy przedtem: trzy małe, blade i kanciaste niczym okruchy metalu, a pośród nich jeden, rzucający czerwonawe światło. Miał on kształt diamentu, z czterech jego wierzchołków biło niebieskobiałe światło, bardzo podobne do światła nowej gwiazdy. Skupił na nim wzrok i po pewnym czasie poczuł, że się wznosi. Wzleciał ponad zalesione szczyty podwójnej, wznoszącej się za Triggoin góry i już wkrótce widział pod sobą miasto, płaskie niczym mapa. Wzlatywał coraz wyżej, dostrzegł odległą Górę Zamkową świecącą na niebie niczym latarnia, na wschodzie zaś, poza nią, widział żółtawe światła miast z przeciwległego zbocza Góry, witających nastanie nowego dnia.
Wzleciał jeszcze wyżej, ponad królestwo chmur. Widoczny poniżej świat był jak gęsty dywan mgły.
Gwiazdy tu płonęły blaskiem tak jasnym, że były ponad ludzkie rozumienie. Zrobiło się bardzo zimno. Zawitał w królestwie wiecznej nocy. Zawitał na granicy niebios, wznosząc się przez nie widział duchy i upiory, wielkie armie dzielnych rycerzy uzbrojonych we włócznie i miecze, walczących wszędzie wokół niego, pomiędzy nimi zaś przebiegało krwawe światło błyskawic, wir blasku niczym komety odrywał się od firmamentu i spadał na znajdujący się daleko w dole świat.
Prestimion marzł. Spadające na kark włosy miał sztywne od lodu. Krew zastygała mu w żyłach. Nie czuł jednak bólu, nie znał pojęcia strachu. Znajdował się w stanie ekstazy. Wznosił się coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie zamknęło się wokół niego pasmo czerni i nie widział już nawet gwiazd. Istniał wyłącznie Majipoor, unoszący się pod nim niczym dziecinna piłka, wirujący powoli, zielony, niebieski i brązowy; widział wielki ciemny klin będący Alhanroelem, długi, szeroki, zielony Zimroel, pomiędzy nimi niewielką Wyspę Snu, a poniżej brązowy Suyrael. Potem świat się obrócił i pozostało wyłącznie Morze Wielkie, którego nikt nigdy nie przepłynął, wielka szmaragdowa plama. I znów przed jego oczami pojawił się Alhanroel, świat bowiem obracał się coraz szybciej i szybciej, kontynenty i dzielące je oceany to pojawiały się, to znikały…
Świat ten był jego światem. Świat ten należał do niego, a on należał do świata. Wątpliwości znikły i nie osaczały już jego duszy. Tego właśnie szukał, przybył tu, poza granice rzeczywistości, by znaleźć to, czego szukał. Świat należał do niego, on należał do świata, a świat ten unosił się w pustce w zasięgu jego ręki.
Prestimion wyciągnął rękę i dotknął go.
Świat wskoczył mu w dłoń, czuł w dłoni maleńką kulę będącą światem, zacisnął wokół niej palce, by ją chronić, ogrzał ją oddechem. I powiedział: „Jestem Prestimion i ja cię uleczę. Najpierw jednak muszę uleczyć samego siebie”. Wiedział, że zdoła tego dokonać. W jego duszy otwarły się wielkie wrota, zamknięte do tej pory na żelazne sztaby.
Marzł, zamarzał, a jednak czuł pot spływający mu po ciele. Nie miał już wątpliwości, jaką drogą powinien pójść. Widział ścieżkę prowadzącą go do ciepła, ścieżkę, którą mógł przejść, jeśli tylko zechce i jeśli nie zabraknie mu sił.
Uwolnił maleńki świat, pozwolił mu odlecieć w ciemność.
Nagle dostrzegł nad sobą światłość. Nowa gwiazda nadal promieniała, teraz jednak miała twarz, twarz Lady Kunigardy; słyszał jej głos powtarzający cicho: „Chodź, Prestimionie. Jeszcze jeden krok. Jestem już blisko. Jeszcze jeden krok. I trochę dalej. Dalej…”.
Dalej… Dalej…
— Doszedłeś wystarczająco daleko — powiedział ktoś donośnie. — Już dobrze, Prestimionie. Otwórz oczy.
Przez chwilę nie widział, a potem dostrzegł stojącego obok Gialaurysa, Svora i trzymającego się trochę z tyłu Septacha Melayna. Był późny ranek, może nawet południe? Słońce świeciło wysoko na niebie, rosa na trawie zdążyła już wyschnąć. Był głodny, jakby nie jadł od wielu tygodni, gardło miał suche, powieki spuchnięte.
— Weź mnie za rękę. — Gialaurys wyciągnął ku niemu dłoń. — Wstawaj. No, już.
— Zaczęliśmy cię szukać jeszcze przed wschodem słońca — poinformował go Svor. — Poszliśmy w końcu do Gominika Halvora i to on poradził nam sprawdzić park. Tyle że jest to duży park.
Prestimion wstał i uczynił kilka chwiejnych kroków. Potknął się, niemal wpadł do strumienia, Septach Melayn jednak przyskoczył i podtrzymał go.
— Bawiłeś się niebezpiecznymi zabaweczkami? — spytał, wskazując zioła i wzór ułożony z kolorowych sznurków. W jego głosie wyraźnie brzmiała kpina. — Mam nadzieję, że to ci nie zaszkodzi. Obfity posiłek, odpoczynek…
— Powinieneś sam spróbować. — Prestimion zdołał uśmiechnąć się słabo. Mówił z trudem, głos miał ostry, schrypnięty. — Bardzo by cię to zaskoczyło. Circais, cobily, kilka suszonych jan-garów na początek i…
— Dzięki, ale nie. Zażycie tych leków mogłoby przeszkodzić mi w ćwiczeniach z rapierem. Jaką to bzdurą zabawiałeś się tu, Prestimionie?
— Daj mu spokój — burknął Gialaurys. — Chodźmy. Wracamy do gospody.
— Możesz iść? — Svor przyjrzał mu się z nieukrywaną troską.
— Nic mi nie jest, Svorze. — Prestimion wyciągnął przed siebie ręce. — Spójrz, idę prosto. Wystarczy ci? — Roześmiał się, zebrał rozłożone na trawie przedmioty i schował je do plecaka. Po nocnej przygodzie był bardzo spokojny, pogodził się ze sobą. Widział teraz drogę, którą powinien iść. Musiał tylko zrobić na niej pierwszy krok, potem drugi…
— Chcesz usłyszeć najświeższe nowiny? — spytał Svor w drodze do gospody.
— Jakie nowiny?
— Lady Kunigarda złożyła oświadczenie o stanie rządów. Septach Melayn słyszał je zeszłej nocy w gospodzie, poszliśmy do ciebie z tą nowiną, ale nie było cię w pokoju, więc wszczęliśmy poszukiwania po całym mieście. Jesteś nam winien bezsenną noc. Jak ją od ciebie odzyskamy, Prestimionie?
— Powiedz mi wszystko o tej proklamacji, dobrze?
— A tak, proklamacja. Wygląda na to, że Pani uciekła z Wyspy, zabierając ze sobą urządzenia umożliwiające dokonywanie przekazów. Za ich pomocą przekazała światu, że nadal zamierza kierować duszami naszego świata jako Pani na wygnaniu. Wypowiedziała się też bardzo wyraźnie przeciw Korsibarowi, a także przeciw swemu bratu, Pontifexowi Confalume’owi. Korsibara nazwała nawet uzurpatorem. „Fałszywy Koronal, uzurpator Korsibar”, tak go nazwała. Własnego bratanka! Jeśli zaś chodzi o Confalume’a, zarzuciła mu milczącą zgodę na objęcie władzy przez Korsibara. Twierdzi, że tym aktem obaj ściągnęli na świat przekleństwo Bogini. Wezwała do powstania, strącenia Korsibara z tronu. Obiecuje, że sama będzie z nim walczyć przesłaniami, a także innymi sposobami.
— I dokonała tego Kunigarda? — zdumiał się Prestimion. Miał wrażenie, iż nadal żyje w swej wizji, że śpi w trawie przy strumieniu, trzymając w dłoni maleńką kulę Majipooru. — Ciekawe, jaki los ją spotkał. Czy również została wyjęta spod prawa?
— Opuściła Wyspę — wtrącił Septach Melayn. — W tej chwili znajduje się gdzieś na południowym Alhanroelu i podróżuje na północ. Oznajmiła, że ma zamiar cię znaleźć, ty bowiem jesteś prawdziwym Koronalem Majipooru. Oznajmilibyśmy ci to z radością zeszłej nocy, przyjacielu, tyle że zdecydowałeś się przespać ją w parku po kolacji z czego…? Circais i cobily? — Septach Melayn roześmiał się radosnym, kpiącym śmiechem. — Może w tym sojuszu z siostrą Confalume’a miała jakiś udział magia? Czyżbyś uciekł do parku, by wezwać Proicharisa i Remmera, czyżby te wielkie istoty spojrzały na ciebie łaskawie? Czyżby dały ci do ręki świat, byś mógł igrać nim jak dziecko zabawką?