— No właśnie, Korsibar! Mój ukochany brat, który został Koronalem tylko dlatego, że mu to nakazałam, jak mi się odwdzięczył? Skazał na wygnanie w murach swego Zamku! Otacza się oszustami, kłamcami i zdrajcami, którzy doprowadzą go w końcu do klęski. Dantirya Sambail trzęsie teraz Zamkiem, jakby był w jednej osobie Koronalem i Pontifexem… to za wiele, Melithyrrh, doprawdy za wiele. Nie zniosę tego!
Thismet przeszła do sąsiedniego pokoju, w którym przechowywała biżuterię, wspaniałe pierścienie, wisiory i naszyjniki równe — lub nawet lepsze — od tych, które nosiły towarzyszki życia Koronali, i wsunęła w nie smukłe białe dłonie, jakby właśnie znalazła ukryty skarb. Po dłuższej chwili spytała, bardzo spokojnie:
— Melithyrrh, czy zgodzisz się towarzyszyć mi w podróży?
— Oczywiście, pani. Kilka dni spędzonych na przykład w Morpin Wysokim z pewnością by ci pomogło. Albo wizyta w ogrodach Tolignar… wakacje w Bombifale…
— Nie. Nie pojedziemy ani do Bombifale, ani do Tolignar. Ani do Morpin Wysokiego. Mam na myśli nieco dłuższą podróż. Czy wiesz, gdzie leży Gloyn?
— Gloyn? — powtórzyła Melithyrrh, jakby była to nazwa innej planety.
— Gloyn. To miasto, a może miasteczko na zachodnim Alhanroelu, leżące za górami Trikkala, lecz po tej stronie Alaisor.
— Nigdy o nim nie słyszałam — przyznała zdziwiona Melithyrrh.
— Ja też zaledwie dzisiaj dowiedziałam się o jego istnieniu. Wyjedziemy jutro, tylko we dwie. Chodź, zacznijmy się pakować. Umiesz prowadzić latacz, prawda? Ja jestem prawie pewna, że umiem. Nie masz pojęcia, jak bardzo zależy mi, by wyrwać się stąd, zaczerpnąć w płuca świeżego powietrza, przeżyć przygodę, własną przygodę, pierwszą w życiu, tylko my dwie, Melithyrrh.
— Czy mogę spytać, pani, co właściwie jest w tym Gloyn?
— Nie co, ale kto. Prestimion — odpowiedziała lady Thismet.
W końcu wzięła znacznie mniej bagażu, niż wydawało jej się to możliwe. Zrezygnowała z eleganckich szat na rzecz prostych, mocnych sukien, znacznie praktycznie j szych tam, dokąd zmierzała. Niewiele zabrała też drogocennych drobiazgów, zaledwie jakiś naszyjnik, kilka pierścieni przypominających jej, iż jest właścicielką cennej biżuterii. Nie zapomniała jednak o małym sztylecie z rękojeścią wysadzaną klejnotami, który mogła przypiąć pod lewym ramieniem. Po dogłębnym namyśle zdecydowała się także na miotacz energii; korzystając z chwili nieuwagi wartowników, przed niespełna miesiącem wypożyczyła go sobie ze zbrojowni. Nie wiedziała, jak się go używa, a poza tym słyszała, że broń ta jest zawodna, miała jednak nadzieję, że zdoła nią przynajmniej odstraszyć zuchwalców, którzy uznają dwie samotnie podróżujące kobiety za łatwy łup.
Największy problem miały z lataczem. Thismet nigdy nie prowadziła samodzielnie i nie zwracała szczególnej uwagi na to, co robią wożący ją kierowcy. Okazało się, że Melithyrrh również nie. Lecz przecież nie mogło to być nic szczególnie skomplikowanego, prawda? Rusz, zatrzymaj się, w górę, w dół, szybciej, wolniej… Gdy więc Korsibar zwołał nowe posiedzenie Rady — długie posiedzenia odbywały się ostatnio niemal codziennie, bo omawiano bunt Prestimiona narastający na zachodzie i idiotyczne plotki, jakoby Korona! był Metamorfem — Thismet zażądała od kapitana gwardii podstawienia luksusowego latacza, po czym obie z Melithyrrh poszły na Plac Dizimaule’a, by go odebrać.
Strażnik zorientował się, że nie mają kierowcy, i przyjrzał się im nieco dziwnie, jednak nie powinien kwestionować poleceń siostry Koronala, więc tylko pomógł im zapakować bagaże i uprzejmie otworzył drzwiczki.
— Ty prowadzisz pierwsza — szepnęła Thismet.
— Ale… pani…
— Pomyślą sobie, że dzieje się coś naprawdę złego, jeśli zobaczą, że to ja siadam przy kontrolkach. No, już!
— Tak, pani.
Melithyrrh przez dłuższą chwilę przyglądała się kontrolkom. Było ich osiem, może dziewięć, żadna nie opisana. Westchnęła głęboko i dotknęła jednej z nich. Nic się nie stało. Strażnik gapił się z otwartymi ustami. Nie widział jeszcze szlachetnych pań próbujących o własnych siłach poprowadzić latacz.
Melithyrrh przycisnęła kolejny guzik. Latacz ożył z niskim buczeniem.
— Włączyłaś rotory — ucieszyła się Thismet. — Teraz wciśnij ten przycisk z lewej strony.
Zgadywała, ale zgadła dobrze. Nos maszyny uniósł się sześć cali nad ziemię… osiem… dziesięć…
— Puść!
Latacz zniżył się nieco i wyrównał.
— Teraz ten następny z lewej — doradziła Thismet.
Latacz skoczył gwałtownie w tył. Thismet uderzyła Melithyrrh po dłoni i sama wcisnęła przycisk na prawo od kontrolki rotorów. Latacz równie chwiejnie i nierówno podjechał do przodu. Gwardzista, który zdołał uskoczyć przed najeżdżającą na niego maszyną, stał teraz w bezpiecznej odległości, z ustami jeszcze szerzej otwartymi w zdumieniu.
— Jedziemy! — ucieszyła się Thismet. I rzeczywiście, pojazd szarpał niepewnie, ale ruszył w kierunku Wielkiej Drogi Calintane’a.
— Zdaje się, że opanowałam już podstawy — oznajmiła Melithyrrh. — Ten przycisk przyspiesza latacz, a ten hamuje. Ten skręca… w prawo? A, nie, niestety. W lewo. Więc ten z pewnością…
— Doskonale ci idzie — upewniła ją Thismet.
Latacz pozostawał poziomo nad drogą i gładko płynął jej środkiem. Przed nimi nagle pojawił się znak: Morpin Wysokie w lewo, Halanx w prawo.
— Jedziemy do Halanx — poleciła księżniczka. Pojazd skręcił w prawo, nawet dość gładko. — Widzisz? Takie to proste. Właśnie rozpoczęłyśmy podróż.
Najpierw musiały zjechać z Góry. Na równinie miały kierować się na zachód, co oznaczało, że powinny jechać przez Dundilmir, tyle Thismet wiedziała. Dundilmir było jednak Miastem Zbocza i znajdowało się niemal u stóp Góry. Musiały najpierw przejechać przez trzy wyższe poziomy: Miasta Wewnętrzne, Miasta Strażnicze i Wolne Miasta. Wydawało jej się, że słyszała kiedyś o drodze prowadzącej przez Banglecode do Hoikmar lub może Grel i innej, do Castlethorn albo Gimkandale; obie powinny przecinać Dundilmir. Słabo znała jednak topografię Góry, a zwłaszcza pomniejszych szczytów i innych przeszkód, bardzo komplikujących poruszanie się po jej zboczach. Nie sposób było dojechać od punktu A do punktu B, mimo iż na mapie wydawało się to bardzo łatwe, trzeba było znaleźć łączącą je drogę, a to oznaczało czasami okrążenie i połowy Góry. Pierwszą noc spędziły więc, całkiem dla nich nieoczekiwanie, w gospodzie w mieście Guand, którego Thismet nie odwiedziła wcześniej nigdy. Trafiły tam w błędnym przekonaniu, że z Halanx pojechały na Banglecode.
Była to najlepsza gospoda, jaką zdołały znaleźć, nie olśniewała jednak luksusem. Właściciel patrzył na nie wyzywająco, choć obie ubrały się skromnie, zmyły z twarzy szminkę i tusz, włosy zaś sczesały gładko do tyłu. Ich pokój okazał się mały, na ścianach były plamy wilgoci, prześcieradła sprawiały wrażenie używanych. Kolacja okazała się wręcz okropna: białe, nie znane im mięso usmażone na tłuszczu. Przez całą noc budziły dobiegające je z sąsiednich pokojów śmiechy i skrzyp sprężyn.
— Jak myślisz, czy będzie tak przez całą drogę do Gloyn? — spytała Thismet.
— Będzie jeszcze gorzej, pani. Na razie wciąż jesteśmy na Górze.
Kiedy przyszło im zapłacić rachunek, Thismet uświadomiła sobie, że nie wzięła pieniędzy. Siostra Koronala nie była przyzwyczajona do noszenia ich przy sobie. Na szczęście Melithyrrh miała mieszek rojalów, nie imponował jednak wielkością i księżniczka zaczęła podejrzewać, że w końcu zostanie zmuszona do zastawienia klejnotów, by móc zapłacić na nędzne noclegi. Teraz dopiero zrozumiała, że rzeczywiście mogło być jeszcze znacznie gorzej.