Выбрать главу

— Niedaleko jest strumyk. Zaprowadzę panie.

Podeszli do strumienia, który dalej rozlewał się w błotnistą kałużę, gdzie utknął latacz. Tu woda była czysta, płynęło wartko.

— Zostań przy wierzchowcu — rozkazała Thismet. — Odwróć się plecami. Nie wolno ci się oglądać!

— Nie obejrzę się, pani, masz moje słowo.

Obejrzał się tylko raz i zobaczył je stojące po kolana w wodzie, całkiem nagie. Melithyrrh nasączała koszulę wodą i wyżymała ją nad głową Thismet. Wstrząsnął nim widok białych, pełnych pośladków Melithyrrh i doskonale okrągłych piersi Thismet.

— Dobrze się czujesz, Svorze? — spytała Thismet, kiedy powróciły znad strumienia. Wyglądały znacznie lepiej. — Tak jakoś nagle pobladłeś…

— W zeszłym tygodniu miałem atak gorączki. Zdaje się, że nie jestem jeszcze w pełni zdrowy. — Svor pomógł jej wspiąć się na siodło wierzchowca i usiadł tuż za nią, z udami przyciśniętymi do pośladków dziewczyny, mocno obejmując ją w talii. Podnieciło go to tak, że był bliski szaleństwa. Ostrzegł lady Melithyrrh, by nie oddalała się od latacza i czekała, aż kogoś po nią przyśle, i skierował wierzchowca w stronę obozu.

Przedzierali się wśród stad vongiforinów i klimbergeystów w milczeniu.

— A więc oddaliłaś się od brata, pani? — spytał po pewnym czasie Svor.

— To całkiem odpowiednie określenie. Opuściłam Zamek, nikogo o moich zamiarach nie informując, Korsibar wie już jednak z pewnością, dokąd się udałam. Nagle przyszedł dzień, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, iż nie wytrzymam tam dłużej. Dławiłam się obrzydzeniem do Zamku. Pomyślałam: „Źle zrobiliśmy, odbierając władzę Prestimionowi. Popełniliśmy straszny grzech przeciwko woli Bogini. Pojadę i poproszę go o wybaczenie”. Co też zamierzam zrobić. Jak myślisz, czy będzie w stanie mi wybaczyć, Svorze?

— Książę Prestimion myśli o tobie wyłącznie dobrze, pani — odparł spokojnie Svor. — Nie wątpię, iż niezmiernie ucieszy go, że zmieniłaś przekonania.

A jednak nie mógł obronić się przed myślą, że ma oto do czynienia z jakąś skomplikowaną intrygą Korsibara wymierzoną przeciwko Prestimionowi lub, co wydawało się bardziej prawdopodobne, intrygą Dantiryi Sambaila. Tylko co tu mogło być intrygą? Co Korsibar mógł zyskać, wysyłając siostrę i jej damę do towarzystwa w samotną podróż mierzoną w tysiącach mil, kończącą się w obozie Prestimiona? Czyżby Thismet żywiła złudzenia, że uda się jej wbić sztylecik w serce księcia, gdy wreszcie się z nim spotka? Z jakiegoś powodu nie chciał w to uwierzyć. Zwłaszcza teraz, gdy siedział za nią na wierzchowcu, wpatrzony w smukłą szyję dziewczyny, z udami przyciśniętymi do jej ciała, trzymając dłoń tuż poniżej jej piersi.

Na moment stracił głowę, opanowało go przeraźliwe pożądanie i jakaś niewypowiedziana tęsknota. Nagle wyszeptał w delikatne uszko:

— Pani, czy mogę coś ci powiedzieć?

— Co takiego, Svorze?

— Jeśli rzeczywiście jesteś po naszej stronie, mogę ci zapewnić ochronę. Żołnierski obóz to nieprzyjazne miejsce dla kobiety.

— Ochronę? — Nie widział jej twarzy, lecz mógłby przysiąc, że Thismet się uśmiecha. — Jak ty chciałbyś ochronić mnie wśród prostych wojaków?

Nie miał zamiaru reagować z urazą na jej słowa.

— Chodzi mi tylko o to, że nie byłabyś sama, pani, narażona na zaczepki innych. Pozostawałabyś w moim towarzystwie. Czy mówię wystarczająco jasno? — Drżał jak zakochany chłopiec, on, który zawsze dotąd zachowywał się swobodnie wobec dam. — Pozwól mi powiedzieć, pani, że od chwili gdy po raz pierwszy ujrzałem cię na Zamku, poczułem do ciebie najgłębszą, najszczerszą miłość…

— Och, Svorze! I ty także?

Niezbyt dobrze wróżyło mu to na przyszłość. Niemniej parł przed siebie, po prostu nie mógł powstrzymać słów.

— Oczywiście nie wolno mi było wspomnieć o tym ani słowem, zwłaszcza że stosunki między twym bratem i księciem zaczęły się psuć, ale zawsze, pani, patrzyłem na ciebie z rozkoszą… z sercem przepełnionym miłością… ze szczerym, wielkim pożądaniem…

— Ilu kobietom przede mną, Svorze, wyznawałeś to szczere i wielkie pożądanie? — spytała Thismet nieoczekiwanie łagodnie.

— Mówię nie tylko o pożądaniu, pani, lecz także o małżeństwie. Odpowiedź na twoje pytanie brzmi: żadnej.

Księżniczka milczała przez chwilę, która wydawała się trwać tysiąclecia.

— Dziwne miejsce wybrałeś, by poprosić mnie o rękę, diuku — powiedziała w końcu. — Gnieciemy się na jednym wierzchowcu, jedziemy przez najgorszą dzicz, jaką zna nasz świat, dzikie zwierzęta prychają i parskają dookoła, ja ubrana jestem w porwane szmaty, a ty ściskasz mnie tak, że niemal się duszę. Farąuanor, to mu trzeba przyznać, wybrał znacznie bardziej odpowiednie miejsce.

— Farąuanor? — przeraził się Svor.

— Och, nie obawiaj się, odrzuciłam jego oświadczyny. Można by nawet powiedzieć, że brutalnie. Twoje odrzucę znacznie uprzejmiej, bo też znacznie lepszy z ciebie człowiek niż on. Tyle że nie jesteś przeznaczony dla mnie. Nie wiem, czy istnieje gdzieś mężczyzna przeznaczony dla mnie, ale z całą pewnością ty nim nie jesteś. Przyjmij mą odmowę bez goryczy i pozwól, że nie będziemy już o tym mówić.

— Niech i tak będzie — zgodził się Svor, zdumiony zarówno własną śmiałością, jak i łagodną odpowiedzią księżniczki.

— Może powinieneś zwrócić się do lady Melithyrrh — zaproponowała Thismet po chwili milczenia. — Teraz, kiedy już nie jesteśmy na dworze, czuje się zagubiona i zapewne z radością przyjmie twą ofertę. Nie potrafię powiedzieć, czy gotowa jest wyjść za mąż, bardzo jednak wątpię, czy ty aż tak bardzo pragniesz małżeństwa. Porozmawiaj z nią.

— Dziękuję za dobrą radę, pani.

— Życzę ci powodzenia, Svorze — powiedziała Thismet i po chwili, jakby nigdy przedtem nie poruszali tego tematu, spytała: — Jak myślisz, czy Prestimion uwierzy w szczerość mojego nawrócenia?

Prestimion zaledwie raz w życiu zdumiony był tak jak w tej chwili, niegdyś, dawno temu, kiedy wszedł do sali tronowej i zobaczył Korsibara siedzącego na miejscu przeznaczonym dla Koronala, z koroną rozbłysku gwiazd na głowie.

Thismet tu, w jego obozie? Prosi o spotkanie z nim w cztery oczy?

Nieprawdopodobne wydawało się, że w ogóle dotarta tu, tak daleko od cywilizacji. Z całą pewnością zjawa, która stoi teraz przed nim, musi być dziełem magów. Lecz nie, nie, Thismet jest rzeczywista. Ubrana w podarte szmaty. Włosy ma potargane. Nie włożyła klejnotów, nie upiększyła się kosmetykami. Twarz ma ściągniętą, zmęczoną. Wygląda bardziej na pomoc kuchenną niż córkę i siostrę władcy, nosi się jednak z godnością, oczy jej płoną znajomym blaskiem, te pełne wargi, te delikatne rysy twarzy… tak, to z pewnością Thismet we własnej osobie. Tutaj. Właśnie tutaj, w Gloyn.

— Przede wszystkim powinnam ci oznajmić, panie mój, że przybyłam uzbrojona. — Thismet podwinęła podarty rękaw, ukazując pochwę małego sztyletu przymocowaną do ramienia. Zdjęła ją i niedbale rzuciła Svorowi. — Miał mi służyć wyłącznie do obrony w czasie podróży, panie mój. Nie mam przy sobie żadnej innej broni. — Uśmiechnęła się zachęcająco, a on zadrżał, widząc jej uśmiech. — Jeśli zechcesz, zgodzę się na rewizję.