— Rzeczywiście, bardzo to smutne. Dziwnymi drogami szliśmy wszyscy od tamtego dnia… — zauważył Prestimion.
Do namiotu wpadł goniec, trzymając w dłoni zwój. Prestimion odebrał go, rozwinął, przeczytał.
— Jakiś nowy edykt Korsibara, prawda? — spytał Septach Melayn.
— Ach, nie, nic takiego. To wiadomość od naszych szacownych magów, Gominika Halvora i jego syna. Rzucili zaklęcia, by poznać nasze losy. Twierdzą, że najlepiej dla nas byłoby stoczyć bitwę między górami Trikkala a Górą, na grani Thegomar… to gdzieś nad jeziorem Stifgad w prowincji Ganibairda.
— Wiem, gdzie to jest — powiedział Gynim z Tapilpil. — Dotrzemy tam przez Sisivondal, maszerując dalej na południowy wschód, w kierunku Lasu Ludin. Ludzie uprawiają tam stajję, lusavender, inne zboża. Farmerzy popierają cię najmocniej, mój panie. Pragną tylko jednego: by świat znów znalazł się w równowadze.
— A więc idziemy do grani Thegomar — zdecydował Prestimion. — Niech Korsibar tam nas odwiedzi.
— Powiedz mi jedno, Prestimionie — poprosił Septach Melayn. — Czy nasi magowie oferują może przepowiednię dotyczącą naszego sukcesu lub klęski?
— Ależ oczywiście. — Prestimion niedbale zerknął na treść listu. — Wszelkie wróżby zwiastują sukces. A więc ruszamy. Prowincja Ganibairda, jezioro Stifgad, grań Thegomar!
Marsz na wschód przypominał — zdaniem Prestimiona — wielką procesję. Mieszkańcy leżących na trasie miast witali go wszędzie jako oswobodziciela i pozdrawiali serdecznie, życząc zwycięstwa, gdy przedzierał się przez ich ciżbę w otwartym lataczu, mając przy boku Thismet.
Ludzie ci żyli w strachu od czasu, gdy dotarła do nich wieść o agonii Pontifexa Prankipina. Wierzyli powszechnie, że jego śmierć ściągnie na świat kłopoty i rzeczywiście, ściągnęła. Ich magowie powtarzali, że świat pogrąży się w chaosie i przepowiednie się sprawdziły. Ze wszystkich prowincji dochodziły informacje o walkach frakcji, spadku zbiorów, niepokojach i nawet wybuchach paniki.
Prestimion wiedział, że ludność Majipooru ma już szczerze dość walk między rywalizującymi królami. Popełniony przez Korsibara występek odbił się na życiu zwykłych ludzi. Wszyscy rozumieli, że winny ich nieszczęść jest właśnie Korsibar. Marzyli o powrocie normalnych czasów.
Co noc Lady Kunigarda przesyłała sny atakujące Korsibara i Confalume’a, a chwalące Prestimiona. Słowo Kunigardy nadal liczyło się w świecie, tym bardziej że nowa Pani Wyspy, Roxivail, nie przemawiała jeszcze do umysłów ludzi. Najwyraźniej udało jej się zająć Wyspę, nie zdołała jednak przejąć funkcji Pani.
Mimo wszystko Prestimion wcale nie miał pewności, że korona sama spadnie mu na głowę niczym dojrzały owoc z drzewa. Ludzie byli z nim, owszem. Ich poparcie rosło z dnia na dzień, bardzo dobrze. Nadal jednak musiał uporać się z armią Korsibara; na wschodzie czekał go przerażający przeciwnik.
W marszu na wschód armia szła w przeciwnym kierunku drogą, którą Thismet i Melithyrrh przebyły, uciekając z Zamku. Obu kobietom nie sprawiał przyjemności widok nędznych, prowincjonalnych miast i wiosek, ale podróżowały teraz wygodniej i czuły się znacznie bezpieczniej. Mijały kolejne miejscowości: Khatrian, Fristh, Drone, Hunzimar… Gannamunda, Kessilroge, Skeil i znów znalazły się na piaszczystym płaskowyżu Sisivondal, a potem w samym mieście.
W Sisivondal, mieście gigantycznych magazynów zbudowanych według jednego wzoru, gdzie ulice dekorowały ponure, surowe palmy camaganda i zwykłe krzaczki lumma-lumma, sekta znana jako Wierni urządziła na cześć Prestimiona wielką Procesję Misteriów. Odmowa udziału w święcie byłaby obrazą, Prestimion więc z honorowego miejsca obserwował śpiewaków i tancerzy, dziewczęta w bieli rzucające na ulicę kwiaty halatinga, gigantkę w skrzydlatym kostiumie niosącą świętą dwugłową różdżkę oraz wtajemniczonych z zasłoniętymi twarzami i wygolonymi, nabłyszczonymi czaszkami.
Burmistrz miasta tłumaczył księciu każdy kolejny etap ceremonii. Prestimion poważnie kiwał głową i przyglądał się wszystkiemu, okazując głębokie zainteresowanie. Siedział nie-poruszony, podczas gdy prezentowano mu święte przedmioty kultu: płomienistą lampę, węża z palmowych liści, odciętą ludzką rękę z wygiętym w tył środkowym palcem, wielki męski członek wyrzeźbiony w drewnie. Mimo długiego pobytu w Triggoin Prestimion niechętny był podobnym ceremoniom.
— Wierzcie i módlcie się! — krzyczeli maszerujący ulicami. Obserwujący procesję odpowiedzieli okrzykiem:
— Wierzymy! Wierzymy!
Dwaj wielcy Skandarowie przenieśli przed Prestimionem Arkę Misteriów na długim drewnianym kiju i wreszcie pojawił się jadący na wozie z mahoniu i srebra Posłaniec Misteriów, nagi, z jedną połową ciała pomalowaną na czarno, a drugą na złoto, trzymając w jednej ręce różdżkę mocy, wokół której owinięty był wąż, w drugiej zaś bicz.
— Wierzcie i módlcie się! — krzyknął.
— Wierzymy! Wierzymy! — odpowiedział okrzykiem burmistrz Sisivondal, siedzący obok Prestimiona.
— Wierzymy! Wierzymy! — krzyknęła Thismet. Trąciła Prestimiona łokciem mocno raz, a potem drugi, aż i on zdobył się na okrzyk:
— Wierzymy!
I wreszcie dotarli do grani Thegomar położonej nad jeziorem Stifgad, w prowincji Ganibairda.
Była to wysoka stroma góra o gęsto zalesionych zboczach, która na zachodzie przechodziła łagodnie w rozległe mokradła znane pod nazwą Beldak, one zaś zamykały się jeziorem. Droga z zachodu wiodła brzegiem jeziora, przez mokradła, wspinała się na górę niemal do szczytu, omijając go od strony południowej.
Armia Prestimiona maszerowała przez całą noc na wschód, przez rolniczą prowincję Ganibairda i o świcie zbliżyła się do zachodniego brzegu jeziora. W tym momencie przyniesiono wieści, że Korsibar zdążył na miejsce wcześniej i zajął pozycję na zboczu.
— Skąd wiedział, że kierujemy się właśnie tu? — spytał gniewnie Septach Melayn. — Ma wśród nas szpiega! Powinniśmy go wykryć i zabatożyć na śmierć!
— Nie my jedni rozsyłamy zwiadowców — odparł spokojnie Prestimion. — Są jeszcze magowie, próbujący odczytać przyszłość. My zbieramy informacje i Korsibar je zbiera. Tak czy inaczej nie ma to żadnego znaczenia.
— Ale on zajął pozycję na zboczu! Prestimiona nawet to nie poruszyło.
— Atakowaliśmy już pod górę — zauważył tylko. — Tym razem nie ma przynajmniej tamy, którą mógłby zawalić nam na głowę.
Wydał odpowiedni rozkaz i o świcie jego wojska przekroczyły mokradła Beldak.
W pierwszych promieniach słońca mógł obejrzeć armię Korsibara. Całe zbocze góry wydawało się lśnić włóczniami. Pośrodku rozwinięto dwie wielkie chorągwie: zieloną i złotą, oznaczającą obecność Koronala Majipooru, i tuż obok niej drugą, na której królewskim błękitem i szkarłatem przedstawiony był smok, starożytny symbol rodu Korsibara. Tu i tam widać było także inne sztandary; na północnej flance Prestimion dostrzegł barwy Serithorna, nieco na południe od niej sztandar Oljebbina i zaraz za nim Gonivaula.
Po przeciwnej strome niż smok Korsibara, przy południowym krańcu grani Thegomar, powiewała chorągiew niemal dorównująca wielkością chorągwi Koronala, bladoczerwona, z wyobrażonym na niej księżycem koloru krwi. Była to chorągiew klanu Dantiryi Sambaila.
Prestimion rozkazał natychmiastowe rozwinięcie szyków. Późnym rankiem, gdy jego żołnierze nadal przygotowywali się do bitwy, ze zbocza zjechał jeździec niosący białą flagę herolda. Przywiózł on list od Wielkiego Admirała Gonivaula, wzywający Prestimiona, by wyznaczył parlamentariusza do przeprowadzenia natychmiastowych negocjacji pomiędzy stronami. Admirał sugerował, by parlamentariuszem tym był Svor; niemal się tego domagał.