Выбрать главу

Przeciwnik nie cofnął się jednak. Jego linia była mocniejsza, a determinacja większa, niż można byłoby przypuszczać.

Żołnierze zderzyli się pierś w pierś, lecz ciężkozbrojni Korsibara nie zamierzali ustępować. Na atakujących posypały się oszczepy i włócznie, w ruch poszły topory i miecze; mieli przeciw sobie cały arsenał antycznej broni, bardziej pasującej do jakiegoś małego prymitywnego królestwa niż świata wielkiego Majipooru. Nagle w lewej flance otworzyło się przejście i pojawiła się w nim bateria miotaczy energii, strzelająca w prawe skrzydło sił rebeliantów pociskami czerwonego ognia. Na atakujących padł strach. Miotacze energii były wprawdzie zawodne, często wybuchały w twarz strzelcom, niemniej jednak przerażały, a tam, gdzie udało im się trafić, powodowały wielkie zniszczenia.

— Utrzymać szyk! — krzyknął Prestimion. — Nie mogą polegać na miotaczach, nie sposób ich nawet wycelować!

Utrzymanie szyku okazało się jednak niezwykle trudne, a kontynuowanie ataku wręcz niemożliwe, zbyt straszne było wystawianie się na cel niszczącym pociskom czystej energii niezależnie od tego, gdzie w końcu wybuchały. Dla większości ludzi Prestimiona był to pierwszy kontakt z miotaczami. Zawahali się i już wkrótce prawe skrzydło jego armii poszło w rozsypkę, żołnierze cofali się, rozpraszali i zaczynali uciekać w dół zbocza, ku podmokłym łąkom rozciągającym się u stóp góry.

Prestimion nie miał wątpliwości, że jeszcze chwila, a zamiast atakującej, karnej armii będzie dowodził rozpaczliwym odwrotem, że poniesie klęskę. Kawaleria Korsibara już wysuwała się uliczkami uczynionymi przez ciężką piechotę, już ruszała w dół zbocza, siejąc wokół zniszczenie.

Jeździł wzdłuż frontu, próbując być wszędzie, wysuwał się nawet do pierwszej linii, by dodać ludziom odwagi. Nagle jego wierzchowiec upadł, z jego piersi trysnęła fontanna krwi. Książę w ostatniej chwili uwolnił stopy ze strzemion i zeskoczył, unikając zgniecenia przez przewracające się zwierzę.

— Prestimionie! Z tyłu!

Odwrócił się błyskawicznie. Chłodne oczy, ostra, wąska twarz, wzniesiony miecz — Mandralisca zaatakował go, korzystając z okazji. Książę zdołał uniknąć pierwszego ciosu i natychmiast odparować drugi. Tak rozpoczęła się walka.

Dantirya Sambail wysłał swoich ludzi, by mnie zabili, pomyślał Prestimion. Będę musiał wyciągnąć z tego konsekwencje później, jeśli mam jeszcze przed sobą jakieś „później”.

Mandralisca okazał się wspaniałym szermierzem; białą bronią władał najwyraźniej równie dobrze jak kijem. Prestimion nie zapomniał jego błyskawicznej szybkości i zręczności ruchów, ciosów zadawanych najdrobniejszym tylko ruchem nadgarstka. Podczas turnieju w Labiryncie wygrał dzięki nim pięć koron od Septacha Melayna; nie spodziewał się wówczas, że przyjdzie mu walczyć na śmierć i życie z tym przeciwnikiem.

Mandralisca atakował z furią, Prestimion się bronił; raz udało mu się wyprowadzić pchnięcie, lecz przeciwnik wykonał godny podziwu unik. Była to okazja do przejęcia inicjatywy. Mandralisca był lepszy w ataku, jednak i w obronie okazywał niezwykłą zręczność. Po każdym sparowanym ataku sam usiłował atakować, za każdym razem równie groźnie. Nawet Septach Melayn miałby z nim kłopoty.

Pośrodku wielkiej, zawziętej, wrzącej bitwy obaj przeciwnicy znaleźli się naraz jakby na własnej, prywatnej arenie. Prestimion był szybki, lecz szybkości wystarczało mu na tyle tylko, by parować szatańsko groźne pchnięcia. Broń Mandraliski sięgała ku niemu raz za razem, unikał ataków, lecz tylko o włos, jego własne zaś wydawały się żałośnie nieskuteczne; Mandralisca parował je z łatwością zakrawającą na kpinę. Refleksu można mu było tylko pozazdrościć, bronią zaś władał nieklasycznie wprawdzie, niemniej jednak po mistrzowsku. Prestimion nie mógł dowodzić teraz, gdy zagrożone było jego życie. Miał świadomość panującego wokół chaosu, dla niego jednak bitwa ograniczyła się do jednego przeciwnika.

Przez chwilę wydawało mu się nawet, że i ten jeden przeciwnik to za dużo. Mandralisca ponowił wściekły atak, ciosy padały pozornie z kilku kierunków jednocześnie. Prestimion obracał się, parował, odskakiwał, lecz nie udało mu się uniknąć wszystkich. Poczuł ból w lewym ramieniu. Przyjął pozycję obronną i tym razem udało mu się sparować cios, a nawet odzyskać inicjatywę.

Mandralisca zaczai się nagle męczyć. Był niczym biegacz na krótkie dystanse, wygrywający dzięki wspaniałemu startowi. Błyskawicznej szybkości nie dorównywała wytrwałość. W pierwszych kilku chwilach walki zaryzykował wściekły atak, wykorzystał jednak wszystkie siły, nie osiągając celu.

Prestimion postąpił krok, by zadać decydujący cios. Przez krótką chwilę przeciwnik rzeczywiście skazany był na jego łaskę i niełaskę, lecz nagle wokół pojawili się żołnierze, rozdzieliło ich kilku splecionych ze sobą walczących mężczyzn, a kiedy znikli, po Mandralisce nie pozostał ślad.

Wokół wrzała bitwa. Prestimion ciężko łapał oddech. Nagle usłyszał rozpaczliwy krzyk:

— Prestimion padł! — Krzyk ten powtórzyły liczne głosy i niemal natychmiast nad polem walki poniosły się powtarzane straszne słowa: „Prestimion padł! Prestimion padł!”.

Były jak powiew mroźnego wiatru, odniosły przerażający skutek. Korsibar już wcześniej miał przewagę, teraz jednak szale przechyliły się zdecydowanie na jego stronę. Jego ludzie atakowali, rebelianci walczyli w odwrocie, lecz lada chwila odwrót ten mógł zmienić się w paniczną ucieczkę.

Obok Prestimiona, wspartego ciężko na rapierze, pojawił się nagle Gialaurys.

— Szybko! — krzyknął. — Musisz się im pokazać! — Zeskoczył z siodła i wrzucił na nie dowódcę z taką łatwością, jakby podsadzał dziecko.

Prestimion obnażył głowę i stojąc w strzemionach, przejechał raz, a potem drugi, przed nierównym szeregiem swych ludzi.

— Tu jestem! — krzyczał głosem, od którego drżało niebo. Jakimś cudem odzyskał nagle siły, napiął łuk i celną strzałą położył najpierw jednego przeciwnika, zaraz potem drugiego i trzeciego. Zranione w walce ramię odmawiało mu posłuszeństwa, a jednak strzelał celnie.

Gialaurys biegał jak szaleniec przed frontem, wskazując na księcia Muldemar i wrzeszcząc wniebogłosy. Żołnierze odzyskiwali ducha.

— Prestimion! Prestimion! Lord Prestimion żyje! — poniosło się nad polem bitwy.

Groźba panicznej ucieczki znikła. Prawe skrzydło cofało się wprawdzie nadal, lecz środek sformował się znów i walczył, a silna lewa flanka, pod dowództwem Abriganta i Spalirisesa, przeszła nawet do kontrataku.

Prestimion był jednak przekonany, że atak zostanie odparty. Zwątpił w zwycięstwo. Pewność siebie sprawiła, że zbyt pochopnie zaplanował atak. Nie widział teraz sposobu, by zepchnąć Korsibara z wysokiego zbocza. Musi się wycofać, obmyślić nowe plany…

Septach Melayn podjechał do niego galopem.

— Tylko spójrz, co dzieje się na naszym prawym skrzydle. Nie uwierzysz własnym oczom. Nasi uciekają, a piechota Korsibara ich ściga!

Prestimion spojrzał i zdumiał się. Było to jak dar od losu.

— Nadeszła nasza chwila — powiedział.

Rzeczywiście, ściana tarcz na lewym skrzydle armii Korsibara pękła nagle — żołnierze, widząc uciekającego przeciwnika, sami złamali szyk nie do przełamania i ruszyli w pościg, tracąc tym samym przewagę pozycji. Naprawdę był to dar, wielki dar od Bogini!