— Niech sobie będzie. — Septach Melayn skrzywił się z niesmakiem. — Nie znoszę nawet widoku Vroonów. A ten ich zapach. … A poza tym wszyscy chyba wiemy, że ten mały Thalnap Zelifor to stwór zdradliwy, przynoszący kłopoty, zmienny jak kurek na wietrze. Może nam tylko zagrozić. Ma duszę szpiega.
— A dla kogo miałby szpiegować? — prychnął Gialaurys. — Przecież nie mamy wrogów! Tłumaczyłeś mi to zaledwie przed chwilą, prawda? Nasz świat zamieszkują cywilizowani ludzie, bez wyjątku lojalni wobec prawowitej władzy.
Prestimion uniósł dłoń.
— Panowie, dość tej kłótni, proszę. Bardzo ciężkie musiałyby nadejść czasy, gdybyśmy mieli obawiać się zdrady ze strony kogoś pokroju Thalnapa Zelifora. Sądzę, że możemy poświęcić mu odrobinę naszego czasu. — Odwrócił się w stronę czekającej cierpliwie na korytarzu urzędniczki. — Proszę powiedzieć Vroonowi, że może wejść.
Thalnap Zelifor był nieduży nawet jak na swą rasę; człowiekowi nie sięgał do kolan. Vroonowie, drobni, delikatni, charakteryzowali się wieloma giętkimi odnóżami i małymi, spiczastymi głowami o parze błyszczących złotych oczu i ostrym dziobie w miejscu ust. Roztaczali słaby, słodki zapach, przypominający zapach kwiatów suszonych między kartkami książek.
Vroonowie osiedlili się na Majipoorze bardzo wcześnie, niemal równocześnie z ludźmi. Natychmiast odpowiedzieli na zaproszenia Koronala Lorda Melikanda, który jako pierwszy zrozumiał, że populacja ludzka na tej wielkiej planecie jest zbyt mała, by samodzielnie stworzyć cywilizację. Zdarzyło się to przed tysiącami lat, u samego progu historii Majipooru. Vroonowie dysponowali znaczącymi i niezwykłymi talentami: potrafili łączyć swe umysły z umysłami przedstawicieli innych ras, odczytując ich ukryte myśli, a także — nawet w czasach, w których do magii przywiązywano mniej znaczenia niż dziś — pokazywali, że potrafią odczytywać przyszłość.
Jak inni Vroonowie Thalnap Zelifor utrzymywał, że ma zdolności prorocze, i na życie zarabiał przede wszystkim przepowiadając przyszłe zdarzenia, w jego przypadku nikt jednak nie mógł być pewny niczego. Na Zamku uważano, że jest on w służbie księcia Gonivaula, Wielkiego Admirała, ale równie często spotykano go w otoczeniu ludzi wieszających się u klamki Korsibara, poza tym nie raz i nie dwa oferował swe usługi Prestimionowi. Prestimion regularnie odrzucał jego oferty, gdyż nie lubił otaczać się magami. Wydawało się co najmniej dziwne, że Thalnap Zelifor postanowił spróbować jeszcze raz.
— Czego chcesz? — spytał go książę.
Thalnap Zelifor wyciągnął jedną ze swych giętkich macek. Na jej czubku leżała mała, polerowana, owalna plakietka, zrobiona z cennego zielonego kamienia zwanego velathysitem. Świeciła jasno, niczym własnym światłem. Na jej powierzchni wyrzezano runiczne znaki tak delikatne, że niemal niewidoczne.
— To prezent, ekscelencjo — powiedział. — Corymbor ozdobiony runami mocy, może ci pomóc w godzinie próby. Noś go na łańcuszku wokół szyi, a w trudnej chwili dotknij, by przyniósł ci pocieszenie.
Sepiach Melayn prychnął drwiąco.
— O Bogowie! Czy czas tych przesądów nigdy nie przeminie? Utoniemy w końcu w oceanie zabobonnej magii!
— Spokojnie — przestrzegł go Prestimion, po czym zwrócił się do Vroona: — Wiesz, że nie przykładam wagi do tego rodzaju rzeczy, prawda?
— Wiem, ekscelencjo. Być może, popełniasz błąd w ocenie.
— Być może.
Prestimion schylił się, by wyjąć nieduży zielony amulet z rąk Thalnapa Zelifora. Potarł kamień palcami niezręcznie, ostrożnie, jakby podejrzewał, że amulet zareaguje w jakiś czarodziejski, niepokojący sposób. Lecz także uśmiechał się, jakby tylko udawał ostrożność; zresztą nic się nie stało.
Obrócił plakietkę, przyjrzał się jej krawędzi, podziwiając delikatność wykonania, zerknął także na rewers, zupełnie gładki. Potem podrzucił amulet niczym monetę, złapał zręcznie i schował do kieszeni tuniki.
— Jestem ci głęboko wdzięczny — oznajmił formalnie, nie trudząc się, by zabrzmiało to szczerze. — Czy sądzisz, że twój dar będzie mi potrzebny w najbliższym czasie?
— Wybacz mi, ekscelencjo, ale rzeczywiście tak sądzę. Sepiach Melayn chrząknął znacząco i odwrócił się plecami do Vroona.
Czarodziej przemówił wówczas cicho, tak cicho, że trzeba było wytężyć słuch, by go usłyszeć:
— Ekscelencjo, przybyłem dziś przemówić nie tyle dla twojego dobra, ile dla dobra Majipooru. Wiem, że czujesz do mnie wyłącznie pogardę i pogardą obdarzasz istoty mojej profesji, niemniej sądzę, że dbasz przede wszystkim o nasz świat i wysłuchasz mnie tylko z tego powodu.
— Hę mam ci zapłacić, byś podzielił się ze mną swym objawieniem, Thalnapie Zeliforze?
— Upewniam cię, książę Prestimionie, że w tej sprawie nie spodziewani się osiągnąć osobistych zysków.
Sepiach Melayn odrzucił głowę i ryknął śmiechem wprost w sufit.
— Żadnych osobistych zysków! Darmowa rada! Powiedziałbym, że może być droga… nawet za tę cenę.
— Powinieneś zażądać pieniędzy, Thalnapie Zeliforze — stwierdził poważnie Koronal. — Podejrzliwie traktuję jasnowidzów, którzy oddają swój talent za darmo.
— Panie mój…
— Ten tytuł jeszcze mi nie przysługuje.
— A więc, ekscelencjo, chciałem tylko powiedzieć, że nie oczekuję wynagrodzenia. Jeśli uważasz, że musisz mi coś zapłacić, zapłać dziesięć wag.
— Cena talerza kiełbasek i szklanki piwa — zadumał się Prestimion. — Nisko cenisz swą mądrość, przyjacielu. — Strzelił palcami na Svorna. — Zapłać mu — polecił.
Svor wręczył czarodziejowi niewielką monetę w kolorze miedzi.
— A teraz zaczynaj — polecił książę.
— Nocą spojrzałem w oblicze Wielkiego Księżyca — powiedział uroczyście Vroon — a było ono szkarłatne, niczym zaplamione ludzką krwią.
— Obejrzał sobie Wielki Księżyc — zakpił Septach Melayn, nadal stojący plecami do pozostałych — choć jest on w tej chwili po drugiej stronie świata, a w dodatku dostrzegł go z samego dna Labiryntu, siedząc w ziemi na głębokości mili. Brawo, czarodzieju! Wzrok masz lepszy nawet ode mnie.
— Dobry panie, widziałem go oczami duszy, a tych najwyraźniej nie posiadasz.
Prestimion nie tracił cierpliwości.
— A cóż według ciebie oznacza owa krew spływająca po obliczu Wielkiego Księżyca? — spytał spokojnie.
— Zbliżającą się wojnę, ekscelencjo.
— Wojnę? Na Majipoorze nigdy nie było wojen!
— Lecz wojna będzie.
— Błagam, wysłuchaj go! — krzyknął Gialaurys, widząc, że Prestimion zdradza irytację. — On zna przyszłość!
Sepiach Melayn odwrócił się nagle i stanął, górując nad Vroonem groźnie, jakby zamierzał go rozdeptać.
— Kto cię tu przysłał, mały gadzie? — syknął.
— Sam zdecydowałem się przyjść — odparł Thalnap Zelifor, stojąc z zadartą głową i bez strachu wpatrując się w oczy Melayna. — W interesie nas wszystkich, całego Majipooru. Także twoim, dobry panie.
Melayn splunął, omal nie trafiając we Vroona, i znów obrócił się do niego plecami.
— Wojna między kim a kim? — spytał Prestimion głosem, który wydawał się dobiegać z bardzo daleka.
— Na to pytanie nie mogę udzielić ci odpowiedzi, ekscelencjo. Wiem tylko, że nie dojdziesz do tronu prostą drogą. Widzę oznaki, że trafisz na opozycję wobec twej kandydatury; czytam je wszędzie. Powietrze tu, w Labiryncie, jest od nich gęste. Czeka nas walka. Masz potężnego wroga, który ukrył się teraz i czeka, lecz kiedyś się ujawni i rzuci ci wyzwanie, zastąpi ci drogę do Zamku, a od waszej walki ucierpi cały świat.