Выбрать главу

Stojący pośrodku krwawego pobojowiska Dantirya Sambail wydał z siebie radosny okrzyk.

— Nareszcie się spotkaliśmy, kuzynie! Będziemy walczyć? Zwycięzca zostanie Koronalem, Korsibar bowiem z pewnością zadławił się własną śliną, widząc, jak pewne zwycięstwo zmienia się w klęskę za sprawą magów z Triggoin. Kandydatami do korony jesteśmy tylko my dwaj. Magowie! Nikt się tego nie spodziewał!

Prokurator roześmiał się na całe gardło, podniósł siekierę i uderzył z całej siły.

To potężne uderzenie z pewnością odcięłoby Prestimionowi rękę wraz z ramieniem… gdyby trafiło. Książę uniósł rapier. Rękojeść zadrżała od uderzenia, lecz je zatrzymała.

— Odłóż topór, kuzynie — powiedział cicho. — Niech skończy się ta wojna między nami. Nie mam zamiaru odebrać ci życia, chyba że mnie do tego zmusisz.

— Wielki z ciebie człowiek, Prestimionie, i wielką masz duszę — odparł Dantirya Sambail i znów się roześmiał. Oczy zapłonęły mu złowrogo. Naparł na Prestimiona ramieniem, zamierzając przewrócić go na ziemię, był bowiem od niego o pół głowy wyższy i zapewne dwukrotnie cięższy.

Książę odskoczył szybko. Nie jesteś już Prestimionem z Muldemar, powiedział sobie. Musisz być Septachem Melaynem lub zginiesz.

Stał naprzeciw zdradzieckiego wroga. Wiele zła go spotkało za przyczyną Dantiryi Sambaila. Poczuł zimny, straszny gniew. Powiedział sobie: Zabij go, a pozbędziesz się wszystkich kłopotów.

Prokurator zaatakował powtórnie, toporem, trzymając szablę w lewej ręce gotową do zadania śmiertelnego ciosu. Prestimion usunął się pół kroku w bok, a następnie śmiało wyszedł naprzód, stając tak blisko przeciwnika, że siekiera okazała się bezużyteczna, i pchnął rapierem.

Prokurator krzyknął z bólu. Wypuścił siekierę z martwiejącej ręki, drugą jednak uderzył Prestimiona płazem szabli w żebra. Książę stracił oddech, pociemniało mu w oczach, omal nie upadł.

Dantirya Sambail zaczerwieniony, podniecony, już czując się zwycięzcą, uderzył szablą. Cios z lewej ręki okazał się jednak chybiony. Prestimion, choć obolały, uniósł rapier i pchnął mierząc w serce, zmuszając przeciwnika do zasłony. A potem lekkim ruchem ramienia, na widok którego nawet Septach Melayn wydałby okrzyk zachwytu, zmienił kierunek i ciął prokuratora w lewą rękę, zadając mu ranę sięgającą od łokcia do nadgarstka.

Szabla upadła na ziemię. Książę oparł czubek rapiera na gardle przeciwnika.

— Na co czekasz? — spytał prokurator. — Pchnij, kuzynie!

— Nie. Odmówię sobie tej przyjemności, kuzynie. — Prestimion nie potrafił zabić jeńca. Gniew nagle z niego uszedł. Za dużo już było zabijania. A Dantirya Sambail, choć do szpiku kości zły, cieszył się miłością ludzi na swym rodzinnym Zimroelu.

Prestimion jako Koronal nie miał zamiaru walczyć z nienawiścią milionów obywateli tego kontynentu.

Dostrzegł, jak z chaosu bitwy wyłaniają się pojedyncze postaci. Biegli ku niemu Abrigant, Rufiel Kisimir z Muldemar i kilku jego ludzi. Mieli ze sobą jeńca, rannego Mandraliscę, z rękami związanymi na plecach, ciętego w policzek. Mandarlisca patrzył na nich złowrogo, jakby pragnął splunąć jadem.

Zauważyli, że ich wódz wziął na sztych samego Dantiryę Sambaila. Podbiegli, Abrigant wykręcił prokuratorowi Ni-moya na plecy jedno ramię, Rufiel Kisimir drugie.

— Zabij go, bracie! — krzyknął Abrigant. — Na co czekasz?

— Nie wybiła jeszcze godzina jego śmierci — odpowiedział spokojnie Prestimion i schował rapier do pochwy. — Zwiążcie go i zostawcie pod strażą. Odpocznie sobie w tunelach Sangamora, a potem zajmą się nim sądy. Pewnego dnia umrze, ale nie z mojej ręki. Zabierzcie także Mandraliscę, dopilnujcie jednak, by trzymano ich oddzielnie.

Odszedł, pozostawiając Dantiryę Sambaila gapiącego się na niego w zdumieniu.

— Przegraliśmy, nie ma wątpliwości — powiedział Navigorn. — Nasza armia zmieniła się w rozszalały tłum. Wszędzie dookoła mamy ludzi Prestimiona świadomych tego, że zwyciężyli. Widziałem trupy Farholta, Farąuanora i wielu innych. Znajdźmy Prestimiona, poddajmy się, by zakończyć rzeź. No i uratować własne życie.

Korsibar spojrzał na niego z niedowierzaniem.

— Co? Doradzasz mi, żebym się poddał, Navigornie?

— Nie widzę innego wyjścia.

— Przecież przegrywaliśmy już bitwy w tej wojnie.

— Nigdy jednak nie ponieśliśmy takiej klęski. Weźmie do niewoli nas obu na dodatek do resztek Rady.

— Jak słyszę, nie zwracasz się już do mnie „mój panie”? Navigorn bezradnie rozłożył ręce.

— Co mogę powiedzieć? Rzuciliśmy kości i tym razem przegraliśmy.

Korsibar nie umiał przyjąć do wiadomości tych słów. W pierwszym odruchu omal nie zaatakował Navigorna. Powstrzymał się jednak i równym, martwym głosem powiedział.

— Nadal jestem Koronalem, Navigornie. Nie poddamy się. A ty nie jesteś już w mojej służbie.

— Nie jestem — przyznał Navigorn.

Obrócił się i szybkim krokiem ruszył przez błotniste, czerwone od krwi pole. Korsibar patrzył za nim długo. Nie czuł nic, dosłownie nic. Był jak sparaliżowany.

Nigdy nie chciałem być królem, pomyślał. Trafiła się okazja, a ja chwyciłem ją jak we śnie.

— Co mi zrobiliście? — spytał głośno. A po chwili zadał jeszcze jedno pytanie: — Co ja zrobiłem…?

Poniósł straszną klęskę. Jak okiem sięgnął, widział tylko martwych. Magowie przepowiedzieli zwycięstwo w bitwie, przepowiedzieli, że tego dnia nastąpi ostateczne rozstrzygnięcie, że wieczorem Majipoor będzie miał jednego Koronala i że na świecie znów nastanie pokój. W swej lekkomyślności z ich słów wy-wróżył ostateczne zwycięstwo sobie.

A teraz… wystarczyło się rozejrzeć. Tylko rozejrzeć.

Szedł przez pobojowisko sztywno, z kamienną twarzą. Nagle tuż przed nim, w mętnym świetle pozostałym po ciemności przywołanej przez magów Prestimiona, pojawił się Sanibak-Thastimoon.

— Ty — powiedział Korsibar i poczuł, że znów bije mu serce. Wściekłość ściskała mu gardło. — Okłamałeś mnie.

— Nigdy, panie mój.

— Przepowiedziałeś zwycięstwo. Przepowiedziałeś ostateczne rozwiązanie.

— I tak też się stało — stwierdził nieporuszony Su-Suheris. — Gdzie się pomyliłem?

Korsibar dopiero teraz zrozumiał, jak został oszukany, a raczej jak oszukał samego siebie, odczytując w słowach maga to, co chciał odczytać.

Szerokim gestem wskazał rozciągające się dookoła pobojowisko.

— Dlaczego pozwoliłeś, by to się stało? Nie mogłeś nas ochronić? Wyrżnięto nas ze szczętem!

— Wśród jego żołnierzy byli najwięksi magowie Majipooru. Nie jestem niezwyciężony, panie mój.

— Mogłeś mnie ostrzec, że przeciwnik sprawi, by słońce znikło w środku dnia! Podjęlibyśmy odpowiednie kroki, nie pozwolilibyśmy mu przerwać linii…

— Ośmielę się zauważyć, że linia została przerwana, nim magowie Prestimiona sprowadzili ciemność…

Tego było już za wiele. Korsibarowi zakręciło się w głowie. Oni ściągnęli na niego to nieszczęście, oni prowadzili go krok po kroku, przede wszystkim ten mag… a teraz hańba na zawsze obciąży jego imię.

Chwycił miecz i skoczył do czarodzieja, lecz zamiast niego znalazł przed sobą tylko plamę czerni.

— Gdzie jesteś?! — krzyknął.

Nagle wydało mu się, że kątem oka pochwycił ruch. Próbował się odwrócić, lecz było już za późno. Su-Suheris, ukryty za swym zaklęciem, obszedł go i ugodził sztyletem poniżej żeber, kierując ostrze w górę, aż dotknęło serca.