— Ha! — krzyknął Gialaurys. — Słyszysz, Septachu?
— Czy często miewasz tak straszne sny, Thalnapie Zeliforze? — spytał Prestimion.
— Nie tak straszne jak ten.
— Powiedz mi, kim jest ten mój potężny przeciwnik, bym mógł objąć go jak brata, jeśli bowiem zdarzy się tak, że tracę czyjąś przyjaźń, zawsze przede wszystkim staram się ją odzyskać.
— Nie potrafię podać żadnych nazwisk, ekscelencjo.
— Nie potrafisz czy nie chcesz? — wtrącił się do rozmowy siedzący po przeciwnej stronie sali Svor.
— Nie potrafię. Nie widziałem żadnej twarzy wystarczająco wyraźnie, by ją rozpoznać.
— Kim mógłby być ten rywal, ten wróg? — spytał z namysłem Gialaurys. Zawsze ponury, teraz wydawał się jeszcze zatroskany. Ten olbrzym był bardzo łatwowierny i przepowiednie czarodziei traktował niezwykle poważnie. — Może Serithorn? Ma posiadłości tak ogromne, że już w praktyce jest królem. Może widzi siebie jako Koronala? Kilku przecież miał w rodzinie. Albo twój kuzyn prokurator. Jasne, jesteście spokrewnieni, ale wszyscy wiedzą przecież, jaki chytry z niego facet. Z drugiej strony możliwe jest także, iż Vroon ma na myśli…
— Przestań! — przerwał mu Prestimion. — Twoje spekulacje wydają się zupełnie pozbawione podstaw. Swą łatwowierność zaprzęgasz jak zwykle do niegodnych celów. — Nie objawiając zdenerwowania, zwrócił się do Vroona: — Czy w twych objawieniach było jeszcze coś, czym chciałbyś się ze mną podzielić?
— Nie, ekscelencjo.
— Doskonale. Odejdź więc. Odejdź!
Thalnap Zelifor uczynił mackami jakiś dziwny gest, może nieudany gest rozbłysku gwiazd, może po prostu tak zadrgały mu kończyny.
— I dziękuję ci za informacje. Oraz za amulet.
— Ekscelencjo, błagam, proszę poważnie potraktować to ostrzeżenie.
— Potraktuję je tak poważnie, jak na to zasługuje. — Prestimion machnięciem ręki oddalił czarodzieja, który posłusznie wyszedł.
Gialaurys z całej siły uderzył się dłonią po potężnym udzie.
— Korsibar! — krzyknął głośno. — Oczywiście!
— Co? — zdziwił się Prestimion.
— Wróg. Rywal. Korsibar, z całą pewnością chodziło mu o Korsibara. Skoro nie Serithorn, skoro nie Dantirya Sambail, to kto, jeśli nie Korsibar? Nie rozumiecie? Trudno się dziwić, że ktoś chce być królem, jeśli królem był jego ojciec. Więc mamy syna Koronala niechętnego, by na tron wstąpił ktoś, kogo ma za nuworysza, gdyż uważa on ów tron za swoją własność…
— Wystarczy! Dość! — rozkazał Prestimion wyjątkowo ostro, co było u niego niezwyczajne. — To przecież godne pogardy nonsensy.
— Ja osobiście nie byłbym tak pochopny.
— Nonsensy, nonsensy i jeszcze raz nonsensy! Szkarłatny księżyc, tajemniczy wróg, wizje jakichś wojen. Skąd biorą się demony tak wyraźnie mówiące o tym, co będzie? Gdzie żyją, jakiego koloru mają oczy? — Prestimion potrząsnął głową. — Wojna na Majipoorze? Przecież Majipoor nie jest światem, na którym prowadzi się wojny. Nie mieliśmy wojny, Gialaurysie; od czasu pokonania Zmiennokształtnych przed tysiącami lat nie było na Majipoorze ani jednej wojny. I ta twoja obrzydliwa zabawa w zgadywanki. Czyżbyś rzeczywiście sądził, że Serithorn pragnie korony? Nie, nie, nie on, przyjacielu. I bez tego ma w żyłach krew wystarczająco królewską, by nie tęsknić za wysiłkiem rzeczywistego rządzenia światem. Mój kuzyn prokurator? Oczywiście, cieszy go możliwość mieszania się w nie swoje sprawy, jednak nie aż na taką skalę. A jeśli chodzi o Korsibara… co może Korsibar?
— Ma on prawdziwie królewską prezencję — zauważył Gialaurys.
— Prezencję, owszem. Lecz pod tą prezencją kryje się pustka. To po prostu miły bezmyślny człowiek, otoczony zgrają pieczeniarzy i łotrów. Sam nigdy niczego nie wymyślił, polega wyłącznie na innych, którzy myślą za niego.
— Bezbłędna ocena charakteru — wtrącił Septach Melayn. — Sam nie ująłbym tego lepiej.
— W każdym razie — mówił dalej Prestimion — Korsibarowi przecież nawet do głowy nie przyszło, by przejąć władzę. Syn Koronala pragnący zostać Koronalem? Byłoby to pogwałcenie odwiecznej tradycji, a Korsibar jest po prostu tępym, uczciwym dworakiem. Brak mu tej iskry zła niezbędnej, by zapragnął sięgnąć po tron. Od życia oczekuje zabaw i przyjemności, władza go nie interesuje. To pomysł absurdalny, Gialaurysie. Zupełnie absurdalny.
— To, co sugeruje Gialaurys, może być absurdalne, oczywiście, ale nie ma wątpliwości, że niebezpieczeństwo wisi w powietrzu — stwierdził spokojnie Svorn. — Czuję je, niczym otaczającą nas ciemną, groźną chmurę.
— I ty też, Svorze? — Prestimion tylko machnął ręką.
— Owszem, ja też.
— A ja bardzo bym pragnął, by przez Majipoor nie przelewała się ta fala zaklęć i proroctw. Talizmany i przepowiednie, jakieś straszne czarodziejskie sztuczki. Niegdyś umieliśmy posługiwać się rozsądkiem. Wszystko przez Prankipina. To on skłonił świat do szukania ucieczki w magii i czarnoksięstwie. — Prestimion spojrzał na Svora z niechęcią. — Nadużywasz mojej przyjaźni, odwołując się do przesądów. Nadużywacie jej obaj z Gialaurysem.
— Być może — przyznał Svor — i za to błagam o wybaczenie, Prestimionie. Uważam jednak odcinanie się od źródeł informacji, nawet gdyby było to źródło ezoteryczne, za poważny błąd. Książę, choć nie widzisz sensu w praktykach magicznych, nie oznacza to, że nie ma w nich ani odrobiny prawdy. Proponuję, żebyśmy przyjęli tego Vroona, zapłacili mu więcej niż dziesięć wag i poprosili, by podzielił się z nami swymi kolejnymi proroctwami.
— Właśnie tego chciał — zaprotestował Septach Melayn. — Najwyraźniej szuka sobie pracy, a u kogo lepiej mu się będzie pracować niż u przyszłego Koronala? Nie, nic z tego. Głosuję przeciwko wiązaniu się z nim w jakikolwiek sposób. Ani go chcemy, ani potrzebujemy. Sprzedałby się sześć razy jednego dnia, jeśli tylko znalazłby tylu kupców.
Svor uniósł obróconą ku górze dłoń na znak, że nie zgadza się z tą opinią.
— W dniach, kiedy władza przechodzi z rąk do rąk, ci, którzy zajmują wysoką pozycję, powinni stąpać szczególnie ostrożnie — powiedział. — Te vroońskie plotki wydają się mieć podstawę w rzeczywistości; jeśli zrezygnujemy z usług czarodzieja, ponieważ nie ufamy mu lub w ogóle sztuce, którą uprawia, postąpimy lekkomyślnie. Nie twierdzę, że mamy dopuścić go do wszystkich naszych sekretów. Wystarczy rojal lub dwa od czasu do czasu i niech nam zdradza treść swoich wizji. Wydaje mi się to zwykłym środkiem ostrożności.
— Mnie także — przytaknął Gialaurys. Septach Melayn skrzywił się.
— Obaj macie zupełnie nieuzasadnione zaufanie do czarów.
Rzeczywiście, nadeszły smutne czasy, skoro podobne bzdury interesują człowieka tak sprytnego jak ty, Svorze. Z radością złapałbym tego Vroona i…
— Uspokój się, proszę — przemówił Prestimion tonem rozkazującym, lecz i łagodnym, bo szczupła, blada twarz Melayna aż rozpłomieniła się z wściekłości. — Tak jak tobie nie podoba mi się myśl, że będzie kręcił się nam pod nogami. Nie przykładam również najmniejszej wagi do jego opowieści o moich konkurentach. Żadna wojna nie może się przecież zdarzyć.
— W czym pokładamy nadzieję i o co się modlimy — wtrącił Melayn.
— W co wierzymy w głębi serca — poprawił go Prestimion i zadrżał, zupełnie jakby nastąpił na coś obrzydliwego. — Na Boginię, żałuję teraz, że w ogóle pozwoliłem Vroonowi, by sączył nam w uszy te idiotyzmy. Przyjacielu, mówię ci, trzymaj się od niego z daleka — rzekł do diuka Svora, po czym obrzucił wzrokiem pozostałych. — Nie czyńcie mu jednak krzywdy — polecił Septachowi Melaynowi. — Słyszysz? Na to nie zezwolę.