— Jak sobie życzysz, książę.
— Doskonale. Dziękuję ci. A teraz, skoro już to załatwiliśmy, czy możemy wrócić do ustalania par przeciwników na igrzyska?
5
Lady Thismet, siostra księcia Korsibara, zatrzymała się w należących do najbardziej luksusowych apartamentach w królewskiej części Labiryntu, apartamentach rezerwowanych zazwyczaj dla towarzyszki życia Koronala, która przy nieczęstych okazjach państwowych odwiedzała podziemną stolicę. Dla nikogo nie było jednak tajemnicą, że lady Roxivail, żona Lorda Confalume’a, od dłuższego czasu mieszkała samotnie w posiadłości na położonej na południu wyspie Shambettirantil leżącej w tropikalnej Zatoce Stoien. Jej mąż miał wkrótce wstąpić na tron Pontifexa, nie odpowiedziała jednak na zaproszenie do uczestnictwa w uroczystościach uświetniających inwestyturę, nikt też nie spodziewał się, że przybędzie, tak więc w przeznaczonych dla niej apartamentach ulokowano jej córkę Thismet.
Pośrodku łazienki będącej częścią tychże apartamentów, w wielkiej, sporządzonej z przezroczystego porfiru wannie wykładanej purpurowo-żółtym topazem, lady Thismet zażywała teraz kąpieli. Z gładkich rur z zielonego onyksu pełniących rolę kranów wypływał strumień bladoróżowej podgrzanej wody, delikatnej i pachnącej, która ku wygodzie gości Pontifexa spływała marmurowymi akweduktami długości dwóch tysięcy mil z dalekiego jeziora Embolain. Nad wanną wisiały trzy rzucające tęczowe światło zielone lampy. Księżniczka leżała w uroczej, niedbałej pozie, zanurzona po piersi, z rękami zwisającymi przez zaokrąglone krawędzie, by dwie klęczące po bokach służące mogły bez przeszkód zajmować się codzienną pielęgnacją jej dłoni, szlifując idealnie ukształtowane paznokcie i pokrywając je warstwą platynowego lakieru. Za księżniczką, masując delikatnie jej smukłą szyję, klęczała pierwsza dama do towarzystwa Thismet, Melithyrrh z Amblemorn, jej przyjaciółka jeszcze z dziecinnych czasów, blondynka o jasnej cerze i złotych włosach. Przy niej ciemna karnacja i czarne włosy księżniczki wydawały się jeszcze ciemniejsze.
Zazwyczaj obie rozmawiały ze sobą niemal bez przerwy, tym razem jednak panowało między nimi milczenie, przerywane tylko rzucanymi od czasu do czasu słowami.
— Pani, mięśnie twej szyi są dziś wyjątkowo napięte — powiedziała w pewnym momencie Melithyrrh.
— Podczas popołudniowej drzemki śniłam i sen ten pozostał ze mną, nie pozwala mi się uspokoić.
— A więc z pewnością nie był to pogodny sen. Księżniczka Thismet pozostawiła to stwierdzenie bez odpowiedzi.
Melithyrrh milczała przez chwilę, a potem ośmieliła się spytać:
— Czy było to przesłanie?
— Nie. Sen, tylko sen. Spróbuj mocniej rozmasować te mięśnie, moja dobra Melithyrrh.
I znów zapadło milczenie. Melithyrrh pracowała cierpliwie. Thismet zamknęła oczy i odchyliła głowę na oparcie wanny. Była smukła, dobrze umięśniona jak na kobietę; czasami, gdy śniła niepokojący sen, mięśnie bolały ją przez wiele godzin.
Thismet, bliźniacza siostra Korsibara, urodziła się zaledwie kilka minut po nim. Byli do siebie bardzo podobni — oboje mieli lśniące czarne włosy, ciemne, błyszczące oczy, wydatne kości policzkowe, mocno zarysowane podbródki. Korsibar był jednak bardzo wysoki, dużo wyższy od siostry. On miał skórę szorstką, spaloną wiatrem i słońcem, ona zaś niezwykle gładką i jasną, gdyż żyła w zamkniętych pomieszczeniach. Thismet w ogóle sprawiała wrażenie niezwykle delikatnej, kruchej i chłopięcej mimo pełnych piersi i bardzo kobiecych bioder.
Do łazienki weszła trzecia pokojówka oznajmiając:
— Pani, mag Sanibak-Thastimoon czeka. Twierdzi, że otrzymał pilne wezwanie i musi się z tobą spotkać. Czy mam go wpuścić?
— Rozum postradał? — roześmiała się Melithyrrh. — I ty chyba też. Przecież pani bierze kąpiel!
Dziewczyna zaczerwieniła się i wyjąkała coś niezrozumiałego.
— Rozkazałam mu, by przybył natychmiast — powiedziała chłodno Thismet.
— Z całą pewnością nie chciałaś, pani, by…
— Natychmiast znaczy natychmiast. Czy mam zachowywać skromność wobec stworzeń wszystkich gatunków, nawet tych, które nigdy nie będą w stanie pożądać ludzkiej kobiety? Niech wejdzie.
— Doskonale. — Melithyrrh udała wesołość, gestem nakazując pokojówce spełnić polecenie.
Su-Suheris rzeczywiście pojawił się niemal natychmiast, chudy, wysoki, kanciasty, ubrany w obcisłą tunikę z szorstkiego pomarańczowego materiału ozdobionego lśniącymi błękitnymi klejnotami, ponad którą górowały dwie spiczaste głowy jak wieże. Stanął nieco po lewej strome, blisko porfirowej wanny i chociaż patrzył wprost na wyraźnie widoczne, nagie ciało księżniczki, nie interesował się nim bardziej niż samą wanną.
— Pani? — odezwał się.
— Sanibaku-Thastimoonie, potrzebuję twego przewodnictwa w niezwykle delikatnej sprawie. Mam nadzieję, że mogę polegać na twej dyskrecji.
Su-Suheris skinął niemal niewidocznie lewą głową.
— Pewnego razu, niezbyt dawno oznajmiłeś mi, że twoim /daniem przeznaczona jestem do rzeczy wielkich… choć czy będą to wielkie rzeczy dobre, czy też wielkie rzeczy złe, nie mogłeś lub nie chciałeś powiedzieć.
— Nie mogłem, pani — odparł mag głosem ostrym, wyraźnym, dobywającym się z ust prawej głowy.
— Nie mogłeś, oczywiście. Nie potrafiłeś dokładnie odczytać znaków, co często się przecież zdarza. Powiedziałeś także, że pewną równie nieokreśloną wielkość widzisz również w przyszłości mego brata.
Tym razem krótki potakujący gest wykonały obie głowy.
— Dziś po południu — mówiła dalej księżniczka Thismet — miałam niepokojący, mroczny sen. Być może, zdołasz mi go wytłumaczyć, Sanibaku-Thastimoonie. Śniłam, że jestem z powrotem w domu, że jakimś cudem wróciłam na Zamek, znalazłam się jednak w jego części, której zupełnie nie znam, północnej. Tam niemal nikt nie bywa. Wydawało mi się, że idę szeroką platformą ze źle dopasowanych cegieł prowadzącą ku na wpół zrujnowanej ścianie, a potem wzdłuż ściany na taras, z którego widziałam miasta Huine i Gossif, i dalej, nie pamiętam już, jak się nazywa kolejne, Tentag chyba. W każdym razie tam się właśnie znalazłam, w tym zapomnianym, walącym się zakątku Zamku. Patrzyłam na miasta, w których nigdy nie byłam, a potem spojrzałam na wznoszący się wysoko nade mną szczyt góry i zastanawiałam się, jak mam tam wrócić.
Umilkła, wpatrzona w sufit łaźni, gdzie w cienkich blokach szafirowego targolitu i jasnego chalcedonu wyrzeźbiono skomplikowany wzór kwiatów, liści i łodyg kwitnących eldironów, ranigali i wielkich, mięsistych sepitholi.
— Pani? — odezwał się milczący dotąd mag.
Przez myśl lady Thismet przemykały tymczasem tysiące groźnych obrazów. Widziała samą siebie biegającą po na wpół zrujnowanym tarasie Zamku zbudowanego na zboczu góry potężnej, największej na Majipoorze, Zamku będącego rezydencją Koronali od siedmiu tysięcy lat, stale rozbudowywanego Zamku o dwudziestu tysiącach komnat, zresztą może było ich trzydzieści tysięcy, któż byłby w stanie je policzyć? Zamek był ogromnym miastem, każdy kolejny Koronal dobudowywał nowe komnaty do gmachu o planie tak skomplikowanym, że nawet ludzie mieszkający tam od lat mogli łatwo zgubić się w labiryncie przejść i korytarzy. Tak właśnie zagubiła się ona, w trzewiach tego nieobjętego wyobraźnią gmachu błądziła we śnie.