Su-Suheris milczał.
— Taki był mój sen, Sanibaku-Thastimoonie. W tym momencie się skończył. Obudziłam się, gdy rozbłysło światło, a dusza ma cierpiała z powodu tego, co widziałam.
— Oczywiście, pani. Rozumiem. Thismet czekała, lecz mag milczał nadal.
— Nie masz mi nic do powiedzenia? — zirytowała się. — Wytłumacz mi ten sen, Sanibaku-Thastimoonie. Niech się dowiem, co oznaczał.
— Przecież wiesz, co oznaczał. — Obie twarze maga uśmiechnęły się jednocześnie.
Przewidział kształt arrasu, który tkała tak cierpliwie! A jednak wiedziała, że musi skłonić go, by wypowiedział słowa objawienia. Musiał je wypowiedzieć, musiał nazwać to, co wrzało w jej sercu.
Cóż, mogła go zachęcać, mogła go zwodzić, mogła wreszcie nawet mu podpowiedzieć. Z fałszywą niewinnością, udając zdumienie, powiedziała:
— Och, ale przecież najbardziej oczywiste wytłumaczenie mojego snu sprzeciwia się wszelkim zasadom prawa i logiki. Sny często wskazują nam to, co ma nadejść, prawda? Zwłaszcza sny tak żywe jak ten. Mój sen jest jednak zbyt nieprawdopodobny. Zupełnie jakby zawierał w sobie sugestię, że to nie Prestimion zostanie Koronalem, lecz Korsibar. A to przecież niemożliwe, zupełnie niemożliwe. Wszyscy wiedzą, że coś takiego nie może się zdarzyć.
— Niektóre sny rodzą się z naszych najgłębiej ukrywanych nadziei, pani. Pokazują przyszłość taką, jaką chcielibyśmy widzieć, a niekoniecznie taką, jaka będzie. Sądzę, że twój sen, pani, należy do tej właśnie kategorii.
— A jakaż jest ta moja najgłębiej ukryta nadzieja?
— Długo chodziłaś po Zamku i dziwnymi chodziłaś ścieżkami. W końcu trafiłaś jednak w znajome miejsce, a tam spotkałaś brata w koronie na głowie, siedzącego na tronie ojca. Czy nie jest tak, że w głębi serca uważasz, ich Korsibar powinien zostać Koronalem? — Su-Suheris przeszył ją przenikliwym spojrzeniem lewej pary oczu.
Thismet poczuła w sercu radość, musiała jednak trzymać się reguł gry.
— Co też mówisz! Jak śmiesz wkładać w me usta słowa wręcz zdradzieckie!
— Pani, nie wkładam ci w usta buntowniczych słów, lecz tylko mówię o tym, co widzę w twej duszy. Czy nie żałujesz w głębi serca, iż Koronalem nie będzie twój brat?
Tak! Tak!
Słowa te zostały wreszcie wypowiedziane.
Jak wszyscy, Thismet uważała za przesądzone, iż Koronalem zostanie Prestimion, bo któż mógłby mu przeszkodzić, skoro starożytna tradycja zakazywała Korsibarowi objęcia władzy. Powoli jednak, stopniowo, księżniczka zaczęła podważać konieczność wstąpienia na tron Prestimiona. Po co komu Prestimion? Dlaczego ojca nie może zastąpić na tronie potężny Korsibar o jasnym czole? Bo przecież, odkładając na bok tradycję, każdy musi przyznać, że Korsibar zasłużył sobie, by zostać królem.
Były to niebezpieczne myśli. Thismet ukrywała je głęboko, jednak w miarę jak chwila koronacji Prestimiona zbliżała się nieuchronnie, coraz trudniej było księżniczce maskować rosnące, wrzące wzburzenie. Oczywiście, że to Korsibar powinien zostać Koronalem. Tylko on, nikt inny! Tylko Korsibar!
Nie wiedziała, jak zacząć walkę o tron dla brata. Potrzebowała w tej sprawie rady kogoś, kto wiedział więcej i widział szerzej od niej. Któż byłby lepszy od tego chłodno myślącego maga, służącego Korsibarowi, a czasami pomagającego także jej? Trzeba go było jakoś wtajemniczyć. Jedynie on mógł wskazać jej właściwą drogę.
Teraz czekał, by coś mu odpowiedziała. Nie było wątpliwości, że wie, według jakich reguł toczy się gra, do której został zaproszony.
— Czyż nie mówię prawdy, pani? — spytał powtórnie. — Przecież twoim zdaniem powinien zostać władcą.
Thismet uśmiechnęła się, odetchnęła głęboko, poczuła w sobie siłę pozwalającą jej, wręcz nakazującą mówić prawdę, więc powiedziała z dumą:
— Tak. Odkryję przed tobą mą tajemnicę, Sanibaku-Thastimoonie: ja w to właśnie wierzę. Nie widzę sensu w wyborze, którego dokonał ojciec — by jego następcą był Prestimion, a nie Korsibar, syn króla, wspaniały mężczyzna…
Przerwała. Jak dobrze czuła się, wypowiadając wreszcie tę oczywistą prawdę. Mag milczał.
— Tradycja. Prawo. Wiem, czym są tradycja i prawo — mówiła dalej Thismet. — Lecz mimo wszystko… — potrząsnęła głową. — Istnieje przecież na świecie coś, co można nazwać wyższą sprawiedliwością i co ważniejsze jest od tradycji. W imię tej sprawiedliwości wydaje mi się słuszne, by Koronalem został Korsibar. Dla mnie przynajmniej jest to całkowicie jasne.
I znów spojrzała na maga pytająco. Dwie pary nieludzkich zielonych oczu nadal patrzyły na nią bez wyrazu.
— Owszem — powiedział wreszcie Su-Suheris. — Zgadzam się z tobą, pani.
Pierwszy nawrócony! Pierwszy sojusznik! W tej chwili tryumfu, chwili oszałamiającej radości omal go nie uściskała. Omal.
Teraz musiała załatwić z nim kolejną sprawę, znacznie delikatniejszą od poprzedniej. Odetchnęła głęboko.
— A dwa trony z mojego snu? Co o tym sądzisz, Sanibaku-Thastimoonie? Przecież brat gestem zaprosił mnie, bym zasiadła na drugim tronie. Lecz nawet jeśli Korsibar zostanie Koronalem — nie mam pojęcia jak, ale musi istnieć jakiś sposób — w rządzie nie będzie miejsca dla mnie. Siostra Koronala pozostaje przecież bez tytułu. Jednak to ty, pamiętasz, powiedziałeś mi, że wielkość jest i moim przeznaczeniem, a było to na długo przedtem, nim przyśnił mi się ten sen. Czy w rzeczywistości czeka mnie jakiś tron?
— Jest wielkość we wprowadzeniu brata na tron. Władzę sprawować można stojąc za plecami zasiadającego na tronie brata. Być może, zbyt dosłownie interpretujesz swój sen o dwóch tronach, pani.
— Chyba masz rację — zgodziła się Thismet.
Obróciła wzrok na wykładaną wspaniałą mozaiką ścianę i w wyobraźni spojrzała wprost przez nią, przebiła wzrokiem kolejne pierścienie Labiryntu, jego jakże przerażające starożytne mury, Dwór Piramid, Plac Masek, Salę Wichrów i wiele innych, wydostała się na otwarty świat i pomknęła w stronę Góry Zamkowej, unoszącej się nad całym światem daleko stąd, na północy. I nagle szalona radość, którą odczuwała jeszcze przed chwilą, opuściła ją nagle. Świat wokół ściemniał, jakby z nieba znikło nagle słońce.
Thismet bowiem zdała sobie sprawę, że marzenie o tronie dla niej samej nie może się ziścić. Nie czeka jej wysoka pozycja w rządzie, nie czeka także brata. Władcą zostanie książę Muldemar. To trzeba już było uznać za przesądzone. Prestimion będzie rządził. Myśl ta była jak przeszywający serce miecz.
Księżniczka wiedziała, jak będzie żyła w świecie rządzonym przez nowego władcę. Czeka ją spokój i nuda, bezsensowne dni wypełnione przez masaże, kąpiele i manicure, życie z dala od władzy, na którą nie będzie miała żadnego wpływu. Nie urodziła się przecież po to, by próżnować. A więc jej życie się zmarnuje. Co za strata!
Wiedziała, że musi walczyć. Ale jak? Jak?
Spokojnie, lecz stanowczo powiedziała:
— W każdym razie nie ma sprawiedliwości na świecie, prawda, Sanibaku-Thastimoonie? Równie dobrze jak ty wiem przecież, że Prestimion zostanie Koronalem, nie Korsibar.
— Rozsądek nakazuje się spodziewać właśnie takiego rozwiązania — zgodził się beznamiętnie czarodziej.
— A kiedy obejmie władzę, Korsibar i ja opuścimy Zamek. Krat uda się do swoich posiadłości, ja do swoich. Pewnie kiedyś wyjdę za mąż za jakiegoś potężnego księcia, sama jednak nie będę dysponować władzą. Och, zostanę wielką panią, ale icstem nią przecież i teraz, a przy Prestimionie zmienię się w żonę i nic więcej. Żonę, Sanibaku-Thastimoonie. — Słowo „żona” wypowiedziała, jakby to było przekleństwo. — Nie będę miała głosu w żadnej poważnej sprawie… poza domem, a zapewne także i w domu. Wpływy naszej rodziny na Zamku kończą się w chwili, gdy Prestimionowi włożą na głowę koronę.