— Być może, pani, wielkim księciem, którego poślubisz, będzie właśnie Prestimion, Koronal, oczywiście jeśli rzeczywiście zostanie on Koronalem. I wówczas twa potęga i twe wpływy się nie zmniejszą. Wręcz przeciwnie.
Melithyrrh, która przez cały czas rozmowy stała skromnie z boku, aż westchnęła ze zdumienia. Thismet uciszyła ją wściekłym spojrzeniem.
— Sanibaku-Thastimoonie — powiedziała — czy rzeczywiście proponujesz, bym oddała się w małżeństwie człowiekowi, który odbierze tron należny mojemu bratu? Człowiekowi, który zepchnie go z politycznej sceny?
— Pani, stwierdziłem tylko istnienie takiej możliwości.
— A więc radzę ci, byś istnienia takiej możliwości nie stwierdził nigdy więcej, jeśli nadal pragniesz nosić na karku obie głowy. — Księżniczka spojrzała na niego z niezmierzoną wściekłością. Poczuła nowy przypływ siły i determinacji. — Jest jeszcze inna możliwość — powiedziała już spokojniej, głębszym, bardziej kobiecym głosem.
— Doprawdy, pani? — spytał mag, zachowując swą rzeczywiście nieludzką cierpliwość.
Serce księżniczki biło tak mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi. Zakręciło się jej w głowie; zdawała sobie sprawę, że oto stanęła na krawędzi. A jednak zachowała pozór całkowitego spokoju. Zwilżyła wargi, zyskując na czasie, by starannie formułować zdanie:
— Twierdzisz, iż zgadzasz się ze mną, że Korsibar lepiej nadaje się na władcę. Doskonale. Moim zamiarem jest więc doprowadzenie do tego, by został władcą.
— A jak zamierzasz to osiągnąć, pani?
— Bardzo proszę, byś rozważył, co ci powiem. Z mojego snu wynika, że muszę spotkać się z Korsibarem i z całą stanowczością namawiać go, by stanął przed ojcem i przedstawił mu się jako kandydat do korony. Musi to zrobić teraz, gdy stary Pontifex jeszcze żyje, dopóki Prestimion nie został mianowany następcą tronu. Jeśli Korsibar przedstawi ojcu przekonywająco swoje racje, zostanie Koronalem i z wdzięczności mianuje mnie swym Najwyższym Doradcą, więc będę miała udział w rządzeniu światem. Czy przyznasz, że jest to prawdopodobna interpretacja mojego snu? — Su-Suheris milczał. — Zgadzasz się, że mój sen można tak interpretować, czy nie?
Tym razem mag skinął najpierw jedną głową, a potem drugą.
— Nie będę zaprzeczał twym słowom, pani — powiedział głosem bez wyrazu.
Thismet uśmiechnęła się promiennie.
— Nie ma wątpliwości, że tak właśnie musi być! — Na jej policzkach pojawiły się rumieńce. — Nie ma przede mną innej drogi do wielkości… nie ma… nie może być… jedyna prowadzi przez mojego brata Korsibara. A przecież ustaliliśmy, że wielkość jest mi przeznaczona. Sam mi to powiedziałeś. Czy też może wycofujesz się z tego proroctwa?
— Nie wycofuję się z niczego, pani — stwierdził spokojnie Su-Suheris. — Twa przyszłość przepowiedziana jest w gwiazdach, nie czeka cię wycofanie się z wielkiego świata i zapomnienie. Nie mam co do tego najmniejszych nawet wątpliwości, podobnie jak nie mam wątpliwości, że dotyczy to także horoskopu twego brata. „Wstrząśniesz światem, książę”. Tymi słowami zwróciłem się do niego kilka miesięcy temu. Nie powtórzył ci tego, pani?
— Nie — odparła zaskoczona Thismet. — O niczym mi nie wspomniał.
— A jednak to mu właśnie oznajmiłem. Ostatnio przepowiadacze przyszłości z dworu twojego ojca, pani, niezależnie ode mnie przynieśli mu tę samą wieść.
— Więc wszystko wydaje się jasne. Przepowiednie uzupełniają się nawzajem i potwierdzają, a wszystkie wiodą do tronu nas. Tradycja ustąpi pola rozsądkowi i wybrany zostanie lepszy kandydat. Jeszcze dziś porozmawiam z Korsibarem.
Na twarzach obu głów Su-Suherisa pojawił się w tejże chwili dziwny wyraz, jakby głowy wymieniły między sobą spojrzenie, choć przecież ich oczy ani drgnęły.
— Czy widzisz w tym coś złego? — spytała Thismet.
— Pani, uważam, że rozsądniej byłoby porozmawiać na razie z jego przyjaciółmi, a później dopiero zwrócić się do niego bezpośrednio.
— Przyjaciółmi? Chodzi ci o Mandrykarna? Ventę? Navigorna?
— Nie, nie o nich. To byłoby nierozsądne. Mam na myśli innych, dwóch niedobranych braci, giganta i małego węża. Podejrzewam, że oni lepiej przysłużyć się mogą twym zamiarom.
Thismet zamyśliła się na chwilę.
— Farholt i Farąuanor — powiedziała głośno. — Tak, tak, chyba masz rację. — Zwróciła się do Melithyrrh. — Udam się do pokoju wypoczynkowego. Poślij po nich. Niech tam na mnie czekają.
6
— A więc chyba już wszystko ustaliliśmy. — Korsibar zerknął na listę, po czym powiódł wzrokiem po lordach zgromadzonych dziś w oficjalnej części Labiryntu, w sali znanej pod nazwą Starej Sali Balowej. Jej ściany zbiegały się w przedziwne, raz uciekające, a innym razem wystające kąty, wisiały zaś na nich niezwykłe malowane draperie, zwiększające niepokojącą iluzję zakrzywionej perspektywy. — Najpierw biegi i walki na kije, potem bieg przez płotki i skoki oraz rzut młotem, zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Po nich zawody łucznicze, turniej rycerski, inscenizowana bitwa, boks, zapasy i wreszcie, na sam koniec, wyścigi rydwanów. Zawody zakończą się ceremonialną procesją prowadzącą z dna Labiryntu w górę, przez kilka poziomów, z areny do Dworu Kuł, gdzie Mistrz Turnieju w obecności Lorda Confalume’a wręczy nagrody zwycięzcom. Następnie…
— Zapasy miały się odbyć wcześniej — przerwał zirytowany Gialaurys. Pojawił się na sali zaledwie przed kilkoma minutami. — Tak jest napisane na tym kawałku papieru, który trzymam w ręku. Zapasy po kijach, ale przed płotkami.
Korsibar spojrzał niepewnie na Farholta, który najwięcej pracy włożył w przygotowanie programu igrzysk.
— Tak było wcześniej — oznajmił Farholt, podchodząc do Gialaurysa i zabierając mu z ręki listę Korsibara. — Wprowadziliśmy pewne zmiany zaledwie dwie godziny temu, kiedy jeszcze drzemałeś nad poobiednim piwem. — Postukał w listę, uśmiechając się wyzywająco. — Najpierw lżejsze sporty, a potem te przeznaczone dla bardziej wytrzymałych.
— Nikt mnie nie zapytał o zdanie — zaprotestował Gialaurys z groźbą w głosie. Przysunął się o kilka kroków do Farholta, którego oburzyło to najwyraźniej, bo natychmiast wyprostował się na całą wysokość. Ze wszystkich zgromadzonych ci dwaj byli najwyżsi, najpotężniejsi. Farholt górował nad Gialaurysem wzrostem, Gialaurys był jednak mocniej zbudowany nawet od niego. — Wolę zwyciężyć wcześniej niż później — powiedział z naciskiem.
— Taki jesteś pewien zwycięstwa? — zdziwił się Farholt. — A co się stanie, jeśli walka pójdzie nie po twej myśli i będziesz musiał siedzieć smętny do końca igrzysk, niosąc na sobie piętno klęski, podczas gdy wszyscy wokół ciebie będą zdobywać wieńce i…
W oczach Gialaurysa zabłysła wściekłość.
— Dlatego chciałeś przełożyć zapasy bliżej końca, co? — wysyczał.
— To nie była moja decyzja — zaprotestował gniewnie Farholt. Jego twarz, zawsze rumiana, zrobiła się nagle szkarłatna. — Jeśli próbujesz sugerować, że…
— Jedną chwileczkę, przyjaciele. — Prestimion wstąpił między kłócących się w chwili, gdy mogło się już wydawać, że wymiana gorących słów doprowadzi do bójki. Mimo że przy tych dwóch wyglądał jak karzeł, odepchnął ich na boki. — Proszę, nie spierajmy się tak gwałtownie, skoro niedaleko stąd leży konający Pontifex. To przecież drobiazg, nie ma się czym przejmować. Jak powinniśmy rozwiązać ten problem, książę Korsibarze?