— Powiedziałbym, że w przypadku podobnych nieporozumień interweniować winien Mistrz Turnieju.
— Doskonale, znakomity argument. — Prestimion spojrzał na Wielkiego Admirała Gonivaula, którego tego dnia rano wybrano na mistrza. O zaledwie kilka głosów pokonał jedynego poza nim kandydata, prokuratora Dantiryę Sambaila.
Admirał, jeden z najwyższych książąt królestwa, potomek Amyntilira, który sprawował rządy w Labiryncie trzy kadencje przed Prankipinem, był uparty i zgryźliwy. Miał wielkie posiadłości leżące wokół Bombifale o murach z wypalonego na pomarańczowo kamienia i wielu spiralnych wieżach, uważanego powszechnie za najpiękniejsze z miast Góry Zamkowej. Z rysów twarzy przypominał nawet swego słynnego przodka, lecz policzki i szczękę pokrywała mu broda gęsta niczym futro, sięgająca niemal do powiek i opadająca na kołnierz. Włosy miał równie gęste, nosił je długie, przesłaniające czoło. Tytuł Wielkiego Admirała miał znaczenie wyłącznie ceremonialne; Gonivaul nie miał żadnego wpływu na handel morski, co więcej, nigdy chyba nie wypłynął w morze, nawet by udać się na Zimroel, choć większość książąt Góry przynajmniej raz w życiu udawała się na tę wyprawę.
— Admirale, Mistrzu Turnieju — zwrócił się do niego Prestimion — słyszałeś, co powiedział książę Korsibar. Czy rozstrzygniesz nas spór?
Gonivaul chrząknął w brodę. Zmarszczył czoło, zmrużył oczy, aż znikły niemal całkiem w gęstym, pokrywającym mu twarz zaroście, i przez bardzo długą chwilę milczał, najwyraźniej dając wszystkim do zrozumienia, że głęboko pogrążył się w myślach.
— Która lista jest późniejsza? — spytał w końcu.
— Moja — odpowiedział natychmiast Farholt.
Goniyaul odebrał karteczki od niego i od Gialaurysa, studiował je przez kolejną nieskończenie długą chwilę, by wreszcie wydać wyrok:
— Moim zdaniem możemy zawrzeć kompromis. Zapasy przesunięte zostają na środek igrzysk, pomiędzy rzut młotem a zawody łucznicze.
Farholt zgodził się na to od razu, Gialaurys jednak warknął coś i może protestowałby dalej, gdyby Prestimion nie uciszył go ostrzegawczym syknięciem.
Kiedy skończyła się kłótnia i ustalono wreszcie porządek igrzysk, służba wniosła na salę jedzenie i wino. Ci z wysoko postawionych gości w Labiryncie, którzy nie brali udziału w rozmowie, pojawili się teraz, ponieważ miała się właśnie rozpocząć uczta uświetniająca zbliżający się początek turnieju.
Książęta i diukowie zbierali się w grupach po kilku, najchętniej przy stojących tu i tam, bez żadnego określonego porządku rzeźbach. Uchodziły one za portrety Koronali i Pontifexów sprzed wielu wieków. Czekając na podanie wina, przyglądali się to tej statuetce, to owej, przesuwali palcami po liniach ostrych nosów i wysuniętych podbródków, zastanawiając się, kogo które z popiersi przedstawia.
— Arioc — powiedział Gialaurys, wskazując jedno z najprzedziwniejszych.
Zaprotestował diuk Oljebbin twierdząc, że to z pewnością Stiamot, zwycięzca w wojnie ze Zmiennokształtnymi, co doprowadziło do gorącej dysputy między nim a księciem Serithornem, który miał zaszczyt zaliczać Stiamota do swych licznych wysoko postawionych przodków. Zaraz potem niski Farąuanor, brat wielkiego Farholta, zidentyfikował posąg wysokiego mężczyzny sprawiającego wrażenie niezwykle godnego i szlachetnego jako jednego ze swych przodków, Pontifexa Guadelooma, na co książę Gonivaul zachichotał kpiąco i tak toczyła się rozmowa.
— Dobrze to zrobiłeś, od razu przekazując rozsądzenie sporu admirałowi — powiedział do Prestimiona Korsibar. Stali obok siebie w jednym z ostrych kątów siedmiobocznej sali, pod łukiem w kolorze pogodnego nieba, obramionym liniami o barwie jesiennej czerwieni. — Ci dwaj nie należą do ludzi cierpliwych, w dodatku serdecznie się nie znoszą. Jeśli jeden powie „wiosna”, drugi natychmiast odpowie mu „zima”, jeden powie „czarne”, drugi „białe” i tak dalej, można by cytować słownik, tak uwielbiają przeciwieństwa. Będzie to widok nie lada, kiedy spotkają się jako zapaśnicy.
— Mój kuzyn z Ni-moya zaledwie wczoraj wypowiedział opinię, że między tobą i mną jest dokładnie tak jak między Farholtem i Gialaurysem. — Prestimion uśmiechnął się lekko, zaledwie unosząc kąciki ust. — To znaczy, sądzi, że aż do głębi duszy jesteśmy przeciwstawni sobie nawzajem, że to istniejące między nami, naturalne napięcie powoduje automatycznie konflikt i że będziesz sprzeciwiał się pewnym sprawom tylko dlatego, że ja jestem ich zwolennikiem.
— Ach, ale przecież to nieprawda, Prestimionie. — Korsibar również się uśmiechnął, i to znacznie cieplej. — Czy wierzysz, że jest właśnie tak?
— Przytaczam tylko zdanie prokuratora.
— Rozumiem, lecz przecież obaj wiemy, jak jest w rzeczywistości. Czy stojąc tu, obok mnie, czujesz jakieś napięcie? Ja nie. Bo i dlaczego miałbym je czuć? W czym mielibyśmy rywalizować? — Korsibar klasnął, przywołując służącego. — Wina daj, wina! — krzyknął. — Dobrego, mocnego wina z Muldemar, z winnic należących do księcia!
Wielu spośród obecnych na sali uważnie się im przyglądało. Był wśród nich hrabia Iram z Normork, smukły czerwono-włosy mężczyzna słynący jako wspaniały woźnica w wyścigach rydwanów, krewny księcia Serithorna, spowinowacony z rodziną Confalume’a. Pociągnął za rękaw Septacha Melayna, spojrzeniem wskazał mu Prestimiona i Korsibara.
— Zobacz, jak sztucznie się uśmiechają, z jakim wysiłkiem starają się udawać przyjaciół — powiedział. — I z jakim wahaniem trącają się kielichami. Zupełnie jakby bali się, że gdyby zrobili to choć odrobinę mocniej, nastąpiłby wybuch.
— Mam wrażenie, że akurat ci dwaj nie znają uczucia strachu — zauważył Melayn.
Iram nie miał zamiaru się tym zadowolić.
— Ale przecież nikt nie ma chyba wątpliwości, że zachowują się wyjątkowo sztywno — naciskał. — No, w tym przynajmniej nie ma nic dziwnego, jakże niezręcznie muszą się czuć w swoim towarzystwie. Prestimion zachowuje się uniżenie wobec Korsibara, bo w końcu Korsibar jest przecież synem Koronala, w jakimś sensie opromienia go majestat władzy. Z drugiej strony jednak Korsibar zdaje sobie przecież sprawę z tego, że musi okazać uszanowanie Prestimionowi, który zostanie Koronalem — sięgnie wyżej, niż on kiedykolwiek miał okazję. Sepiach Melayn roześmiał się na te słowa.
— Prestimion zostanie władcą, oczywiście. Podejrzewam jednak, że nigdy nie sięgnie wyżej niż Korsibar.
Hrabia Iram nie należał do ludzi najbystrzejszych. Wyraźnie zaskoczyło go to stwierdzenie, w końcu jednak domyślił się, o co chodziło Melaynowi, jak każdy zresztą widzący długonogiego Korsibara górującego nad Prestimionem, sięgającym mu zaledwie do piersi. A więc Melayn miał na myśli tylko to, po prostu sobie żartował!
— W tym sensie, oczywiście — przyznał. — Rozumiem — dodał, kwitując wymuszonym śmiechem ten nie najlepszy dowcip.
— Rzeczywiście, nie była to zbyt głęboka obserwacja — przyznał Melayn, nieco zaskoczony beztroską, którą przed chwilą wykazał. Nie wolno mu było tak poniżyć księcia, uznać za gorszego od Korsibara. Nie wolno mu było tego zrobić nawet w żartach. Szerokie ramiona i otaczająca Prestimiona aura niewzruszonej pewności siebie nadawały mu godny wygląd, kłócący się z niewysokim wzrostem. Przyszły Koronal ubrany był w zaiste królewski płaszcz ze lśniącego szkarłatnego jedwabiu, przepasany szmaragdowozielonym pasem. Na szyi wisiał mu masywny złoty łańcuch z wisiorem przedstawiającym raka. Korsibar zaś jak zwyczajny sprzedawca kiełbasek miał na sobie prostą, sięgającą kolan tunikę z białego lnu oraz sandały najprostszego wzoru. Mimo imponującego wzrostu i iście królewskiej postawy, sprawiał wrażenie przyćmionego bijącym od rozmówcy blaskiem.