W ciemnej sali, w której umierał, panowała przejmująca cisza. Na trójnogach stały kadzielnice, z których snuł się niebieski dym, a od czasu do czasu unosiły się czerwone iskry. Stół w mrocznym rogu komnaty uginał się pod ciężarem książek o zaklęciach, miksturach i ruchach gwiazd. Księgi o podobnej tematyce leżały też na podłodze wokół łoża, przy którym stali nieruchmo Vroon, Su-Suheris i Ghayrog o nieruchomym spojrzeniu, bez przerwy powtarzający melodyjne, tajemnicze zaklęcia — ich zadaniem było chronienie duszy Pontifexa, szykującej się do dalekiej podróży.
Każdy wtajemniczony w sekrety rządów na Majipoorze niezależnie od tego, czy mieszkał na Górze Zamkowej, czy też w Labiryncie, znał imiona tych obcych. Vroon nazywał się Sifil Thiando, Ghayrog — Varimaad Klain, Su-Suheris zaś Yamin-Dalarad. Te trzy poważne, wręcz ponure istoty były generałami nieprzeliczonej armii proroków, przepowiadaczy przyszłości, nekromantów, czarodziejów i magów, których Prankipin zgromadził wokół siebie w ostatnich dwudziestu latach życia.
Ustrojem insygniami swej profesji, ściskając czarodziejskie różdżki, trzej obcy stali nieruchomi, obojętni, groźną aurą magii odgrodzeni od członków dworu Koronala, którzy właśnie wkraczali do sypialni monarchy. Przez wiele lat udzielali staremu Pontifexowi rad, gdy podejmował najważniejsze dla Majipooru decyzje; ostatnio wszyscy zrozumieli, że to oni, a nie urzędnicy dworu Pontifexa i najprawdopodobniej nawet nie sam Pontifex, dzierżą pełnię władzy w Labiryncie.
W ceremonii brali też udział trzej najwyżsi ministrowie z dworu Pontifexa, zgromadzeni w ponurą grupkę po lewej stronie łoża umierającego, niczym straż zagradzająca dostęp do niego trzem magom. Byli to Orwic Sarped, minister spraw zewnętrznych, Segamor, prywatny sekretarz Pontifexa, i Kai Kanamat, rzecznik Pontyfikatu. Zajmowali swe pozycje jak daleko sięgała ludzka pamięć, wszyscy byli starzy i zgrzybiali, najbardziej wiekowy z nich zaś, Kai Kanamat, sprawiał wręcz wrażenie mumii, szkieletu obciągniętego pożółkłą skórą.
Niegdyś oni, a nie magowie, stanowili największą potęgę w Labiryncie, czasy te minęły jednak dawno temu. Bez wątpienia urzędnicy ci byli skłonni przekazać resztki swej władzy i oddalić się na zasłużoną emeryturę natychmiast, gdy Prankipin zdecyduje się wreszcie wyzionąć ducha.
W sali znajdowali się także dwaj główni lekarze Pontifexa, Baergax Vor z Aias i Ghelena Gimail. Czas ich chwały minął także. Nie mogli już dłużej oczekiwać wdzięczności urzędników Labiryntu za zręczność, z jaką przedłużali życie Pontifexa. Pontifexa nie dało się już leczyć, administracja Labiryntu stała u progu fundamentalnej przemiany, ciepłe posadki miały wkrótce przejść w inne ręce.
Jeśli zaś chodzi o Pontifexa, przypominał on woskową lalkę, nieruchomą i ślepą na obecność wielkich Majipooru, którzy mieli mu złożyć hołd, piastując w duszy nadzieję, że będzie to hołd ostatni.
Procesja uformowała się w korytarzu przed salą, w której spoczywał Prankipin. Lord Confalume, z koroną rozbłysku gwiazd na głowie, ubrany w królewski płaszcz, miał oczywiście wejść pierwszy, o krok zaledwie przed swym Najwyższym Doradcą, diukiem Oljebbinem. Za nimi, w parze, ustawili się starsi lordowie, Serithorn i Gonivaul, kolejne miejsce w szeregu zajmowała kapłanka Marcatain, przedstawicielka Wyspy Snu, trzeciej z Potęg Królestwa. Jako następny hołd Pontifexowi złożyć miał prokurator Dantirya Sambail, za nim zaś stali już książę Korsibar i diuk Kanteverel z Bailemoony. Ostatni do łoża Pontifexa podejść miał książę Prestimion.
Wiele miano tego dnia mówić o takim a nie innym porządku procesji — dwór wraz z Korsibarem na początku, Prestimion na samym końcu — jednak protokół nie zezwalał na nic innego. Wszyscy, którzy mieli wejść przed księciem Muldemar, z wyjątkiem właśnie Korsibara, byli wysokimi urzędnikami królestwa, Korsibar zaś miał zapewnione miejsce dzięki swemu wysokiemu urodzeniu. Prestimion nie pełnił w tej chwili żadnej funkcji rządowej, nie miano go nawet oficjalnie za następcę Koronala. Do momentu mianowania był po prostu jednym z wielu książąt Góry, prestiż i władza dopiero go oczekiwały.
Pozwolenie na wejście do komnaty Pontifexa zostało wydane. Jako pierwszy ruszył Confalume, po nim diuk Oljebbin i — pojedynczo — reszta. Przechodząc koło łoża wielcy królestwa klękali i wykonywali gest błogosławieństwa oraz poddania, i wówczas przydarzyła się dziwna rzecz. Kiedy klęknął Korsibar, Pontifex otworzył oczy, a z jego twarzy znikła obojętność śmierci. Spoczywające na pościeli palce lewej dłoni zadrżały; wyraźnie starał się poruszyć, może nawet usiąść, z jego ust wydarł się głośny, bełkotliwy dźwięk.
A potem, co wydawało się najbardziej zdumiewające w tej zdumiewającej chwili, Pontifex powoli, bardzo powoli uniósł lewe ramię; chuda, drżąca dłoń o rozpostartych palcach poruszyła się w stronę stojącego nieruchomo, straszliwie zdumionego Korsibara. Umierający znów jęknął i jęk ten trwał przez nieprawdopodobnie długą chwilę. Najwyraźniej próbował złapać syna Koronala za ramię, nie zdołał jednak sięgnąć tak daleko. Przez chwilę, która wydawała się wiekiem, drżące ramię wisiało w powietrzu, poruszając się spazmatycznie, wreszcie opadło na łóżko. Oczy Pontifexa straciły wszelki wyraz i znów się zamknęły. Starzec leżał teraz na łożu nieruchomy jak przedtem, oddychając tak lekko, że nie sposób było powiedzieć, czy żyje jeszcze, czy już umarł.
Po komnacie poniósł się pełen niedowierzania szmer.
Prestimion, który w tej właśnie chwili czekał w drzwiach na swą kolej, ze zdumieniem obserwował trzech magów rzucających się do łoża konającego z jednej strony i trzech lekarzy, równie energicznie przyskakujących doń z drugiej. Cała szóstka pochyliła się nisko nad nieruchomym ciałem, i lekarze, i magowie dyskutowali między sobą przyciszonymi głosami w swym żargonie.
— Tyle troski może go zabić — szepnął Prestimion do hrabiego Irama z Normork, a tymczasem sytuacja przy łożu stawała się coraz gorętsza. Słyszał szybkie stukanie amuletów i paniczne recytowanie zaklęć. Lekarze sprawiali wrażenie, jakby próbowali odepchnąć magów, jednemu z nich udało się wreszcie wlać w usta Pontifexa jakieś niebieskawe lekarstwo.
Kryzys został wreszcie zażegnany — dzięki lekom, a może dzięki zaklęciom. Lekarze i czarodzieje odsunęli się od łoża. Pontifex pogrążył się głęboko we śnie.
Mag Ghayrog, Varimaad Klain krótkim gestem zaprosił Prestimiona do środka.
Książę ukląkł przy łożu, tak jak robili to inni. Uczynił znak Pontifexa i czekał, obawiając się, że starzec powstanie znów i wyciągnie do niego rękę.
Prankipin jednak się nie poruszył. Prestimion przysunął głowę do jego głowy i słuchał cichego, nieregularnego, chrapliwego oddechu. Wyszeptał słowa błogosławieństwa, na które Pontifex nie zareagował w żaden widoczny sposób. Oczy za zamkniętymi powiekami nie poruszały się, twarz była też nieruchoma, gładka; powrócił na nią nawet niesamowity uśmiech.
Oto śmierć za życia, pomyślał przerażony Prestimion. Co za potworność! Co za potworność! Poczuł jednocześnie współczucie i obrzydzenie. Wstał i energicznym krokiem ruszył w kierunku wyjścia po przeciwnej stronie sali.
Kiedy wychodził z cesarskiej sypialni, twarz miał nieruchomą. Septach Melayn i Gialaurys spotkali się z nim na rampie prowadzącej w górę, w kierunku Areny, gdzie w ciągu niespełna godziny miał zacząć się turniej. Na widok przyjaciela wymienili między sobą niespokojne spojrzenia.
— Co się stało, Prestimionie? — spytał Septach Melayn. — Czy Jego Wysokość zmarł? Ty sam sprawiasz wrażenie zaledwie półżywego.