Выбрать главу

Svor mówił teraz bardzo cicho, niemal wprost do ucha księcia:

— Książę Korsibar stał naprzeciw ciebie, dłonie miał uniesione, gotowe do uczynienia gestu rozbłysku gwiazd w momencie, gdy Lord Confalume nałoży ci koronę na głowę. Nim to się mogło stać, do sali wszedł zmarły Pontifex.

— Niezwykłe wydarzenie — orzekł Prestimion, który właściwie nie słuchał już opowieści Svora. — Ale, oczywiście, był to tylko sen. — Odwrócił się, klepnął Septacha Melayna w ramię i uśmiechnął się szeroko. — Widzisz teraz, jak ten w zielonym posługuje się kijem? Twój chłopiec w czerwonym nie ma szans. Obawiam się, że jesteś o pięć koron uboższy.

Ostrym, błagalnym, załamującym się głosem, Svor mówił dalej:

— Widziałem dalej, książę, jak stary Pontifex zbliżył się do Lorda Confalume’a i delikatnie wyjął mu koronę z ręki. Potem podszedł nie do ciebie, lecz do księcia Korsibara, włożył mu ją w uniesione dłonie. Korsibar podniósł je jeszcze trochę i korona spoczęła na jego skroni. Wszyscy staliśmy oszołomieni takim przebiegiem wydarzeń. Kto nosi koronę, jest władcą, więc nie pozostało nam do zrobienia nic, tylko skłonić się i pozdrowić go tradycyjnym okrzykiem: „Korsibar! Lord Korsibar! Niech żyje Lord Korsibar!”. Salę rozświetlił nagle blask w kolorze płomienia… nie, raczej krwi, świeżo przelanej krwi, a ja obudziłem się, od stóp do głów zlany potem. Lecz potem zasnąłem, i znów śniłem, i był to ten sam sen. Dokładnie ten sam. Prestimion skrzywił się.

— Lord Korsibar, też mi coś! No cóż, w snach przecież wszystko jest możliwe.

Siedzący po jego drugiej stronie Septach Melayn krzyczał tymczasem: „Szkarłatny! Tak, Szkarłatny! Dawaj, chłopcze!”. Nagle jęknął i zaklął, bo Mandralisca wykonał zręczny podwójny zwód, kompletnie myląc przeciwnika, i posłał go na ziemię serią błyskawicznych ciosów.

— Na Boginię, wyszło na twoje, Prestimionie — przyznał Septach Melayn z żalem i rzucił monetę na dłoń przyjaciela.

— Natychmiast zorientowałem się w tym, jaki jest dobry. Wystarczyło spojrzeć, jak się porusza, nawet przed walką. Nie miałem wątpliwości, że w każdej chwili będzie wyprzedzał tego chłopca o co najmniej trzy ruchy. — Książę uśmiechnął się i powrócił do rozmowy ze Svorem: — Zapomnij o tym okropnym śnie i przyglądaj się walce na kije — poradził mu. — Kto założy się o dziesięć koron, że człowiek prokuratora zwycięży w następnym pojedynku?

— Jeszcze chwilka, Prestimionie… — poprosił Svor tak samo cicho, niemal konspiracyjnie.

Prestimiona zirytowała ta nachalność.

— Jeszcze chwilka na co?

— To są sprawy ważniejsze i trudniejsze, niż ci się wydaje. Uważaj, twoja i moja przyszłość leżą w mrocznym cieniu tego snu. Błagam cię, udaj się do Koronala. Trzeba zmusić go do działania, inaczej stracimy wszystko. Powiedz mu, że obawiasz się zdrady, poproś, by mianował cię następcą Koronala, nim dzień zbliży się ku wieczorowi. Jeśli ci odmówi, pozostań przy jego boku tak długo, jak długo będzie się zastanawiał. Nie daj mu chwili spokoju, póki nie spełni twych żądań. W ostateczności powiedz mu, że skoro nie chce wypełniać swych obowiązków, sam publicznie ogłosisz się jego następcą.

— Toż to nie do pomyślenia, Svorze. Niczego takiego nie zrobię!

— Musisz, Prestimionie — wyszeptał Svor ochrypłym, zaledwie słyszalnym głosem.

— Twe rady uznaję za niegodne i nie do przyjęcia. Mam wywrzeć nacisk na Koronala? Mam zmuszać go, by postąpił zgodnie z moimi zachciankami? Grozić mu, że sam ogłoszę się jego następcą, co przyniosłoby mi niesławę jako niezgodne z prawem i tradycją? I dlaczego? Bo zeszłej nocy obżarłeś się węgorzami i miałeś koszmary? Człowieku, o czym ty mówisz?

— A jeśli w momencie śmierci Prankipina Korsibar sięgnie po koronę ojca?

— Cóż to ma znaczyć „sięgnie po koronę”? — Prestimion obserwował Svora szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. — On przecież nigdy tego nie zrobi. Robisz z Korsibara człowieka złego i przewrotnego, Svorze, a on przecież nie jest ani zły, ani przewrotny. Poza tym korona ojca wcale go nie interesuje. Nigdy nie interesowała i nigdy nie będzie interesować.

— Znam go doskonale — powiedział Svor. — Nie zapominaj, że spędziłem kilka lat na jego dworze. Oczywiście, nie jest człowiekiem przewrotnym, ale zmiennym niczym kurek na wietrze. Łatwo zawrócić mu w głowie komplementem. Są wśród nas ludzie ambitni, pewni, że to on powinien zostać Koronalem i może już zaczęli mu to wmawiać. Jeśli będzie słuchał ich opinii wystarczająco długo…

— Nie! To się nigdy nie zdarzy! — krzyknął Prestimion z gniewem. — Najpierw ten Vroon ze swoimi proroctwami, teraz ty. Nie! Proroctwa nie będą mi dyktować drogi, nie będę się nimi kierował jak jakiś prosty wieśniak. Daj mi spokój, Svorze. Kocham cię z całego serca, ale muszę ci powiedzieć, że w tej chwili po prostu mi się narzucasz.

— Były w tym śnie okruchy prawdy, książę.

— Jeśli nie zgodzisz się zamilczeć o tym śnie tu i teraz… — Prestimion gotował się w wściekłości, nie potrafił się już opanować — …obiecuję, że złapię cię za tę twoją bródkę, zakręcę w powietrzu i wyrzucę z trybuny wprost na arenę. Obiecuję ci to jak najbardziej szczerze, Svorze. Masz zamilknąć, i to natychmiast, rozumiesz? Natychmiast!

Przez chwilę patrzył jeszcze wściekle na małego księcia, a potem całą uwagę obrócił na arenę.

Mimo to słowa przyjaciela nadal brzmiały mu w uszach. Myślał o tym, że Svor nie powinien mu udzielać takich rad. Nie powinien skłaniać go do wszczęcia zdradzieckiej insurekcji z powodu jednego zaledwie złego snu. Było to rada tchórza, rada zdrajcy, niegodna i doprawdy przedziwna. A w dodatku głupia, Koronala bowiem nie zmusza się do niczego i wielki Confalume z pewnością zniszczyłby jego, Prestimiona, przy pierwszej próbie. Nie, doprawdy, bardzo to nieprzyjemne, Svor doradzający tak niezręcznie… taka impertynencja… i to tylko z powodu snu…

Prestimion potrząsnął głową, by uspokoić się i odzyskać jasność myślenia.

8

Biegi przez płotki, skoki przez obręcze, rzut młotem oraz inne mniej ważne konkurencje odbywały się w ciągu drugiego, trzeciego i czwartego dnia turnieju. Codziennie arystokraci i kilka tysięcy obywateli Labiryntu zbierali się na arenie, by nieco się rozerwać. I każdego dnia wydawano biuletyn o zdrowiu Pontifexa, brzmiący zawsze identycznie. Stan zdrowia władcy pozostawał niezmienny. Zupełnie jakby zdrowie Jego Wysokości, niczym pogoda w Labiryncie, nie miało się zmienić aż po kres świata.

Piąty, szósty i siódmy dzień igrzysk przeznaczono na zapasy. Zgłosiły się twa tuziny zawodników, cała uwaga widzów zwrócona jednak była na finał, tytaniczny pojedynek dwóch słynnych zawodników, Gialaurysa i Farholta. Trybuny zapełniły się po brzegi, a kiedy dwóch wielkoludów weszło na ring, zapadła martwa cisza.

Obaj zawodnicy przyprowadzili ze sobą magów — Farholt ciemnego Hjorta z nabrzmiałą twarzą, który jako jeden z wielu czarodziejów należał do dworu Lorda Confalume’a, Gialaurys zaś geomantę w mosiężnym hełmie, pochodzącego z Tidias. Obaj stanęli przed ringiem i — odwróceni plecami do siebie — rozpoczęli bardzo uroczystą i bardzo długą procedurę rzucania zaklęć. Śpiewali, rysowali przed sobą na ziemi niewidzialne linie i wzywali niewidzialne siły niebieskie.

Sepiach Melayn wskazał palcem na Gialaurysa, który klęczał z zamkniętymi oczami i podczas gdy jego mag odprawiał rytuał, rękami czynił jakieś mistyczne gesty.

— Nasz przyjaciel traktuje te sprawy bardzo poważnie — powiedział z nutką irytacji.