Выбрать главу

Korsibar niedbale machnął ręką, jakby pragnął powiedzieć, że to wszystko go nie obchodzi i nie podobają mu się tego typu insynuacje. W każdym razie nigdy nie pożądał towarzystwa prokuratora. Bo i niewielu go pożądało. Dantirya Sambail rzeczywiście roztaczał wokół siebie pewien rodzaj prymitywnego majestatu, owszem, ale Korsibarowi wydawał się właśnie prostackim, jadowitym, złośliwym, bezgranicznym egoistą. Tyle że rządził ogromnym dziedzicznym dominium na Zimroelu, rządził nim siłą; z tego powodu przyjęty został do grona książąt Góry. Był oczywiście poddanym Koronala, przynajmniej formalnie, panował jednak nad wielkimi dobrami, dysponował wielkim majątkiem i choćby z tego powodu nie dawano mu do zrozumienia, że jego towarzystwo jest niepożądane. Mimo to książę marzył wyłącznie o tym, by prokurator wrócił na miejsce i dał mu spokój.

— Świetnie — stwierdził wesoło Dantirya Sambail. — Już wkrótce się przekonamy, ile prawdy jest w tych plotkach. Popatrz tylko, nasi gladiatorzy są chyba gotowi do drugiej rundy.

Korsibar tylko skinął głową.

— Na twoim miejscu zwracałbym większą uwagę na wygłupy Prestimiona. — Prokurator najwyraźniej nie miał zamiaru kończyć rozmowy. — Krąży o nim wiele dziwnych opowieści, i to nie tylko o podawaniu narkotyków zapaśnikom. — Sambail zatrzepotał rzęsami w sposób przedziwnie kobiecy. — Czy ktoś mówił ci kiedyś, że gdy zostanie Koronalem, ma zamiar cię usunąć?

Te wypowiedziane spokojnie słowa ugodziły Korsibara niczym strzała wprost w serce.

— Co?!

— Ależ oczywiście. Mówi się o tym już od dłuższego czasu. Gdy tylko włoży koronę na głowę, ma zamiar zaaranżować jakiś niewinny wypadek, najprawdopodobniej podczas polowania. Nie może pozwolić ci żyć, wiesz?

Szok, który przeżył Korsibar, niemal natychmiast zmienił się w obrzydzenie.

— O czym mówisz, prokuratorze! To wymysły jakiegoś szaleńca!

Prokurator zaczerwienił się wyraźnie, zacisnął wąskie usta. Opuścił głowę; szyja nabrzmiała mu i zgrubiała, a jego przedziwnie piękne, wyraziste fioletowe oczy znieruchomiały. Uśmiech pozostał jednak niewzruszony.

— Drogi książę, nie masz przecież powodu złościć się na mnie. Ja powtarzam tylko, co słyszałem, ta wiadomość bowiem może być dla ciebie cenna. A słyszałem, że gdy Majipoor znajdzie się w rękach Prestimiona, będziesz trupem.

— Absurd — stwierdził krótko Korsibar.

— Słuchaj, jeśli ty będziesz żył, a Prestimion nie odniesie przesadnych sukcesów jako władca, nie żyjesz. Myślisz, że chce, by wszyscy na Majipoorze powtarzali szeptem opowieści o wspaniałym synu Koronala, który mógł sam zostać Koronalem, lecz ominęła go korona? Jeśli przyjdą ciężkie czasy, a przecież przyjdą, wcześniej czy później, ktoś z pewnością krzyknie: „Niech Prestimion ustąpi, chcemy Korsibara na Koronala!”

1 wkrótce wszyscy będą wykrzykiwać te słowa. Sam powiedziałeś, że Prestimion nie lubi hazardu. Jeśli pozwoli ci żyć, poniesie ryzyko, ponieważ mu zagrażasz. A on nie zwykł podejmować ryzyka, nie przywykł do zagrożenia, rywali, do pokonywania przeszkód na drodze. No więc ma wyjście: nieszczęśliwy wypadek na polowaniu, poręcz balkonu, która jeszcze przed chwilą była na miejscu, a teraz już jej nie ma, zderzenie na drodze, coś w tym rodzaju. Uwierz mi, ja go znam. W końcu jesteśmy przecież jednej krwi.

— Ja też go znam, prokuratorze.

— Być może. Ale powiem ci szczerze — gdybym był Prestimionem, kazałbym usunąć cię z tego świata.

— Gdyby Prestimion był tobą, rzeczywiście bardzo prawdopodobne, że kazałby usunąć mnie z tego świata. Więc dziękuję Bogini, że nie jest tobą.

Rozległ się dźwięk rogów gabeka; dla Korsibara w sam czas. Już i tak usłyszał za wiele, obrzydliwe sugestie Dantiryi Sambaila doprowadzały go do mdłości, palce drżały mu z gniewu, jakby — obdarzone własną wolą — miały zamiar same zacisnąć się na grubej szyi prokuratora.

— Czas na drugą rundę — powiedział tylko, odwracając się zbyt gwałtownie jak na wymagania grzeczności. — I, prokuratorze… nie chcę więcej rozmawiać o tych sprawach.

Farholt wyskoczył ze swego narożnika, najwyraźniej zamierzając zniszczyć Gialaurysa. Zaatakował cięższego przeciwnika i zepchnął go do narożnika, walcząc z furią, która wydawała się niepowstrzymana. Gialaurys był tym zaskoczony. Broniąc się przed naporem Farholta, stanął nieco bokiem. Widząc to, Farholt cofnął się lekko i nagle zadał cios łokciem, mierząc w twarz przeciwnika. Rozległ się krzyk bólu. Gialaurys obiema dłońmi złapał się za grzbiet nosa, po twarzy spłynęła mu krew.

— Faul! — krzyknął Prestimion, widząc tak jawne naruszenie reguł walki. — Wstyd! To faul!

Hayla Tekmanot nie zamierzał jednak przerwać pojedynku. Zachowywał się zupełnie tak, jakby niczego nie zauważył. Gialaurys warczał wściekle i potrząsał głową. Wyciągniętą ręką utrzymywał Farholta na dystans.

Farholt złapał ją za kiść i przekręcił. Zmusił tym przeciwnika do wykonania obrotu, stał teraz za jego plecami. Błyskawicznie zmienił chwyt, otaczając go ramionami i zaciskając dłonie na jego piersi. Jednocześnie nacisnął jego głowę, zupełnie jakby pragnął wyłamać mu ją z szyi.

Na trybunie zajmowanej przez widzów z Labiryntu rozległ się jeden wielki krzyk. Svor zerwał się z miejsca krzycząc: „Przerwać walkę! Przerwać walkę! On go zabije!”. Prestimion zaś stał w swej loży nieruchomy z przerażenia.

Lord Confalume spojrzał na syna.

— Twój arystokratyczny przyjaciel walczy jak dzika bestia, Korsibarze — zauważył.

— Na ringu są dwie dzikie bestie. Mam jednak wrażenie, że nasza jest silniejsza.

— Nie podoba mi się ta walka — orzekł Koronal. — Jest zbyt brutalna. Kto to zaplanował? Dlaczego Hayla Tekmanot jakoś nie zareaguje? Co robi książę Gonivaul? — Koronal uniósł się lekko. Uczynił gest taki, jakby miał zamiar uniesieniem dłoni zasygnalizować Mistrzowi Turnieju, że walka winna zostać przerwana, syn złapał go jednak za ramię. I rzeczywiście, Gialaurys pierś miał zbyt potężną, by Farholt zdołał go utrzymać. Napinał teraz i rozluźniał mięśnie ramion, próbując wyrwać się z uścisku. Farholt, choć miał długie ręce, nie zdołał go utrzymać. Jeszcze chwila i przeciwnik mu się wyrwał.

Zawodnicy odskoczyli, okrążając się i przygotowując do nowego ataku. Gialaurys był już gotowy, gdy Farholt, błyskawicznie niczym wąż, zadał mu znowu cios otwartą ręką w nos, po czym rzucił się całym ciężarem ciała na otumanionego z bólu przeciwnika. Zdążył złapać go za ramiona, rzucić na ring i przygnieść całym swym ciężarem.

— Faul! — krzyczał wściekły Prestimion, bębniąc pięściami w poręcz loży. Korsibar spojrzał na siedzącego obok Dantiryę Sambaila, ironicznie unosząc jedną brew, jakby chciał mu przypomnieć opowieść o pewnych środkach odurzających, które Prestimion miał jakoby zaaplikować Farholtowi.

— Runda dla Farholta — oznajmił Hayla Tekmanot.

— Tak! — krzyknął Korsibar. — Tak!

Siedzący z nim w jednej loży Farąuanor krzyknął ostro, radośnie.