Выбрать главу

— Nie! — szepnął ledwie słyszalnie Prestimion. — To przecież niemożliwe. Wszyscy widzieli, że Farholt dwukrotnie sfaulował.

— Mieliśmy do czynienia z oczywistym błędem w sędziowaniu — stwierdził Sepiach Melayn. — A teraz tylko spojrzyjcie w oczy Gialaurysa. W trzeciej rundzie zabije Farholta.

— Zabije go w sensie dosłownym — stwierdził ponuro Svor. — Albo zostanie zabity. Z całą pewnością jeden z nich zgładzi drugiego. Co to za sport? Co to za przeklęty sport? Przecież oni nienawidzą się aż do głębi duszy, im wcale nie chodzi o rywalizację. Dzieje się tu dziś coś dziwnego, Prestimionie.

Gialaurys i Farholt nie czekali, aż sędzia zapowie trzecie starcie. Już walczyli. Gialaurys jednym ruchem dłoni odsunął z drogi zdumionego Haylę Tekmanota i z dzikim rykiem rzucił się na przeciwnika. Obaj nawet nie udawali, że to zapasy. Walili się pięściami, potężny cios za potężny cios. Farholt miał zakrwawione wargi, wypluł ząb. Nadal rycząc z wściekłości, Gialaurys podsunął się bliżej i dostał cios kolanem w jądra. Jęknął i cofnął się, co Farholt wykorzystał atakując, ryjąc mu twarz i pierś paznokciami. Gialaurys odpowiedział mu, uderzając łokciami i brodą, nie przestając ryczeć niczym steetmoy z gór północy. Nagle zwinął się niczym sprężyna, a następnie wyprostował gwałtownie, czubkiem głowy uderzając wyższego przeciwnika w szczękę z nieprawdopodobną wręcz siłą. Farholt, oszołomiony i na pół przytomny, zatoczył się do narożnika.

Diuk Svor złapał Prestimiona za ramię.

— Książę, tę walkę należy natychmiast przerwać — powtórzył.

— Zgoda. — Prestimion wychylił się z loży i zawołał do Koronala, prosząc go, by położył kres pojedynkowi. Lord Confalume skinął głową. Pokazał coś gestem Goniyaulowi.

Z loży po drugiej stronie rozległ się kpiący głos Dantiryi Sambaila.

— Kuzynie, błagam, nie przerywaj nam zabawy. Jaka to przyjemność obserwować dwóch dzielnych, silnych mężczyzn w walce!

Książę Goniyaul obserwował zmagania na ringu z góry, spokojnie, nieomal nieuważnie, jakby miał do czynienia z jakimiś egzotycznymi rybami pływającymi w jeziorku. Od czasu do czasu przeczesywał brodę albo przeciągał palcami przez gęste, spadające na czoło włosy. Na polecenie Koronala nie zareagował. W ogóle mogło się wydawać, że dopiero przed chwilą zauważył toczącą się na ringu walkę.

Wahał się nadal, a tymczasem Farholt i Gialaurys chwiejnie zbliżali się do siebie, każdy ze swego narożnika. W środku znaleźli się równocześnie. Oddychali ciężko. Obaj niepewnie wyciągnęli ręce, jakby chcieli sprawdzić, czego jeszcze mogą dokonać.

Sprawiali wrażenie pijaków, i to pijaków na granicy demencji. Poruszali się powoli, niepewnie. Gialaurys dotknął palcami piersi Farholta. Pchnął go lekko; Farholt zachwiał się, zatoczył dwa kroki wstecz, z trudem utrzymał równowagę. Podszedł bliżej i pchnął Gialaurysa, który również omal nie upadł. Byli nieludzko zmęczeni. Gialaurys pchnął raz jeszcze, zupełnie jakby bawił się z dzieckiem, i tym razem przewrócił Farholta. Przywalił go swym cielskiem, leżał na nim bezwładnie, nie próbując nawet wykonać trzymania.

Hayla Tekmanot przyklęknął i uderzył go po ramieniu, oznajmiając jego zwycięstwo w tej rundzie. Spojrzał na lożę Gonivaula.

— Jedno starcie dla Gialaurysa, jedno dla Farholta — oznajmił. — Pierwsze zakończyło się remisem. Ogłaszam remis w walce, jako że obaj nie są w stanie jej kontynuować.

— Czy to ostateczna opinia? — spytał poważnie Gonivaul. Sędzia wskazał dwie nieruchome postaci.

— Widzisz ich na własne oczy, książę — odpowiedział. Książę Gonivaul wydawał się debatować sam ze sobą, jakby na serio rozważał możliwość kontynuowania pojedynku.

— Doskonale — orzekł w końcu. — Nagroda zostanie podzielona. W tej walce obaj odnieśli zwycięstwo.

Gialaurys wstał chwiejnie. Farholt podniósł się chwilę później. Stali na ringu, zataczając się i chwiejąc na nogach, podczas gdy Hayla Tekmanot wyjaśniał im decyzję Mistrza Turnieju. Z widoczną niechęcią podali sobie dłonie i zeszli z ringu. Szli powoli, z przesadną ostrożnością, jakby lada chwila mieli znów się przewrócić.

Kiedy Prestimion z przyjaciółmi weszli do szatni, Gialaurys przyjmował pomoc lekarza. Wyglądał żałośnie, ale był przytomny i nawet zdołał się uśmiechnąć.

— Co z tobą? — spytał go zaniepokojony Prestimion.

— Potłuczenia, naciągnięcia, nic złamanego, nie stała mi się żadna krzywda — odparł Gialaurys. Z trudem poruszał opuchniętymi wargami. — Ale powiem wam szczerze, że czasem obchodzono się ze mną łagodniej. Słyszeliście może, co z Farholtem? Przeżyje?

— Zdaje się, że tak — odparł Septach Melayn.

— Szkoda. Walczy wyjątkowo brutalnie. Nie takich zapasów mnie uczono.

Prestimion pochylił się nad nim, aż ich głowy niemal się zetknęły.

— Powiedz mi jedno — poprosił cicho. — Co powiedział ci Farholt, kiedy staliście naprzeciw siebie, na początku pierwszej walki? Sprawiałeś wrażenie najpierw zdumionego, a potem wściekłego do nieprzytomności.

— Ach, to? — Gialaurys zaczerwienił się i skrzywił, co najwyraźniej sprawiło mu ból. Powoli potrząsnął głową. — Bardzo to było dziwne, Prestimionie. Farholt powiedział mi, że jestem twoim człowiekiem, w czym wcale się zresztą nie pomylił, że nienawidzi wszystkiego, co ma związek z tobą, i właśnie dlatego ma zamiar zetrzeć mnie w proch. Po czym spróbował dotrzymać słowa, a ja głupi myślałem, że to tylko zapasy. Odpłaciłem mu jednak równą monetą. Mam nawet nadzieję, że z nawiązką.

— Tak powiedział? Że nienawidzi wszystkiego, co ma związek ze mną?

— Dokładnie tymi słowami. I że zetrze mnie w proch, ponieważ jestem twoim człowiekiem.

— A więc mamy już dwa obozy, jeden Korsibara i jeden Prestimiona — stwierdził ponuro Svor. — Jeśli tak wyglądają zapasy, co zdarzy się podczas walk bokserskich i pojedynków rycerskich? Nim to wszystko się skończy, utoniemy we krwi!

— Jakie to dziwne. — Prestimion wypowiedział te słowa do Gialaurysa, zupełnie jakby Svor w ogóle się nie odezwał. — Jakie dziwne były te słowa Farholta. — Spojrzał na przyjaciół. Sepiach Melayn był poważny jak nigdy, lewą ręką gładził rękojeść paradnego miecza, który nosił przy uroczystych okazjach. Ciemne oczy Svora patrzyły nieruchomo z wyrazem dającym się odczytać tylko jako zapowiedź najgorszych klęsk. — Jakie to dziwne — powtórzył Prestimion cicho, jakby mówił do siebie.

9

Igrzyska zbliżały się do półmetka, a stary Pontifex żył nadal. Podczas wizyty w apartamencie ojca Korsibar powiedział:

— Poprzednio odwiedziłem cię, ojcze, osiemnaście dni temu. Powiedziałeś mi wówczas, że Pontifex będzie żył najwyżej dziewiętnaście dni.

— A tymczasem żyje nadal, wiem — odparł Lord Confalume.

— Nie wątpię bynajmniej w twe zdolności przewidywania przyszłości, ojcze, jednak nawet największym prorokom zdarzało się popełniać błędy. Co się stanie, jeśli Pontifex przeżyje jeszcze dziesięć dni? Albo dwadzieścia?

— Jak to „co się stanie”? Będziemy czekać.

— A igrzyska? Dobiegły już niemal połowy. Jutro odbędą się zawody łucznicze, pojutrze fechtunek, następnie walki rycerskie z wierzchowca, potem jeszcze boks, wyścigi rydwanów i koniec, nadejdzie wielkie święto, uczta i wręczenie nagród. Od początku przewidywałem, że to się może zdarzyć, ojcze. Jak mamy zorganizować uroczystości, uczty i parady, skoro Prankipin nadal spoczywa na łożu śmierci? Decydując się na przeprowadzenie igrzysk, twierdziliśmy, że przeciągniemy je tak, by zakończyły się po śmierci Pontifexa. A to się nam może nie udać.