Korsibar, wyraźnie zirytowany, machnął ręką przed twarzą, jakby Melayn był zaledwie dokuczliwym owadem.
— Wszyscy wiecie, że nikt bardziej niż ja nie życzy sobie, by skończyło się wreszcie to nieznośne próżniactwo. Ale… — zawahał się, zamyślił głęboko, nozdrza mu drgały; sprawiał wrażenie, jakby wyszukanie właściwych słów przychodziło mu z największą trudnością. Zerknął na Mandrykarna i Ventę, szukając u nich poparcia. — Błagani wielkiego diuka Oljebbina o wybaczenie, jeśli urażam go, wypowiadając inne zdanie, lecz musimy, ojcze, postępować właściwie. Musimy zachowywać się w sposób odpowiedni. I na Boginię, Svor ma rację — to także kwestia dobrego smaku.
— Zaskoczyłeś mnie, Korsibarze — powiedział Lord Confalume. — Sądziłem, że ty pierwszy pochwalisz ten pomysł. Jednak… to twoje nieoczekiwane przywiązanie do protokołu…
— Korsibar i protokół? — rozległ się od wejścia donośny, wesoły głos. — Ależ oczywiście, woda jest sucha, ogień jest zimny, słodkie jest kwaśne. Korsibar! Korsibar i protokół! Trzy słowa, a nigdy nie spodziewałem się, że usłyszę je właśnie tak zestawione.
Na sali pojawił się Dantirya Sambail, złośliwy, pełen temperamentu książę mający tytuł prokuratora Ni-moya. Ruszył przed siebie, stukając podkutymi butami po marmurowej posadzce. Uwaga obecnych natychmiast skupiła się na nim. Prokurator, nie pofatygowawszy się nawet powitać Koronala zwyczajowym gestem, spojrzał mu wprost w oczy i nie opuścił wzroku.
— Błagam o wyjaśnienie. Co za problem próbujemy rozstrzygnąć przez tak niezwykłe zestawienie przeciwieństw?
Na to pytanie zadane szorstkim, donośnym głosem Lord Confalume odpowiedział spokojnie, cicho.
— Zdarzyło się tak, że twój krewniak z Muldemar zaproponował, by Turniej Pogrzebowy rozpocząć natychmiast. Czekamy tu biernie, nieszczęśliwi, a Prankipin rozpaczliwie czepia się życia, należy więc coś zmienić. Mój syn sprzeciwił się temu pomysłowi.
— Ach! — westchnął najwyraźniej zdumiony tym pomysłem prokurator. — Ach!
Stanął w charakterystycznej dla siebie, wyzywającej pozie, na szeroko rozstawionych nogach. Nieruchomy pod baldachimem, pośrodku pokoju, patrzył na Koronala. Miał około pięćdziesięciu lat, był wysoki, postawny; gdyby nie krótkie nogi nie pasujące do długiego, muskularnego ciała, nikt spośród obecnych nie dorównałby mu wzrostem. Szerokością barów ustępował tylko Farholtowi. Dantirya Sambail był niewątpliwie postacią imponującą.
A także odpychającą, był bowiem uderzająco brzydki. Miał wielką głowę, szorstkie, kręcone, przeraźliwie rude włosy, bladą skórę ozdobioną mnóstwem wyraźnie widocznych piegów, kartoflowaty nos, szerokie, opuszczone w kącikach, okrutne usta, tłuste obwisłe policzki i mocno wysuniętą szczękę. A jednak wśród rysów tej zwiastującej gwałtowny charakter, nieprzyjemnej twarzy patrzyły piękne fiołkowoszare oczy, oczy poety, oczy kochanka. Był trzecim kuzynem Prestimiona w drugim pokoleniu po kądzieli. Sprawował władzę na dalekim Zimroelu, podlegał wyłącznie jurysdykcji Koronala i Pontifexa. Koronal go nie znosił; prokuratora nie lubił zresztą niemal nikt, nie sposób go było jednak lekceważyć.
— Czy mógłbym dowiedzieć się również, dlaczego nasz Korsibar sprzeciwia się rozpoczęciu turnieju? — Dantirya Sambail w dalszym ciągu zachowywał się tak, jakby oprócz niego i Koronala na sali nie było nikogo. — Należało się raczej spodziewać, że będzie pierwszym, który pochwali ten pomysł. — W pięknych oczach prokuratora pojawił się wyraźny kpiący błysk. — Czyżby wszystko rozbijało się o to, że na ten pomysł wpadł Prestimion?
Bezczelność tego stwierdzenia poruszyła nawet Lorda Confalume’a.
Rzeczywiście, ostatnimi czasy między Prestimionem a Korsibarem pojawiło się jakieś napięcie. Oto z jednej strony stał Korsibar, jedyny syn Koronala, mężczyzna o wielkich przymiotach, szanowany i kochany jak świat długi i szeroki, lecz sięgająca tysięcy lat tradycja zagradzała mu drogę do tronu, który ciągle jeszcze dzierżył jego ojciec, z drugiej strony zaś Prestimion, nie tak wysoko urodzony, nie tak imponujący, lecz najprawdopodobniej przeznaczony przez Confalume’a na jego następcę. Nie brakowało takich, którzy w duchu żałowali konstytucyjnej tradycji zabraniającej Korsibarowi zasiadania na tronie, nikt jednak, ale to nikt nie wypowiadał na głos takich opinii, a już zwłaszcza nie ośmieliłby się wypowiedzieć ich w obecności Korsibara, Lorda Confalume’a lub Prestimiona.
Onże Prestimion, który do tej pory nie odezwał się ani słowem, powiedział teraz cichym, spokojnym głosem:
— Czy wolno mi przemówić, panie mój?
Confalume, sprawiający wrażenie nieobecnego, udzielił mu pozwolenia niedbałym gestem dłoni.
Książę Prestimion był niewysoki, muskularny, sprawiał wrażenie niezwykle silnego fizycznie. Włosy miał jasne, lecz matowe, krótko przycięte, co nie leżało w zwyczajach epoki. Jego jasne, zielononiebieskie oczy, odrobinę za wąsko rozstawione, błyszczały niezwykłą siłą i skupieniem, wąskie wargi wydawały się zaciśnięte.
Wśród arystokracji Góry Zamkowej książę Prestimion z Muldemar nie rzucał się w oczy właśnie ze względu na niepozorny wzrost, ten jego niedostatek wynagradzała w pełni zręczność, siła, wrodzony mu spryt oraz niespożyta energia. Gdy był dzieckiem, a później młodzieńcem, nikt nie prorokował, by wspiął się na szczyty władzy, w ostatnich jednak latach powoli, lecz stale zyskiwał na znaczeniu, aż wreszcie stał się pierwszym na dworze Koronala. Na Górze Zamkowej powszechnie (choć nieoficjalnie, gdyż uznano by za nieodpowiednie mianowanie przez Confalume’a następcy przed śmiercią Prankipina) uważano, że nowym Koronalem będzie właśnie on.
Prestimion chłodno przyjął udzielenie mu głosu. Co najmniej niedyplomatyczne, a w rzeczywistości raczej skrajnie prowokacyjne słowa prokuratora nie wywarły na nim pozornie żadnego wrażenia, ale — również pozornie — na Prestimionie nic nie wywierało przecież wrażenia. Mogło się wręcz wydawać, że w każdej sytuacji rachuje szansę, nic nie robi bez dogłębnego przemyślenia skutków swych czynów. Nawet gdy wypowiadał się bez wahania, co zresztą czynił rzadko, nie lubiący go ludzie mieli wrażenie, że ta impulsywność pachnie wyrachowaniem.
Prestimion uśmiechnął się do Korsibara i prokuratora, po czym przemówił, nie adresując swych słów specjalnie do nikogo.
— Co właściwie upamiętniamy igrzyskami, które tradycyjnie odbywają się po śmierci Pontifexa? Kres życia wielkiego władcy, oczywiście, lecz także nowe rządy oraz to, że Koronal zasiada na wyższym tronie Pontyfikatu, a także wybór księcia królestwa na Lorda Koronala. Kończy się jeden cykl, lecz zarazem zaczyna drugi. Igrzyska powinny mieć więc cel podwójny, powitanie nowych władców zasiadających na nowych dla nich tronach oraz pożegnanie tego, który nas opuszcza. Dlatego uważam za słuszne, właściwe i naturalne, by rozpocząć je jeszcze za życia Prankipina. W ten sposób zbudujemy most między starymi a nowymi rządami.
Umilkł i w sali zapadła cisza. Przerwał ją Dantirya Sambail, głośno bijąc brawo.
— Brawo, kuzynie z Muldemar! Brawo! Cóż za błyskotliwa argumentacja. Głosuję za igrzyskami, tu i natychmiast! A co ma do powiedzenia wielbiciel protokołu, Korsibar?
Utkwione w prokuratorze oczy Korsibara płonęły zaledwie powstrzymywaną wściekłością.
— Jeśli tak zdecydujemy wszyscy, jestem gotów przystąpić do turnieju choćby dziś — oznajmił. — Nigdy się mu nie sprzeciwiałem. Zapytałem tylko, czy jest to właściwe. Pośpiech wydaje mi się… powiedzmy, nieelegancki.
— Z tym problemem w pięknym stylu rozprawił się książę Prestimion — zauważył diuk Oljebbin ze Stoienzar. — Niechże i tak będzie. Popieram ten pomysł, panie. Uważam też, że obywatelom Labiryntu nie powinniśmy zapowiedzieć igrzysk pogrzebowych, lecz po prostu turniej ku czci naszego ukochanego Pontifexa.