Zerknęła spod oka na brata. Wydawało się jej, że Korsibar twarz ma nieruchomą z zimnej furii, no, może nie z furii, może jest tylko oburzony tym, co się dzieje — oto jego wróg okazuje bezbrzeżną arogancję, grając pod publiczkę.
— Uraża cię ten pokaz, prawda? — spytała.
— On zachowuje się tak, jakby już był Koronalem.
— I ma do tego prawo. Przecież wkrótce nim zostanie.
— Owszem — przyznał ponury Korsibar. — Jeszcze cztery dni i korona należeć będzie do niego.
— Mówisz tak, jakby było to całkiem pewne.
— Ojciec uważa, że jest pewne. Użył magii, by zbadać przyszłość Prankipina. Cztery dni i stary umrze. Wcale w te proroctwa nie wątpi. Jego magowie potwierdzili obliczenia.
— Cztery dni. A o ile dłużej przeżyjesz ty, Korsibarze? Mówiąc te słowa, Thismet obrzuciła brata przestraszonym spojrzeniem. Obawiała się, że zbyt szybko powróciła do przepowiedni prokuratora Ni-moya. Ale nie, nie, Korsibar tylko wzruszył ramionami.
— On jest zbyt dumny — powiedział cicho. — Nie powinien zostać Koronalem.
— Kto go powstrzyma, jeśli nie ty?
— Jeśli go powstrzymam, wstrząsnę światem. — Korsibar spojrzał na siostrę. Uśmiechał się dziwnie. — To słowa Sanibaka-Thastimoona — dodał z dziwnym namysłem, jakby zapomniał o nich i przypomniał je sobie dopiero teraz. — Wstrząsnę światem.
— A więc zrób to!
Korsibar milczał. Obserwował Prestimiona, który właśnie posłał do celu dwie strzały naraz.
— Wstrząśnij światem — szeptała Thismet. — Wstrząśnij nim lub zgiń, Korsibarze. Chodź. Pójdź ze mną odwiedzić Sanibaka-Thastimoona. Trzeba opracować plany! Trzeba rzucić zaklęcia!
— Thismet…
— Chodź ze mną. Już. Teraz.
Następnego dnia, podczas zawodów szermierczych, nie doszło do żadnych niespodzianek. Septach Melayn pokonał wszystkich przeciwników, posługując się rapierem z niedościgłym mistrzostwem. W finale zwyciężył hrabiego Farąuanora serią błyskawicznych fint, na widok których publiczność zerwała się na nogi i zgotowała mistrzowi długotrwałą owację. Farąuanor, umiejący sprawnie władać tą bronią, nie był byle przeciwnikiem, Septach Melayn tańczył jednak wokół niego, pojawiał się tam, gdzie najmniej się go spodziewano, raz za razem omijał zastawę. Wyglądało to zupełnie tak, jakby lekceważył przeciwnika.
Korsibar odniósł spodziewany tryumf w szermierce na szable, z łatwością odtrącając broń tych, którym przyszło stanąć naprzeciw niego. W specjalnych walkach dla Skandarów — zbyt wielkich i mających za wiele ramion, by ich pojedynki z ludźmi uznano za równe — zwyciężył słynny mistrz szermierki z Piliplok, zdobywając nagrodę za walkę na dwa miecze, czego wszyscy się oczywiście spodziewali.
I tak toczyły się igrzyska.
Następnego dnia rycerze mieli rozpocząć walki. Atmosfera wśród zgromadzonej szlachty robiła się coraz bardziej napięta. Nikt nie pragnął powtórzenia krwawej wojny podobnej do tej, jaką w zapasach stoczyli Farholt i Gialaurys, a w przypadku turnieju rycerskiego o powtórkę byłoby aż nazbyt łatwo. Uzbrojeni mężczyźni siedzący na wierzchowcach bojowych… krwawą łaźnię bez trudu dałoby się zamaskować jako pragnienie zwycięstwa w szlachetnym, rycerskim rzemiośle.
Listę uczestników starsi lordowie przygotowali bardzo starannie — w każdym zespole reprezentowani byli po równo ludzie znani z sympatii do Prestimiona i zwolennicy Korsibara. Nikt nie wiedział jednak, jak zapobiec indywidualnym atakom członków jednej drużyny na politycznych przeciwników z drugiej z morderczym zapałem, z jakim zaatakował Farholt… i z jakim odpowiedział Gialaurys.
Plan zakładał, że dziewięćdziesięciu zawodników spotka się w pełnym uzbrojeniu na Dworze Tronów i wspólnie przejedzie na arenę. Jako pierwszy w wielkiej, przypominającej podziemia zamku sali o ścianach z czarnego kamienia, przechodzących w strop oparty na ostrych łukach, pojawił się Septach Melayn, po nim hrabia Iram oraz, razem, Farąuanor i Farholt, a dalej Navigorn, Mandrykarn i Kanteverel z Bailemoony. Zawodnicy wymieniali żarty, nie była to jednak prawdziwa wesołość; wyraźnie dawało się wyczuć napięcie. Septach Melayn nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w tej chwili na sali znacznie przeważają ludzie Korsibara, choć samego księcia jeszcze na miejscu nie było.
Powoli pojawiali się inni: Venta z Haplior, Sibellor z Banglecode, następnie Dantirya Sambail z trzema czy czterema swymi ludźmi oraz earl Kamba z Mazadone. Nadal byli to przeważnie ludzie Korsibara. Septach Melayn rozejrzał się dookoła, szukając wzrokiem Prestimiona i Gialaurysa, nie było ich jednak na miejscu, nie przyszedł także Svor, ale on i tak nie miał się zapewne pojawić, nie gustował bowiem w walkach rycerskich.
Dantirya Sambail, mający na sobie ciężki mosiężny hełm z wysokimi zielonymi piórami i przesadnie ozdobną zbroję wykładaną złotem oraz czerwonymi i niebieskimi klejnotami, wymalowaną w przerażające smoki i potwory, obrócił się w stronę Septacha Melayna.
— Twój książę zaspał dzisiaj, przyjacielu? — spytał.
— To nie w jego zwyczaju. Może zgubił gdzieś pióra do hełmu i teraz ich szuka. Rozumiem, że w tym roku są w modzie — odparł Melayn, rzucając znaczące spojrzenie na hełm prokuratora. — Nie sądzę jednak, by się spóźnił na turniej. Jest człowiekiem niezwykle punktualnym. Ale, ale… nie widzę tu też naszego wspaniałego księcia Korsibara i jego królewskiego ojca.
— Lecz jest z nami za to ich mag, Su-Suheris — stwierdził Dantirya Sambail, dyskretnie wskazując Sanibaka-Thastimoona, który stał obok Farholta, Farąuanora i Navigorna. — Ciekawe, czy ma zamiar brać udział w turnieju? Zdaje się, że nie ma na sobie zbroi, ale może czarodzieje zbroi nie potrzebują.
Sepiach Melayn zmarszczył brwi.
— Przecież nie powinien tu być dzisiaj. Ciekawe…
— Przybył Koronal — przerwał mu Dantirya Sambail. Rozległy się tradycyjne, ceremonialne okrzyki: „Confalume! Confalume! Lord Confalume!”.
Koronal ubrany był w oficjalny strój, złoto-zielony płaszcz wykończony futrem gronostaja. Towarzyszyła mu niewielka grupka dworskich funkcjonariuszy: Hjort, Vroon i kilku innych. Hjathnis, wyglądający niezwykle oficjalnie nawet jak na Hjorta, dreptał za władcą, niosąc koronę rozbłysku gwiazd na poduszce z ciemnoczerwonego aksamitu.
— Wygląda na strasznie zmęczonego — zauważył Iram. — Ciężko znosi oczekiwanie na zmianę władzy.
— Odpocznie wkrótce, gdy Prankipin odejdzie z tego świata — powiedział Sepiach Melayn. — Pontifex pędzi znacznie spokojniejszy żywioł niż Koronal.
— Tylko kiedy to nastąpi? — spylał Kamba. — Zaczyna mi wyglądać na to, że Pontifex Prankipin ma zamiar żyć wiecznie.
— Znamy lekarstwa na takie zamiary — rzucił Dantirya Sambail, śmiejąc się nieprzyjemnie.
Sepiach Melayn miał gotową odpowiedź na słowa prokura-lora, nie odpowiedział jednak, tylko przyłożył dłoń do głowy i na chwilę zamknął oczy, gdyż nagle doznał dziwnej słabości. Nie potrafił myśleć, powieki miał ciężkie. Słabość ta przeszła po chwili. Jakie to dziwne, pomyślał, potrząsając głową i powoli odzyskując przytomność umysłu.
— Rozstąpcie się! — krzyknął ktoś. — Droga dla księcia Korsibara! Droga dla księcia!
Korsibar pojawił się w wejściu do sali niemal natychmiast. Twarz miał czerwoną, był wyraźnie podniecony.
— Wieści! — krzyknął. — Przynoszę wam wieści! Pontifex Prankipin nie żyje.
— I widzicie? — Dantirya Sambail uśmiechnął się najwstrętniejszym ze swych uśmiechów. — Można znaleźć lekarstwo na każdą chorobę, nawet na nieśmiertelność.