— Popatrz tylko — zwrócił się do Melayna hrabia Iram. — Sam Koronal nic o tym, zdaje się, nie wiedział. Gdzie jest Prestimion? Powinien być tu, w momencie zmiany władzy.
Rzeczywiście, przyniesiona przez Korsibara wiadomość zaskoczyła chyba Lorda Confalume’a, który sięgnął po rohillę przy kołnierzu, ów amulet ze złotych drutów owiniętych wokół kawałka jadeitu. Pocierał klejnot raz za razem, nieświadomie, nerwowo.
— Owszem, Prestimion powinien tu być — przyznał Septach Melayn. — Szkoda, że właśnie dziś się spóźnia. Przypuszczam jednak, że… — przerwał, znów bowiem doznał niezwykłej słabości. — Co się dzieje? Wiesz, Iram, właśnie zakręciło mi się w głowie, nie mogę jasno myśleć…
— Ja też — przyznał Iram.
To samo działo się w całej sali. Wydawała się pogrążona w ciemnej chmurze. Zgromadzeni arystokraci wędrowali w kółko nieprzytomnie, jakby zasnęli na stojąco, przestali myśleć, pogrążyli w mgle. Jeśli coś mówili, to wyłącznie niezrozumiałym szeptem.
I nagle, równie raptownie jak nadeszła, chmura rozproszyła się, ujawniając nieprawdopodobną scenę.
Korsibar przeszedł na tył sali i zajął miejsce na stopniach tronu stojącego obok tronu Pontifexa; używał go Koronal, gdy w Labiryncie pełnił oficjalne funkcje. Przejął koronę rozbłysku gwiazd od Hjorta Hjathnisa i trzymał ją w palcach — delikatny, kruchy, błyszczący klejnotami diadem. Przy boku Korsibara niczym gwardia honorowa stali Farholt, Farąuanor, Navigorn z Hoikmar i Mandrykarn. Dwie głowy Sanibaka-Thastimoona wystawały ponad głowę Farąuanora; mag trzymał się tuż za plecami księcia.
Lord Confalume wydawał się oszołomiony. Twarz miał bladą, oczy nieprzytomne. Zrobił kilka niepewnych kroków w kierunku syna. Usta miał otwarte, ręce rozłożył w geście świadczącym zarówno o zdumieniu, jak i niepewności. Spojrzał na Korsibara, na poduszkę, na której przed chwilą spoczywała korona, i znów na syna. Jęknął ochryple, nie był jednak w stanie wypowiedzieć ani słowa.
Kiedy odzyskał głos, wyciągnął drżącą rękę i spytał Korsibara ochrypłym szeptem:
— Co ty wyprawiasz?
— Pontifex umarł, ojcze. Teraz ty jesteś Pontifexem, a ja twoim Koronalem.
Nowy Pontifex sprawiał wrażenie człowieka, którego zdruzgotał jeden nieoczekiwany cios. Stał oniemiały naprzeciw syna, ramiona miał zgarbione, głowę pochyloną, ręce zwisały mu bezradnie wzdłuż boków. Gdzie podziała się słynna siła wspaniałego Lorda Confalume’a?
Korsibar wyciągnął ręce ku ojcu wspaniałym, wręcz królewskim gestem.
— Chwała niech będzie Jego Wysokości Pontifexowi Confalume’owi! — krzyknął tak głośno, że można go było chyba usłyszeć aż na Górze Zamkowej. — Niech wszyscy chwalą Jego Wysokość! Niech żyje Pontifex Confalume!
— Niech żyje Pontifex Confalume! — odpowiedzieli obecni. Chór głosów był wyjątkowo niezgrany; nie wszyscy jednakowo szybko akceptowali nową sytuację.
Nagle Farholt krzyknął głosem, który mógłby powalić kamienne mury:
— Niech będzie pochwalony Koronal Lord Korsibar! Niech żyje Lord Korsibar! Niech żyje!
Ten okrzyk powitała pełna zdumienia cisza.
I nagle rozległy się okrzyki „Korsibar! Korsibar!”. Nowego Koronala pozdrawiali niemal wszyscy; tylko kilku arystokratom nie przeszły przez gardło te słowa. „Korsibar! Korsibar!” — niosło się coraz głośniej.
Zręcznym, lecz jednocześnie uroczystym gestem Korsibar uniósł koronę rozbłysku gwiazd, ukazał ją tłumowi, po czym włożył ją sobie na głowę. Następnie usiadł na tronie Koronala i gestem zaprosił ojca, by spoczął obok niego, na miejscu przynależnym Pontifexowi.
— Wierzysz świadectwu swych oczu? — spytał Septach Melayn.
— Nie mam wyboru — odparł hrabia Iram. — Tylko na to popatrz.
W sali pojawił się w tej chwili ktoś jeszcze: żołnierze w mundurach armii Koronala, którzy najwyraźniej zajęli pozycje przy wejściu w momencie, gdy na zgromadzonych spadła czarna chmura. Wszyscy byli uzbrojeni. Część z nich stanęła po obu stronach Korsibara, demonstrując jawną intencję chronienia go przed tymi, którzy ciągle mogli przecież wyrazić sprzeciw wobec tak nieoczekiwanego coup d’etat, pozostali rozstawili się w dwóch rzędach wzdłuż ścian. Dwaj żołnierze, posłuszni wydanemu gestem rozkazowi Korsibara, delikatnie ujęli pod ramiona zdumionego Confalume’a i poprowadzili go ku tronowi Pontifexa.
— Chodź, ojcze — powiedział Korsibar cicho, łagodnie. — Usiądź przy moim boku. Wkrótce odprawimy właściwe ceremonie i dopilnujemy, by stary Prankipin spoczął w grobie. Później ty pozostaniesz w swym nowym domu, a ja powrócę na Górę Zamkową, by przejąć obowiązki.
Strażnicy pomogli Pontifexowi wejść po trzech stopniach i łagodnie usadzili go na tronie. Confalume nie stawiał oporu. Mogło się wydawać, że pozbawiony jest woli, zupełnie jakby rzucono na niego urok. Sprawiał wrażenie człowieka, który w jednej chwili postarzał się o dwadzieścia lat.
Tymczasem w korytarzu przed salą doszło do jakichś sporów.
— Zejdźcie mi z drogi! — krzyknął ktoś gniewnie. — Macie mnie wpuścić. Natychmiast!
— Prestimion. Nareszcie! — westchnął Sepiach Melayn.
Do dyskusji włączył się jeszcze donośniejszy i jeszcze bardziej gniewny głos, grożący rozpętaniem piekła i zniszczeniem wszystkiego w zasięgu wzroku, jeśli straż blokująca wejście nie wycofa się natychmiast. Był to głos Gialaurysa. Septach Melayn błyskawicznie przedarł się do drzwi. Zręcznie ominął strażników, którzy albo nie pragnęli go powstrzymać, albo nie byli w stanie zareagować, tak był szybki. Zbliżającego się przyjaciela spocony, przyodziany byle jak Prestimion spytał:
— Co tu się dzieje? Szedłem do sali, kiedy nagle zakręciło mi się w głowie… Gialaurysowi też, obaj przez chwilę nie byliśmy w stanie myśleć… kiedy odzyskaliśmy przytomność, w korytarzu pojawili się ludzie Koronala, nie chcieli mnie przepuścić, musiałem im zagrozić i…
— Wejdź do środka, a zobaczysz cuda — przerwał mu Melayn. Książę dostrzegł siedzącego na tronie Koronala Korsibara, a obok niego nowego Pontifexa, nadal skulonego, milczącego, nieprzytomnego.
— Co tu się stało? — spytał zdumiony.
Korsibar powstał z tronu, zachowując olimpijski spokój.
— Bogini przemówiła, Prestimionie — oznajmił. — Prankipin nie żyje, mój ojciec Confalume został Pontifexem, a ja…
— Nieee! — ryknął Gialaurys. — To kradzież! Jesteś złodziejem! — Wyciągnął ręce, jakby miał zamiar udusić Korsibara, opuścił głowę i niczym wściekły byk powoli ruszył w kierunku tronu… aż piersią oparł się o halabardy, w które uzbrojona była gwardia.
— Cofnij się, Gialaurysie — powiedział Prestimion cicho, stanowczo, i zaraz powtórzył głośniej: — Cofnij się! Odstąp od tronu!
Gialaurys zawahał się, ale wykonał polecenie. Prestimion spojrzał na Koronala.
— Więc twierdzisz, że jesteś Koronalem? — spytał tonem pełnym napięcia.
— Jestem Koronalem — odparł spokojnie Korsibar.
— Czy uznajecie ten stan rzeczy, Wasza Wysokość? — Książę zwrócił się z tym pytaniem do Pontifexa.
Confalume poruszył wargami, nie był jednak w stanie wypowiedzieć ani słowa. Odwrócił tylko głowę w żałosnym geście słabości, geście człowieka pokonanego. Prestimion nie wytrzymał.
— Co tu się dzieje, Korsibarze? — spytał, nie ukrywając gniewu. — Czy rzuciłeś na niego czar? Przecież zachowuje się jak niema kukła!