Выбрать главу

Farholt wystąpił z szeregu. Z bezwstydnym uśmiechem tryumfu powiedział:

— Od dziś macie zwracać się do Koronala „Lordzie Korsibarze”, książę.

Prestimion umilkł. Nagle uśmiechnął się, ale w jego uśmiechu nie było wesołości.

— Niech będzie — zgodził się kpiąco — Lordzie Korsibarze, czy zwróciłem się do ciebie we właściwy sposób?

— Ja go zabiję! — ryknął Gialaurys. — Rozerwę go na strzępy gołymi rękami!

— Nic nie zrobisz — stwierdził Prestimion, widząc, jak opuszcza się rząd halabard. Chwycił przyjaciela za rękę, by go zatrzymać. Sepiach Melayn przysunął się kocim krokiem i złapał Gialaurysa za drugą rękę. Drżąc niczym spętany Tytan, Gialaurys zamarł w bezruchu.

— Svor widział we śnie coś bardzo podobnego — powiedział cicho Prestimion, zwracając się do Melayna. — Wyśmiałem go wówczas. Teraz żyjemy w jego śnie.

— Obawiam się, że to wcale nie jest sen — odparł Septach Melayn. — A jeśli nawet, to z pewnością nieprędko się z niego obudzimy.

— Słusznie. Mam nieodparte wrażenie, że w tej sali nie znajdziemy dziś przyjaciół. — Prestimion spojrzał na Korsibara. Świat wirował mu dziko przed oczami, książę opanował się jednak, wyprostował. Odezwał się przez zaciśnięte zęby: — W dniu tak wielkiej straty, w dniu żałoby wolałbym rozważyć zaszłe wydarzenia w samotności. Proszę o pozwolenie opuszczenia sali… panie.

— Udzielam ci pozwolenia.

— Idziemy — rozkazał Gialaurysowi książę Muldemar. Gialaurys bynajmniej nie uspokoił się jeszcze, gniew aż się w nim gotował. — Wynosimy się stąd. Melayn, ciebie też to dotyczy. Wychodzimy, póki jeszcze możemy. — Pożegnał Korsibara gestem rozbłysku gwiazd wykonanym tak szybko, że niemal lekceważąco. Następnie odwrócił się i wraz z przyjaciółmi opuścił salę.

II. KSIĘGA LORDA KORSIBARA

1

— Widzieliście jego twarz?! — krzyknęła Thismet w tej olśniewającej godzinie tryumfu. — Była nieruchoma, niczym wykuta z kamienia. Zupełnie bez wyrazu, blada jak papier. Jak twarz trupa! — Wyprostowała się, wysunęła brodę i złośliwie udawała Prestimiona, szybkim, równym krokiem wychodzącego z Sali Tronów. Całkiem nieźle udawała jego czysty, wysoki głos: — „Idziemy, Septachu Melaynie, Gialaurysie. Wychodzimy, póki jeszcze możemy”.

Sala zatrzęsła się od śmiechu.

Farholt wstał. Poruszał się sztywno, ponieważ nadal był mocno posiniaczony i obolały po strasznym starciu z Gialaurysem. Chodził ciężko tam i sam pochylony, z obwisłymi ramionami, przypominając wielką małpę z gór Gonghar. Bił się w piersi i pomrukiwał bardzo podobnie do Gialaurysa: „Zabiję go! Rozerwę na strzępy!”.

Parę osób zaczęło naśladować taneczny krok Septacha Melayna, parodiując jego kocią zręczność i przesadną precyzję ruchów.

— Przestańcie — powiedział Korsibar, choć śmiał się serdecznie wraz ze wszystkimi. — To nieelegancko kpić z rywala, który poniósł klęskę.

— Bardzo celna uwaga, panie — przytwierdził natychmiast hrabia Farąuanor tonem moralisty. — Mądre słowa, panie. — A inni natychmiast zaczęli mu przytakiwać: „Mądre słowa, panie. Celna uwaga, panie. Bardzo celna uwaga, panie”.

Tymczasowa siedziba Koronala znajdowała się w pięknym apartamencie na cesarskim poziomie Labiryntu. Korsibar, jeszcze jako książę, mieszkał tu od przyjazdu i tu też jako Lord Korsibar po raz pierwszy spotkał się ze swym dworem wieczorem tego dnia, kiedy zdobył koronę. Siedział na zaimprowizowanym tronie, jego przyjaciele tłoczyli się zaś wokół, by złożyć mu hołd.

Podchodzili jeden za drugim, klękali, czynili gest rozbłysku gwiazd; jako pierwsza hołd złożyła mu lady Thismet, po niej bracia Farholt i Farąuanor, następnie Navigorn, Mandrykarn i Venta, i cała reszta. Hołd złożył Koronalowi także Sanibak-Thastimoon, Koronal Lord Korsibar bowiem rządził teraz na Majipoorze ludem Su-Suherisów, a także Ghayrogami, Limeenami, Hjortami, Vroonami i Skandarami, rządził nawet Metamorfami z dalekich lasów Piurifayne.

— Panie mój — powtarzali raz za razem, jakby rozkoszowali się dźwiękiem tego słowa, wtrącali je w przemowy tak często, jak tylko się dało. — Panie mój, panie mój, panie mój… — A nowy Koronal słuchał, uśmiechał się wdzięcznie, kiwał głową, przyjmując ich hołdy. Postępował dokładnie tak jak jego ojciec, którego obserwował od najwcześniejszych dni dzieciństwa. Książę, zapewne lepiej niż każdy władca, który przed nim wstąpił na tron, przygotowany był do pełnienia funkcji Koronala, przynajmniej jeśli chodzi o formalną stronę rządów; przez całe życie studiował tę sztukę, a zaczął się jej uczyć na kolanach ojca.

Hrabia Farąuanor, któremu oczy błyszczały radością zwycięstwa, podszedł do niego ze słowami:

— Książę, po całym świecie rozniosła się wieść o dzisiejszych wydarzeniach. Wkrótce wszyscy będą o tym wiedzieć, w każdym mieście na każdym kontynencie.

Czekał w ukłonie przed tronem, jakby spodziewał się, że Koronal rzuci mu monetę za dobrą nowinę. Korsibar wiedział, o co mu chodzi; Farąuanor bardzo pragnął otrzymać funkcję Najwyższego Doradcy, stać się osobą najwyższą rangą na Zamku, rzecz jasna po samym Koronalu. I miał duże szansę otrzymać tę funkcję w momencie, gdy nadejdzie czas nominacji, lecz czas ten jeszcze nie nadszedł. Doradców poprzedniego Koronala nie dymisjonowało się od tak, po prostu, a już zwłaszcza jeśli zdobyło się władzę w sposób tak niekonwencjonalny.

W tej chwili informacja o zmianie władcy dopiero zaczynała się rozchodzić z mrocznego Labiryntu niczym płonąca lawa tryskająca z czarnego od popiołu krateru wulkanu. Oczywiście zdążyła już dotrzeć na Zamek i niezliczone rzesze pracujących tam urzędników, ogłupiałych ze zdziwienia, niewątpliwie zadawały sobie teraz jedno pytanie: „Korsibar? Jakim cudem może to być Korsibar!?”. Dotarła też do pięćdziesięciu cudownych miast Góry, rozciągających się pod Zamkiem, do Morpin Wysokiego z jego lustrzanymi zjazdami wymagającymi szaleńczej odwagi, do Normork otoczonego wielkim kamiennym murem, do Tolingar, gdzie znajdował się cudowny ogród Lorda Havilbove’a, do Kazkaz, Sipermit, Frangior, Halanx, do rodzinnego miasta Prestimiona Muldemar i do wszystkich innych.

I owa zadumiewająca wiadomość niewątpliwie rozprzestrzeniać się będzie coraz dalej, aż ogarnie cały Alhanroel, przeniknie przez gęsto zaludnioną dolinę Glayge, przeniknie przez niezliczone wioski wzniesione na palach na brzegach wielkiego srebrzystego jeziora Roghiz, dotrze do Bailemoony, Alaisoru, Stoien i Sintalmondu i do wietrznych miast przytulonych do groteskowych wież dystryktu Ketheron, i do miast zbudowanych na złotych wzgórzach Arvyanda, przekroczy ocean i powtarzać ją będą mieszkańcy gigantycznych miast Zimroelu, dalekiego kontynentu zachodniego, które dla mieszkańców Góry były legendą raczej niż rzeczywistością: Ni-moya, Til-omon, Pidruid, Piliplok, Narabal, Khyntor, Sagamalinor, Dulorn. Nie ominie również spalonego słońcem Suvraelu i Wyspy Pani.

Dotrze wszędzie i będzie wszędzie.

Do Koronala podszedł teraz Mandrykarn.

— Wasza Wysokość, chciałbym spytać… — rozpoczął.

— Nie, nie Wasza Wysokość — przerwał mu Farquanor. — Panie mój. Wasza Wysokość mówi się do Pontifexa.

— Ależ błagam o wybaczenie! — Mandrykarn niemal płonął ze wstydu. Wyprostował się, nie sprawiał wrażenia szczęśliwego. Był mężczyzną wysokim, silnym, o szerokich ramionach, zbudowanym niemal równie potężnie jak sam Korsibar. Zerknął na małego, chudego Farąuanora, nie ukrywając irytacji. — Panie mój — zwrócił się z powrotem do Korsibara — czy wolno o coś zapytać…?