Выбрать главу

Stanął naprzeciw Korsibara, zmuszając Farąuanora i Mandrykarna, by nieco się przesunęli, i przez dłuższą chwilę wpatrywał się wprost w oczy Korsibara. Gapił się na niego bezczelnie, nie ukrywając bynajmniej, że szacuje go wzrokiem; zachowywał się nie jak podwładny przed obliczem władcy, lecz jak książę stojący wobec równego sobie.

— No — powiedział w końcu — wygląda na to, że jednak zostałeś Koronalem.

— Rzeczywiście, zostałem. — Korsibar znacząco opuścił wzrok na podłogę przed stopami Dantiryi Sambaila. Prokurator zignorował jednak tę wyraźną wskazówkę, by ukląkł i złożył hołd.

— Ciekawe, co twój ojciec ma na ten temat do powiedzenia — zauważył.

— Byłeś w Sali Tronów i widziałeś, że ojciec zasiadł u mego boku. De facto uznał więc mą władzę.

— Ach, de facto?

— Uznał — powtórzył zirytowany Korsibar. Po Dantiryi Sambailu należało spodziewać się pewnej dozy bezczelności, ale w tej chwili wyraźnie przesadzał.

— Nie rozmawiałeś z nim po opuszczeniu sali?

— Pontifex wycofał się do swych apartamentów. Odwiedzę go w odpowiedniej chwili. Teraz, w najwcześniejszym okresie rządów mam wiele pracy, prokuratorze, muszę podjąć ważne decyzje, rozdzielić obowiązki…

— Doskonale to rozumiem, książę…

— Jestem Koronalem, prokuratorze.

— Ach tak, oczywiście. Winienem powiedzieć Lordzie Korsibarze.

W sali dały się słyszeć westchnienia ulgi. Czyżby potężny prokurator dał sygnał, że nie będzie kwestionował legalności objęcia władzy przez Korsibara? W każdym razie był to dobry znak.

Korsibar znów opuścił wzrok, zachęcając prokuratora do złożenia hołdu. Dantirya Sambail skrzywił się w kpiącym uśmieszku.

— Błagam cię, panie, byś raczył zwolnić mnie z pokłonu. Nie pozwoli nań moja zbroja. — Iz ostentacyjną niedbałością wykonał dłonią gest przypominający gest rozbłysku gwiazd.

Korsibar nadał swemu głosowi ton możliwie najbardziej groźny.

— Czy twoja wizyta, prokuratorze, ma na celu tylko złożenie hołdu nowemu Koronalowi, czy też pragniesz o coś mnie prosić?

— Owszem, mam prośbę.

— A więc chcę ją teraz usłyszeć, Dantiryo Sambailu.

— Panie — to jedno słowo Sambail zdołał wypowiedzieć z pewną dozą szacunku — przypuszczam, że wkrótce na Zamku odbędą się uroczystości ku twej czci, jak to się zdarza zawsze, gdy władza przejdzie w nowe ręce.

— Tak sądzę, owszem.

— Doskonale, panie. Proszę o wybaczenie mej nieobecności podczas tego wydarzenia. Mam nadzieję, że udzielisz mi pozwolenia na powrót na Zimroel. — Wzbudziło to sensację, szepty i ciche rozmowy oraz wymianę znaczących spojrzeń. Po chwili milczenia Dantirya Sambail zaczął jednak tłumaczyć, że nie zamierzał okazać lekceważenia władcy, cierpi z powodu tęsknoty za ojczystymi stronami, ma przed sobą długą podróż i chce wyruszyć jak najszybciej. — Przebywałem na Zamku przez kilka ostatnich lat — mówił. — Gdy zmienia się władza, powinienem wracać i podjąć obowiązki. Uniżenie proszę więc o pozwolenie na opuszczenie Zamku, gdy tylko uporządkuję wiążące mnie z nim sprawy.

— W tej kwestii możesz postępować wedle własnej woli — oznajmił Korsibar.

— Proszę także, byś podczas swej pierwszej wielkiej procesji zarezerwował dla mnie co najmniej miesiąc. Przyjmij gościnę w mych posiadłościach pod Ni-moya, zaznajomię cię z urokami największego miasta naszego młodszego kontynentu. — Po chwili przypomniał sobie i zakończył przemówienie słowem „panie”.

— Upłynie sporo czasu, nim będę miał okazję pomyśleć o wielkiej procesji — zauważył Korsibar.

— Panie, istnieje możliwość, że na dłużej zatrzymam się w Ni-moya.

— Doskonale. Gdy będę już gotów do podróży, wezmę pod uwagę możliwość skorzystania z twej gościnności.

— A ja będę cię oczekiwał… panie.

Dantirya Sambail znów uśmiechnął się tym swoim obrzydliwym uśmiechem, skłonił głowę i wyszedł. Podbite metalem buty ciężko waliły w podłogę.

— Niech zostanie w Ni-moya nawet na sto lat! — krzyknęła Thismet, kiedy prokurator wyszedł z sali. — Przecież nie potrzebujemy go w Zamku! Jak to się w ogóle stało, że został gościem ojca na czas nieograniczony?

— Moim zdaniem lepiej byłoby go zatrzymać, mieć go na oku — odparł Korsibar. — Być może, ojcu właśnie o to chodziło. Ale on i tak zrobi, co chce zrobić. — Nowy Koronal potrząsnął głową. Nigdy dotąd nie czuł pulsującego bólu za oczami, nigdy dotąd tak nie bolała go głowa. Prokurator każdego doprowadziłby do stanu wyczerpania. Znoszenie jego bezczelności bez okazywania gniewu było wyjątkowo męczące. — Prestimion… Dantirya Sambail… wielu jest im podobnych… wygląda na to, że ich wszystkich muszę obserwować. Stała czujność będzie więcej niż konieczna. Rządzenie, zdaje się, wymaga więcej wysiłku, niż sądziłem. — Nerwowym, niecierpliwym ruchem wskazał wysoką butelkę na stole, a kiedy nalano mu już wina, zwrócił się do Thismet: — Siostro, mam wrażenie, że dosiadłem dzikiej bestii i teraz muszę ujeżdżać ją do końca życia, bo inaczej mnie pożre.

— A więc żałujesz tego, czego dokonałeś?

— Ależ skąd, nawet w najmniejszym stopniu.

Korsibar mówił jednak bez przekonania. Siostra pochyliła się i szepnęła mu do ucha:

— Pamiętaj, wszystko to zostało przepowiedziane. — Spojrzała na stojącego samotnie w odległym kącie tajemniczego, zamyślonego Sanibaka-Thastimoona i dodała jeszcze: — To twoje przeznaczenie, bracie.

— To moje przeznaczenie — zgodził się Korsibar, czekając na przypływ entuzjazmu, który słowo „przeznaczenie” wzbudzało w nim ostatnio, tym razem jednak nic nie poczuł. Druga szklaneczka młodego, pienistego wina rozgrzała go i zdołała usunąć zmęczenie jego duszy.

Przeznaczenie, pomyślał. Tak, przeznaczenie. Przeznaczenie, któremu podporządkować muszę wszystko. Wszystko. Tak, wszystko.

2

Nowa władza zezwoliła byłemu Lordowi Confalume’owi pozostać w apartamentach, które zajmował jako Koronal. Niemniej oznaki nagłej przemiany systemu rządów na Majipoorze wydały się Prestimionowi jasne nawet w korytarzu prowadzącym do tych apartamentów. Wielcy Skandarzy z gwardii Lorda Confalume’a nadal byli na służbie, lecz teraz mieli na twarzach maleńkie maski świadczące, że są urzędnikami Pontyfikatu. Wyglądali wręcz śmiesznie. Poza tym w tłumie kręcącym się pod drzwiami do apartamentu Confalume’a kręciło się mnóstwo pontyfikalnych urzędników.

Jeden z nich, Ghayrog o perłowych łuskach, spojrzał na Prestimiona z pogardą.

— Twierdzisz, że wyznaczono ci spotkanie z Jego Wysokością? — spytał.

— Jestem książę Prestimion z Muldemar. Naszemu światu grozi niebezpieczeństwo, Pontifex zgodził się na spotkanie ze mną o tej godzinie.

— Pontifex poinformował nas, że jest bardzo zmęczony i życzy sobie, by odwołano wszystkie audiencje.

— A więc odwołajcie je, gdy już się z nim zobaczę — powiedział Prestimion. — Nie wiecie, kim jestem? Nie wiecie, co się dziś tutaj stało? Idźcie już! Bierzcie się do roboty! Powiedzcie Jego Wysokości, że na spotkanie z nim czeka książę Prestimion.

Biurokraci Pontyfikatu wszczęli między sobą długą dyskusję, po czym Ghayrog w towarzystwie innej zamaskowanej postaci znikł w apartamencie Confalume’a, gdzie najprawdopodobniej odbyła się kolejna długa konferencja. W końcu obaj pojawili się z powrotem i Ghayrog oznajmił: