— Pontifex cię przyjmie. Zezwala ci na dziesięć minut rozmowy.
Otworzyły się wielkie drzwi ozdobione jeszcze dawnym monogramem LCK i Prestimion wszedł do środka. Confalume, pokonany i samotny, siedział za biurkiem z drewna simbajindera, z głową opartą na pięściach. Wszędzie wokół poniewierały się rozrzucone akcesoria magiczne, niektóre poprzewracane, inne niedbale zepchnięte w kąt.
Nowy Pontifex podniósł wreszcie głowę. Oczy miał zaczerwienione i pełne rozpaczy.
— Wasza Wysokość — powiedział Prestimion zimno, wykonując jednocześnie znak poddania.
— Jestem… tak, przynależy mi ten tytuł — odparł z wahaniem Confalume.
Był cieniem samego siebie. Twarz miał obwisłą, całą postawą zdradzał zagubienie i rozpacz. Władca świata, żałosny nędzarz, którego poleceń nie słucha nawet syn!
— I co dalej? — spytał ostro Prestimion. Walczył ze sobą, próbował ukryć gniew i ból. Nagła, niewyobrażalna wręcz klęska raniła go niczym ostrze noża. — Pozwolisz, by ta komedia potoczyła się siłą rozpędu?
— Prestimionie, proszę…
— Proszę? Proszę? Skradziono mi koronę, twój syn bezprawnie skradł koronę nam wszystkim, a ty mówisz: „Prestimionie, proszę…” — tylko tyle i nic więcej?
— Mój rzecznik winien być tu, wraz z nami. Kai Kanamat… jest rzecznikiem Pontifexa, póki nie mianuję własnego kandydata. — Confalume mówił głosem słabym, piskliwym i cichym, opadającym od czasu do czasu do niezrozumiałego szeptu. — Przecież wiesz, że Pontifex nie powinien przemawiać bezpośrednio do podwładnych. Z pytaniami należy zwracać się do rzecznika, który przekaże je Pontifexowi i…
— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę — przerwał mu Prestimion. — O tym możemy porozmawiać później. Jeśli naprawdę jesteś Pontifexem, Confalume, co zamierzasz zrobić w sprawie uzurpacji władzy przez twojego syna?
— Uzurpacji… syna…
— Znasz lepsze od „uzurpacji” określenie na to, co się stało?
— Prestimionie… proszę…
Prestimion spojrzał na Pontifexa w zdumieniu.
— Wasza Wysokość, czy w oczach błyszczą ci łzy?
— Proszę… proszę…
— Czy Korsibar odwiedził cię po przejęciu władzy?
— Przyjdzie później — powiedział Confalume ochryple. — Musi teraz spotykać się z różnymi ludźmi… rządzić… podpisywać…
— A więc zamierzasz utrzymać go na stanowisku Koronala? Confalume nie odpowiedział. Podniósł z blatu biurka jakieś przypadkowe narzędzie magiczne, coś ze srebrnych drutów i złotych pierścieni, i obracał to w dłoniach jak małe dziecko.
Prestimion nie ustępował.
— Znałeś wcześniej plany Korsibara?
— Nie znałem.
— Spadło to na ciebie jak grom z jasnego nieba, prawda? Stałeś tak nieruchomo, po prostu stałeś, pozwoliłeś wyrwać sobie koronę z rąk i nie zaprotestowałeś ani słowem. Czy tak to się obyło?
— Nie wyrwał mi korony z rąk. Korona leżała na poduszce. Na chwilę zakręciło mi się w głowie, jakby zasłona mi spadła na oczy, a kiedy oprzytomniałem, trzymał koronę w dłoniach. Zupełnie się tego nie spodziewałem, daję ci słowo, Prestimionie. Byłem zaskoczony jak wszyscy. Chyba nawet bardziej niż wszyscy. A potem wszystko się zdecydowało. Miał koronę. Siedział na tronie Koronala. A w sali było mnóstwo jego żołnierzy.
— Septach Melayn powiedział mi, że jemu też zrobiło się słabo. Ja również czułem się dziwnie, kiedy szedłem korytarzem. Nie uważasz, że stało się to dzięki czarom? — Prestimion wściekły chodził tam i z powrotem przed biurkiem Pontifexa. — Na Boginię! — krzyknął naraz w zdumieniu. — Przecież ja nie wierzę w magię! Lecz któż może być winny, jeśli nie ten dwugłowy mag Korsibara? Zesłał na nas słabość, by żołnierze mogli wedrzeć się do sali i umożliwić mu złapanie korony w te jego złodziejskie łapska. Wiem, że coś takiego jest niemożliwe, lecz czy istnieje coś bardziej niemożliwego niż kradzież korony? A przecież zdarzyła się na naszych oczach. — Zatrzymał się, oparł dłońmi na blacie biurka, pochylił. Z nieujarzmioną siłą patrzył w oczy Confalume’a. — Jesteś teraz nowym Pontifexem Majipooru. Dysponujesz władzą wystarczającą, by zakończyć tę komedię jednym rozkazem.
— Doprawdy, Prestimionie?
— A któż ośmieli się ci sprzeciwić? Jesteś Pontifexem. Potęp uzurpację Korsibara, rozkaż swej gwardii odebrać mu koronę, mianuj prawomocnego Koronala. Ja załatwię resztę.
— I co zrobisz, Prestimionie?
— Zaprowadzę porządek. Odsunę konspiratorów od władzy i anuluję wszystkie decyzje, które zdążyli podjąć. Przywrócę państwo do równowagi.
— On ma za sobą armię.
— Może gwardię Koronala, z całą pewnością nie armię, i może nawet nie całość gwardii. Nie wyobrażam sobie, by gwardziści, jeszcze dziś rano oddani ci na śmierć i życie, odmówili wykonania twych rozkazów.
— Kochają Korsibara.
— Wszyscy kochamy Korsibara — stwierdził kwaśno Prestimion. — Ale na tym świecie rządzić będzie rozsądek i prawo. Nikt nie mianuje Koronalem samego siebie, a w każdym razie nikomu nie może to ujść na sucho. Czyżbyś zapomniał, że Pontifex jest wyższym monarchą, że nie tylko Koronal, lecz on również ma żołnierzy i ci żołnierze słuchają wyłącznie jego rozkazów?
— Owszem, wiem o tym — przyznał Conf alume.
— A więc wydaj im odpowiednie rozkazy. Wyślij ich przeciw uzurpatorowi!
Confalume uniósł wzrok i przyglądał się Prestimionowi przez dłuższą chwilę. Potem oznajmił głosem bezdźwięcznym i martwym:
— W tym przypadku rozpoczęłaby się krwawa wojna.
— Tak sądzisz?
— Zasięgnąłem rady mych magów. Twierdzą, że akcja militarna napotkałaby opór, że gdyby podjąć próbę odebrania siłą Korsibarowi tego, co sobie przywłaszczył, on sam użyłby siły. Ich przepowiednie zwiastują nieszczęście. Zlituj się nade mną, Prestimionie!
— Zlituj? — zdziwił się Prestimion i nagle zrozumiał. Pomylił się poważnie, zakładając, że siedzący przed nim, zgarbiony Confalume oprócz imienia ma jeszcze coś wspólnego z wielkim Lordem Confalume, który przez czterdzieści lat rządził Majipoorem z taką łatwością i tak skutecznie. Ów Lord Confalume przestał istnieć, zniszczony, zmiażdżony niepojętą dla niego zdradą syna. Pozostał złamany człowiek o pustyni sercu, który nosił oczywiście tytuł Pontifexa Majipooru, nie miał już jednak siły koniecznej do sprawowania władzy. Niczym potężne, lecz spróchniałe od środka drzewo był słaby, choć na zewnątrz wyglądał tak, jakby nic się nie zmieniło. Confalume stracił swą słynną odporność i nieujarzmioną energię.
Zrozumiał, że wojna domowa może być jedynym sposobem zapobieżenia skutkom bezczelności, wręcz szaleństwa Korsibara i ocalenia królestwa przed czekającymi je nieszczęściami, lecz wiedział również, że wojna ta skończy się najprawdopodobniej śmiercią jego jedynego syna, a odpowiedzialności za tę śmierć nie mógł, po prostu nie mógł wziąć na siebie.
A więc… więc…
— Każesz mi zaakceptować bunt, uklęknąć przed Korsibarem, uznać go za władcę? — spytał Prestimion z niedowierzaniem.
— Nie widzę innego wyjścia.
— Ja miałem zostać Koronalem.
— Nigdy tego formalnie nie ogłosiłem.
— Czy zaprzeczasz, że na tym stanowisku widziałeś mnie?
— Nie… nie. — Confalume nie był w stanie spojrzeć Prestimionowi w jego płonące oczy. — Powinieneś być Koronalem.