— A jednak zamiast mnie jest nim Korsibar.
— Tak. Jest nim Korsibar. Ty byłeś lepszym kandydatem. Ale… co mogę zrobić? Moje serce jest z tobą, chłopcze. Serce, nie żołnierze. Stało się to, co się stało. Korsibar ma władzę.
Gdy nieco później spotkali się w apartamentach Prestimiona, Gialaurys trząsł się z niepohamowanej wściekłości.
— Czy pozwolisz mu, żeby tak cię zawstydził, tak cię ośmieszył, Prestimionie? — pytał drżącym z gniewu głosem. — Czy musimy to znosić? Gdybyś mnie nie powstrzymał, zwaliłbym go z tronu tam, w Sali Tronów, wydarłbym mu koronę i włożył ci na głowę.
— Nas trzech, bez broni… a ilu ich tam było? — spytał zmęczony Prestimion.
— Wytłumacz mi raz jeszcze, co w tej sprawie ma zamiar zrobić Pontifex? — poprosił Svor.
— Pontifex nie ma zamiaru zrobić nic. Pontifex ma zamiar zagrzebać się w Labiryncie, a Korsibarowi daje wolną rękę.
— Jak sądzisz, wiedział o tym spisku? — zainteresował się Septach Melayn.
— Nie. — Prestimion energicznie pokręcił głową. — Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Jestem przekonany, że Confalume nic nie wiedział, przebieg zdarzeń zaskoczył go tak jak ciebie czy mnie. Wystarczy spojrzeć w jego twarz, by wiedzieć, że już się nie podniesie. To człowiek załamany.
— Niemniej pozostaje najwyższym władcą w państwie. Musimy przeciągnąć go na naszą stronę. — Septach Melayn położył dłoń na ramieniu Prestimiona. — Nie wolno nam poprzeć tej okropności, która się właśnie zdarzyła. Nie wolno nam się na nią zgodzić. — W zimnych niebieskich oczach zapłonął gwałtowny płomień, na bladych policzkach pojawiły się dwie czerwone plamy tak jaskrawe, że mogłyby chyba świecić w ciemności. Wszechobecny na twarzy Septacha Melayna wyraz rozbawienia połączonego z pogardą znikł, zastąpiony przez zaledwie powstrzymywany gniew. — Udamy się do niego, ty i ja, i wszelkimi dostępnymi nam środkami wytłumaczymy mu, że musi natychmiast…
— Nie, przyjacielu — przerwał mu Prestimion. — Nie. Nie mów mi o „wszelkich dostępnych środkach”. Nie mów mi, że będziemy rozkazywać Pontifexowi, co musi zrobić, a czego nie musi. Po pierwsze, to niemal bluźnierstwo. A po drugie, i tak nic by nie dało.
— A więc Korsibar pozostanie Koronalem? — Melayn wyrzucił ręce w górę gestem rozpaczy.
— My zaś grzecznie padniemy przed nim na kolana, co? — dodał Gialaurys. — Będziemy powtarzać „Tak, Lordzie Korsibarze” i „Nie, Lordzie Korsibarze”, i „Czy mamy wylizać twe buty, Lordzie Korsibarze”? — Klasnął w dłonie z taką siłą, że zdało się, mógłby wskrzesić umarłych. — Nie, Prestimionie! Tego nie zniosę!
— Więc co byś zrobił na moim miejscu?
— Ja… no przecież… — Gialaurys zamilkł, sprawiając wrażenie zdziwionego tym milczeniem. Nagle oczy mu rozbłysły. — Zapasy, to jest to! Wyzwę go na pojedynek! Jeden na jednego, walka o tron Majipooru. Trzy rundy! Sędziami mogą być Oljebbin, Serithorn i Gonivaul…
— Z pewnością rozwiązałbyś wszystkie problemy — zakpił Svor. — Świetny pomysł.
— Ty oczywiście masz lepszy, co?
— Przede wszystkim powinniśmy jak najszybciej wyjechać z Labiryntu.
— Zawsze byłeś tchórzem! Svor uśmiechnął się blado.
— Uważaj, przyjacielu — ostrzegł Gialaurysa. — Między tchórzostwem i ostrożnością jest wielka różnica. Tylko co ty możesz o tym wiedzieć? Prędzej czy później do Korsibara dotrze, że musi się nas pozbyć, tylko Prestimion bowiem może podważyć jego pretensje do legalnego objęcia władzy. A gdzie lepiej się nas pozbyć niż w mrocznym, tajemniczym Labiryncie, gdzie układu poziomów nikt do końca nie rozumie? Gdyby ujęto nas nocą, gdyby wyprowadzono nas w labirynt korytarzy znajdujący się za Salą Wichrów i, powiedzmy, poderżnięto nam gardła albo gdyby po cichu wrzucono nas do czarnego jeziora na Dworze Kolumn, minęłoby z pewnością sporo czasu, nim nasze trupy zostałyby odnalezione.
— Sądzisz, że Korsibar zdecydowałby się na tak drastyczne rozwiązanie? — spytał Prestimion. — Na Boginię, Svor, nie masz złudzeń co do czystości ludzkiej duszy, prawda?
— Podróżowałem trochę i widziałem różne rzeczy.
— Sądzisz więc, że Korsibar zdolny jest do popełnienia morderstwa?
— Mimo iż tak bezwstydnie sięgnął po koronę, w innych sprawach Korsibar rzeczywiście może być tak honorowy, za jakiego go uważasz — powiedział spokojnie Svor. — Nie dotyczy to jednak wszystkich ludzi z jego otoczenia, przede wszystkim zaś hrabiego Farąuanora. Przypominam wam także o istnieniu tego maga Su-Suherisa, który w jego imieniu rzuca zaklęcia. Złowrogi wpływ na naszego księcia ma także, moim zdaniem, jego śliczna siostra. Korsibar na pierwszy rzut oka wydaje się taki silny, wspaniały, taki majestatyczny, wszyscy wiemy jednak, że to człowiek lekkomyślny i zmienny. Ci sami ludzie, którzy skłonili go do sięgnięcia po władzę, mogą teraz skłonić go do odebrania nam życia.
Prestimion skinął głową.
— Być może — przyznał, ponuro wpatrując się w podłogę. Zaciskał i rozwierał pięści. — Przestrzegałeś mnie przed takim przebiegiem zdarzeń, Svorze, a kiedy opowiedziałeś mi o swym śnie, w którym martwy Prankipin odbierał koronę od Confalume’a i włożył ją na głowę Korsibara, kazałem ci zamilknąć i nie odzywać się więcej. Zlekceważyłem cię wówczas, wyśmiałem, za co przyszło mi zapłacić bardzo wysoką cenę. Niech i tak będzie, zgadzam się z tobą, nasze życie jest tu zagrożone. — Podniósł wzrok i zwrócił się do pozostałych dwóch przyjaciół. — Zgadzam się z diukiem Svorem — oznajmił. — Wyjedziemy z Labiryntu, gdy tylko pojawi się właściwy moment, zaraz po pogrzebie starego Prankipina.
— A dokąd twoim zdaniem powinniśmy się udać? — spytał Svora Septach Melayn.
— Mieszkamy na Górze Zamkowej i tam powinniśmy wrócić. Powinniśmy przekonać się, jak głębokim i gorącym oddaniem cieszy się na Zamku Lord Korsibar, po czym ostrożnie i subtelnie spróbować nawiązać sojusze z jego przeciwnikami. A tymczasem będziemy przekonywająco udawać, że akceptujemy to, co zaszło, i oczywiście klękać przed Korsibarem, gdy tylko okaże się to konieczne.
— I ryzykować, że którejś nocy zostaniemy zamordowani? — zdziwił się Melayn.
— Sądzę, że na Zamku możemy nie obawiać się zamachu. Nieszczęście mogłoby spotkać nas w Labiryncie, owszem, ale nie tam gdzie słońce jasno świeci, a my mamy wokół siebie wypróbowanych przyjaciół. W miarę upływu czasu znajdziemy okazję…
— W miarę upływu czasu! — nie wytrzymał Gialaurys. — Czas, czas, czas! Jak długo uda się nam to znosić? Jakie czeka nas życie pod władzą Korsibara, umacniającego się na tronie z dnia na dzień i z godziny na godzinę? Możesz klękać przed nim, jeśli chcesz, Svorze, ale moje kolana są sztywniejsze od twoich. Nie, pozwólcie, że pójdę teraz do Korsibara, załatwię go i nawet jeśli mnie zabiją, to Majipoor zyska właściwego władcę, choć po moim trupie.
— Spokojnie — ostrzegł go Prestimion. — Na twoim miejscu wysłuchałbym uważnie rad Svora.
— W miarę upływu czasu — mówił dalej Svor, jakby mu nigdy nie przerywano — kiedy już zamieszkamy na Zamku, zbierzemy wystarczająco wielu zwolenników, by zrzucić Korsibara z tronu dzięki jakiemuś zaskakującemu posunięciu. By dopaść go, gdy już uzna nas za swych lojalnych poddanych.
— Aha! — Septach Melayn skrzywił wargi w uśmiechu. — Przyznam, Svorze, że można na ciebie liczyć. Zawsze w końcu odwołasz się do zdrady, tak bliskiej twej naturze.