Выбрать главу

Na żyznym pomarańczowym błocie południowego brzegu jeziora — i wyłącznie tam, nie spotykano ich nigdzie indziej na Majipoorze — rosły drzewa dyumbatoro, których konary i gałęzie nie wyrastały z jednego pnia, lecz z gęstej sieci różowych korzeni powietrznych, wynurzających się z podłoża niczym cienkie szczudła. Te zdrewniałe korzenie osiągały wysokość pięciu, siedmiu, a czasem nawet dziesięciu metrów. Na nich formowała się korona, tam rozszerzały się one w masę gałęzi przypominających liany, pokrytych lśniącymi, płaskimi liśćmi i łodygami kwiatów, szkarłatnymi i wyrastającymi we wszystkich możliwych kierunkach.

Zamieszkujący brzeg jeziora ludzie dawno temu odkryli, że jeśli wzrost młodego drzewka powstrzymać cięciem w miejscu, w którym zaczyna się jego korona, będzie ono rozrastać się poziomo, tworząc płaszczyznę szerokości do sześciu metrów — doskonały fundament. Domy budowali z przezroczystych kawałków cienkiego lśniącego minerału odcinanego ze zboczy wyrastających kilka mil na wschód klifów; wyginali go w kopuły, które mocowali do platformy drewnianymi kołkami. Domy były prymitywne, mieściły trzy, cztery pokoje, lecz o zachodzie, gdy oświetlały je złotobrązowe promienie słońca, czerwone odbicie jego promieni tworzyło obraz niezwykłego wręcz piękna.

Prestimion i jego towarzysze zamieszkali w pierwszej z takich wiosek, Daumry Thike, w skromnej gospodzie przeznaczonej dla wędrownych handlarzy, gdzie — jak im powiedziano — będą mogli wynająć odpowiedni środek transportu. Uznali, że lepiej będzie nie podawać prawdziwych nazwisk; mieli nie oddalać się od wioski, pozując na grupę młodych arystokratów z Zamku, wracających do domu po wizycie w Labiryncie.

Wioska położona była zaledwie sto jardów od brzegu jeziora. Bagnisty grunt pod domami nie wysychał nigdy. Z początkiem pory deszczowej — przypadała tutaj na jesień — jezioro występowało czasem z brzegów, zwłaszcza jeśli opady było wyjątkowo obfite, zalewało wioskę i wówczas od domu do domu podróżowano czółnami. Służąca, przynosząca im proste posiłki ze smażonej ryby i młodego, kwaśnego wina, twierdziła, że czasami, raz na kilka wieków, powodzie bywały tak gwałtowne, że woda dochodziła do poziomu domów. Taka właśnie powódź miała podobno miejsce w czasach Setiphona i Lorda Stanidara oraz Dushtara i Lorda Vaishy. A w czasie rządów Koronala Lorda Mavestoi nastąpił prawdziwy potop; wioska zatonęła po dachy i to wówczas, gdy podczas wielkiej procesji gościł w niej sam Koronal.

Ochmistrz dworu Prestimiona, Nilgir Sumanand, zajmował się wynajęciem odpowiedniej łodzi. Prestimion, słysząc, że nawet służące w gospodzie doskonale znają historię starożytną, kazał mu się zorientować, czy ludzie tu równie dobrze znają zdarzenia współczesne. Nilgir Sumanand powrócił z wyprawy do wioski o zmierzchu z informacją, że rzeczywiście, wiedzą o najnowszej zmianie władzy. Na ścianach wielu domów pojawiły się portrety świętej pamięci Pontifexa Prankipina, przewiązane żółtymi żałobnymi wstążkami.

— A nowy Koronal? Wiedzą coś o nim?

— Wiedzą, że na tronie zasiadł Korsibar. Nie widziałem jednak jego portretów.

— Oczywiście, że ich nie widziałeś — odparł Prestimion. — Skąd mieli je wziąć już teraz? Ale słyszałeś, że często wymieniają jego imię, prawda?

— Tak. — Nilgir Sumanand, zmieszany, odwrócił wzrok. Był średniego wzrostu, miał gęstą brodę i siwe włosy, służył nie tylko Prestimionowi, lecz przedtem także jego ojcu. — Byli tacy, co wspominali Korsibara. Nie wszyscy, ale część. Powiedziałbym nawet, że wielu.

— A czy kiedy o nim mówili, nazywali go Lordem Korsibarem?

— Owszem — odpowiedział Sumanand ochrypłym szeptem, krzywiąc się, jakby z ust Prestimiona usłyszał ohydne przekleństwo. — Owszem, nazywali go Lordem Korsibarem.

— A czy twoim zdaniem wyrażali zaskoczenie, że Koronalem został właśnie Korsibar, a nie ktoś inny? Może zdumienie? Niepokój?

Ochmistrz milczał.

— Nie — odparł wreszcie, po długiej chwili niezręcznej ciszy. Zwilżył wargi językiem. — Nie słyszałem, panie, żeby ktoś się dziwił. Na tron wstąpił nowy Koronal, Koronalem został książę Korsibar, nie mieli na ten temat nic do powiedzenia, stwierdzali tylko sam fakt.

— Mimo iż Korsibar jest synem poprzedniego Koronala?

— Nie zauważyłem, by się temu dziwili. — Nilgir Sumanand wypowiedział te słowa cicho, niemal niesłyszalnie. Nadal nie patrzył Prestimionowi w oczy.

Do rozmowy włączył się Septach Melayn.

— No i co z tego? — rzekł beztrosko. — Przecież mamy do czynienia z prostymi rybakami, a nie prawnikami konstytucyjnymi. Co oni mogą wiedzieć o zwyczajach towarzyszących sukcesji? I co ich to obchodzi, póki ryby biorą?

— A jeśli w ogóle wiedzą coś o arystokracji Zamku — dodał Svor — to najwyżej tyle, że Korsibar wygląda wspaniale, zaiste po królewsku i dokładnie tak, jak zawsze wyobrażali sobie władcę, że ma doskonałą postawę i mówi głębokim, dźwięcznym, donośnym głosem, a czego innego taki prosty lud może wymagać od swego pana? I jeszcze jedno — sądzą zapewne, że skoro Lord Confalume wybrał na następcę tronu własnego syna, to z pewnością kierował się dobrem ludu, Lorda Confalume^ bowiem kochano wszędzie za jego dobroć i mądrość.

— Przerwijmy tę rozmowę, dobrze? — powiedział Prestimion, czując, jak nad jego głową gromadzi się czarna chmura. — Być może, bliżej Góry wszystko wygląda inaczej.

Mieli przed sobą jeszcze dwa dni oczekiwania na łódź, zdolną zabrać ich w górę rzeki. Prestimion, Svor, Gialaurys oraz Septach Melayn czekali na nią w Daumry Thikc-, przez długie godziny wpatrując się z werandy gospody na podporach na niebieskookie kraby pełzające w pomarańczowym błocie i zakładając się, który jako pierwszy przekroczy nakreśloną przez nich linię.

Wreszcie jednak przybyła wyczarterowana przez Nilgira Sumananda jednostka. Zarzuciła kotwicę kilkaset jardów od brzegu, gdzie woda była bezpiecznie głęboka. Mały, skrzypiący prom przewiózł na nią Prestimiona wraz z jego dworem.

Ten stateczek był znacznie smuklejszy od płaskodennej barki, która była ich domem podczas podróży po Glayge po opuszczeniu Labiryntu. Miał ostry dziób i rufę, a niskie burty. Reje na trzech masztach pomalowane były na jaskrawe kolory i obwieszone magicznymi rysunkami. Mniejszy i mniej imponujący od łodzi, którymi podróżowali do Labiryntu książęta Góry, wydawał się jednak co najmniej zadowalający. Nosił nazwę „Termagant”, wypisaną na zielonych burtach ozdobnymi czerwonymi literami. Kapitanem była Dimithair Vort, szczupła, zwinna kobieta z Ambleborn o mięśniach tragarza i gęstych, kręconych czarnych włosach, do których przywiązała mnóstwo podzwaniających małych amuletów.

— Prestimion? — zdziwiła się, przeglądając manifest. — Który z was jest Prestimionem?

— Ja.

— Jesteś Prestimionem z Muldemar?

— Owszem.

— Mój brat prowadził cię niegdyś na polowanie na gharrole, w Thazgarth, koło góry Baskolo. Ciebie i paru innych ważnych panów. Jest tam przewodnikiem, nazywa się Vervis Aktin. — Przyjrzała się Prestimionowi z chłodnym zainteresowaniem. — Spodziewałam się, że będziesz znacznie wyższy.

— Ja też spodziewałem się, że będę wyższy. Najwyraźniej Bogini miała wobec mnie inne plany.

— Mój brat twierdzi też, że jesteś najlepszym łucznikiem, jakiego kiedykolwiek widział. On sam jest oczywiście jeszcze lepszy. Jest najlepszym łucznikiem na świecie. Vervis Aktin, pamiętasz go?