Выбрать главу

I przez cały czas gadał, próbując udowodnić, że czuje się doskonale w towarzystwie zarówno Koronali, jak i innych szlachetnie urodzonych panów, przetykał swój monolog wspomnieniami z ich wizyt w tym miasteczku, brzmiących prawie zawsze tak: „Wspaniały Lord Confalume, twój ojciec, panie, nad inne wynosił to i to wino, które chętnie dostarczę i tobie…” i „szczególną radością napawały nas wizyty Najwyższego Doradcy diuka Oljebbina…”, i „powiedziałem kiedyś Wielkiemu Admirałowi, kiedy pytał mnie o pewien gatunek ryb, który bardzo polubił…”. Ildikar Weng chwalił się nawet tym, że przyjmował wizyty Pontifexa Prankipina, niech mu ziemia lekka będzie, Prankipin bowiem od czasu do czasu opuszczał Labirynt i udawał się w podróż, choć nie zdarzyło się to od wielu lat.

Cierpliwość Korsibara skończyła się bardzo szybko. Czyżby sprawowanie funkcji Koronala oznaczało konieczność obcowania z podobnymi głupcami?

Zmuszał się, by słuchać tej gadaniny z uprzejmą miną, a burmistrz tymczasem zalewał go potokiem swej wymowy.

— I pamiętam, że dwa lata temu odwiedził nas doprawdy przemiły książę Prestimion, który powiedział, pamiętam dokładnie…

— Proszę oszczędzić mi informacji o tym, co łaskaw był powiedzieć przemiły książę Prestimion — przerwał i zaklął, na szczęście tylko w myślach.

Burmistrz zbladł, słysząc gniew w jego głosie, i jeszcze bardziej się zaczerwienił. Patrzył na Koronala wytrzeszczonymi oczami.

— Panie mój, czyżbym cię obraził?

— Obraża mnie sama konieczność słuchania o każdym pomniejszym idiocie z Zamku, jaki kiedykolwiek zaszczycił cię, bekając lub rzygając na którymś z waszych przyjęć. Och, owszem, czuję się obrażony. Jak myślisz, czy nigdy nie męczy nas tego rodzaju durne gadanie?

— Panie mój, panie, panie! — krzyknął zrozpaczony burmistrz, wyrzucając dłonie w powietrze. Był poruszony do tego stopnia, iż wydawało się, że lada chwila może wypaść z otwartego latacza. — Panie, przecież nie zamierzałem cię urazić! Tysiąckrotnie proszę o wybaczenie. Tysiąckrotnie! Rozumiałem, że książę Prestimion jest twoim drogim przyjacielem, myślałem więc, że zechcesz wysłuchać… — Pod nieruchomym spojrzeniem Korsibara opanowało Ildikara Wenga śmiertelne przerażenie. Próbował powiedzieć coś jeszcze, ale nie był w stanie.

Korsibar zorientował się, że jego słowa były zdecydowanie zbyt ostre. Tylko… co ma teraz zrobić? Przeprosić? Zapewnić dyplomatycznie, że wcale się nie obraził i nikogo nie chciał obrazić? Koronalowi nie wolno przecież przepraszać, a jeśli załagodzi jakoś sytuację, będzie musiał słuchać kolejnej fali tego rodzaju gadaniny przez całą drogę do centrum miasta.

Wybawiła go z kłopotu Thismet, siedząca obok burmistrza.

— Jego Wysokość jest bardzo zmęczony, wolałby teraz odpocząć w ciszy. Do późnej nocy podpisywał dekrety, mianował urzędników, wiesz przecież, jak ciężkim jest to brzemieniem, zwłaszcza gdy dopiero objęło się urząd.

— Ma bezmyślność mnie upokarza.

— Ależ nic się nie stało. Czy zechciałby pan teraz porozmawiać ze mną? Proszę powiedzieć mi coś o tych pięknych palmach. Mam wrażenie, że podobne rosną w ogrodach lorda Havilbove’a, leżących przy Barierze Tolignan na Górze Zamkowej.

— To jest to samo drzewo, pani. Nasiona oferowano nam w czasach Lorda Tharamonda — powiedział burmistrz i wdał się w długi wywód o tym, jak i dlaczego zdobyto nasiona oraz jakie kłopoty w uprawie musiano pokonać, by palmy rosły w Palaghat. Korsibar z ulgą rozłożył się na poduszce ze szkarłatnej skóry i zapadł w drzemkę. Nie myślał o niczym, słyszał jednak dobiegające na wiejącym od rzeki lekkim wietrze okrzyki: „Korsibar! Lord Korsibar!”.

Dojechali do pałacu dla gości i wreszcie znalazł się sam w swoim pokoju. Apartament królewski rzeczywiście wart był króla: pięć wielkich pokoi o ścianach z zielonego kryształu ozdobionego krwistoczerwonymi plamkami, firanki tkaczy z Gem-melthrave tak delikatne, jakby utkał je pająk, przez wielkie okna wspaniały widok na miasto, port i rzekę.

Mógł się wreszcie wykąpać, odpocząć przed bankietem i obowiązkowymi mowami. Od rana miał na sobie zielony kaftan oraz biały płaszcz z futra steetmoya — te dwa kolory uważano za kolory Koronala — lecz strój był za ciężki na ten ciepły dzień. Korsibar zrzucił płaszcz i powiesił go na drewnianym wieszaku, myśląc przy tym, że na Zamku nie będzie miał wielu szans, by ubierać się i rozbierać samemu, to zajęcie wezmą na siebie rzesze kręcących się wokół niego służących.

Zaczął rozwiązywać sznurówki kaftana, kiedy jego wzrok padł na lustro. Przerwał i przyjrzał się sobie dokładnie, sprawdzając, czy bije z niego majestat i pewność siebie króla. Wiedział doskonale, że aby być dobrym królem, trzeba przede wszystkim na króla wyglądać. Jego ojciec, choć niewysoki i szczupły, robił odpowiednie wrażenie. O Lordzie Confalume mówiono często, że nawet jeśli zobaczyłby go w tłumie i bez korony na głowie przybysz z obcej planety, natychmiast by się domyślił, kto jest władcą.

Korona, oczywiście, pomagała. Korsibar poprawił ją, bo podczas drogi z portu nieco się przekrzywiła.

Nagle za jego plecami rozległ się głos Thismet.

— Podoba ci się to, co widzisz, prawda, bracie? Powinieneś jednak zdejmować ją od czasu do czasu, pozwolić jej odpocząć. Nie sądzisz?

— A ty powinnaś pukać przed wejściem na królewskie pokoje, nawet jeśli królem jest twój brat bliźniak.

— Och, przecież pukałam. Dwa razy. Tak dalece zajęło cię podziwianie samego siebie, że chyba nic nie słyszałeś. W każdym razie nie odpowiedziałeś, więc postanowiłam wejść. Czy może teraz, kiedy zostałeś władcą, wyrósł pomiędzy nami mur wstydu, którego nigdy przedtem nie było?

Korsibar zdjął koronę i położył ja na łóżku.

— Pewnie noszę ją za często — przyznał z uśmiechem — ale nie zdążyłem się jeszcze przyzwyczaić do sytuacji i bez niej jakoś mi nieswojo.

— Ojciec nosił ją tylko od czasu do czasu.

— Ojciec był Koronalem dwukrotnie dłużej, niż my żyjemy, Thismet. Pozwól mi porządzić co najmniej sześć miesięcy, może wówczas będę przyjmował koronę jako coś oczywistego.

— Jak sobie życzysz, panie — odparła Thismet z przesadną pokorą. Podeszła do brata, uniosła głowę i spojrzała mu w twarz płonącymi oczami. Ujęła jego dłonie. — Korsibarze, Korsibarze, czy już wierzysz?

— Czasami jeszcze wątpię.

— Ze mną jest dokładnie tak samo. Lord Korsibar! Koronal Majipooru! Jakie to było łatwe. Och, odciśniemy nasze piętno na tym świecie, prawda? Ty i ja. Dokonamy wspaniałych czynów, Korsibarze, przecież mamy w rękach świat!

— To prawda, siostro.

— Nie powinieneś jednak zachowywać się tak arogancko, bracie.

— Zachowałem się arogancko?

— Bardzo okrutnie potraktowałeś burmistrza.

— Zanudził mnie na śmierć opowieściami o wizytach ojca, Prankipina, Oljebbina, tego i tamtego, i w końcu Prestimiona… to już było za wiele. Nie powinien wspominać Prestimiona.

— Myślał, że go lubisz.

— Z całą pewnością nie darzę Prestimiona nienawiścią… i nigdy nie darzyłem. Ale rzucić we mnie tym imieniem w tej sytuacji… jaki był w tym ukryty motyw, czego ten tłuścioch chciał dowieść?

— Niczego, jak sądzę.

— Przecież wszyscy wiedzieli, że to Prestimion miał zostać Koronalem i…

— Nie! — Thismet uniosła dłoń i kolejne punkty dowodu oznaczała na palcach. — Po pierwsze, jeśli wiedzą o czymś wszyscy na Zamku, nie znaczy to, że wiedzą o tym wszyscy inni, także mieszkańcy brzegów dolnej Glayge. Po drugie, burmistrz nie miał żadnego powodu, by cokolwiek ukrywać, cokolwiek sugerować i by chcieć czegokolwiek dowieść. W ten sposób nie mógł niczego zyskać, za to wszystko stracić. Po trzecie, burmistrz jest zbyt głupi, by mieć jakiekolwiek ukryte motywy. I po czwarte — uważaj na to, co teraz mówię, bracie! — po czwarte, władca musi tolerancyjnie odnosić się do poddanych opowiadających mu nudne historyjki, takie historyjki bowiem opowiadać mu będzie każdy głupiec i każdy będzie szukał po temu okazji, a niektórym z całą pewnością uda się ją znaleźć. Twój ojciec nie zdobył sobie miłości ludu przez powarkiwanie i szczerzenie zębów na jego przedstawicieli. Nie postępował tak żaden z wielkich Koronali. A ja chcę, byś został wielkim Koronalem, Korsibarze.