Korsibar nie umiał sobie na to pytanie odpowiedzieć. Bardzo wiele czasu minęło od chwili, gdy przywiązywał wagę do marzeń sennych i od jego ostatniej wizyty u tłumaczki snów; nie pamiętał już nic z techniki interpretacji.
Przyszło mu do głowy, że mógłby wezwać Sanibaka-Thastimoona i poprosić o wyjaśnienia, nagle jednak zdał sobie sprawę z tego, że szczegóły już umykają mu z pamięci i wkrótce mag nie będzie miał po prostu nad czym pracować. Jednocześnie opuściło go uczucie niepewności.
Ten sen zwiastuje mi powodzenie, powiedział sobie stanowczo rankiem, kiedy rozważył go raz jeszcze. Oznacza, że Pani Wyspy uznaje mnie za prawowitego Koronala i udzieli nii pomocy w pierwszych dniach rządów.
Oczywiście, bez najmniejszych wątpliwości mój sen to dobry omen.
Bez najmniejszych wątpliwości.
— Dobrze spałeś, bracie? — spytała go Thismet podczas śniadania.
— Miałem przesłanie od Pani Wyspy — odparł Korsibar. Thismet spojrzała na niego, nagle zaniepokojona, obrócił ku niemu wielką głowę także siedzący nieco dalej Dantirya Sambail; na twarzy prokuratora malowało się wyraźne zainteresowanie. Koronal uśmiechnął się lekko. — Wszystko w porządku — powiedział spokojnie. — Pani udzieliła mi pełnego poparcia i zapewniła mnie o swej miłości.
5
Letni wieczór, wieczór magiczny, słońce stało wysoko na niebie, choć nadeszły już wieczorne straże, jasno świecił Wielki Księżyc, a także dwa mniejsze, w najwyższych zaś sklepieniach niebios trzy czerwone gwiazdy, spinające konstelację Cantimpreil, były wyraźnie widoczne mimo konkurencji, jaką stanowiły dla nich słońce i księżyce. Nowa gwiazda błyszczała jaskrawym błękitem. Svor powiedział o niej, że dobrze zwiastuje sprawie Prestimiona.
A jednak Prestimion, samotny na pokładzie „Termaganta”, spacerujący od dziobu do rufy i z powrotem, wpatrujący się w niebo błyszczącymi oczami, z napiętymi do granic wytrzymałości zmysłami, nie cieszył się blaskiem tego późnego wieczoru, nie radowała go gra świateł i cieni. Radość ostatnio go opuściła. Gniew, którym zareagował na to, co zdarzyło się w Sali Tronów, znikł zastąpiony rozczarowaniem, obojętnością. Prestimiona nic nie cieszyło.
Obserwował zachodzące wreszcie słońce. Wielki Księżyc przesuwał się po niebie, aż zaszedł za wzgórza na wschodzie i niebem na równi ze wspaniałą triadą Cantimpreila zawładnęły pomniejsze gwiazdy. Nowa gwiazda stała pośrodku firmamentu i przebijała świat swym blaskiem jak dzidą. Przez pewien czas książę drzemał w leżaku, lecz nagle, pozornie w chwilę po zachodzie słońca, wstał nowy dzień i miedzianoróżowy brzask zalał dolinę Glayge.
W tym miejscu rzeka była bardzo szeroka. Po lewej ręce Prestimiona, tam gdzie nadal panowała ciemność, z gęstej mgły wyłaniały się głębokie, wyrzeźbione erozją wąwozy, przez ich krawędzie przelewały się gęste kłęby mgły przypominające chorągwie zwycięskiej armii. Po przeciwnej stronie leżało wielkie nadbrzeżne miasto Pendiwane, stożkowate dachy mnóstwa domów lśniły wspaniale w promieniach wschodzącego słońca. Nieco dalej na północ widać było ciemne pasmo, z pewnością Makroposopos, centrum sztuki tkackie j. Tkaniny, arrasy i gobeliny powstające w tym mieście sprzedawane były na całym świecie po bardzo wysokich cenach.
Kapitan Dimithar Vort utrzymywała dobrą prędkość podróżną w górę rzeki. Już niedługo na horyzoncie powinna pojawić się Góra Zamkowa, już niedługo rozpoczną wspinaczkę po jej gigantycznych zboczach, wspinaczkę, która doprowadzi ich do wyrastającego na szczycie Zamku, a tam… a tam…
Obok Prestimiona nagle i nieoczekiwanie niczym duch pojawił się Svor.
— Bardzo wcześnie dziś wstałeś — powiedział.
— Wydaje mi się, że całą noc spędziłem na pokładzie.
— Odwiedziły cię przyjazne duchy?
Prestimion nie próbował nawet udawać rozbawionego.
— Widziałem księżyce i gwiazdy — odparł po prostu. — A także słońce wschodzące o niezwykłej godzinie. Ale nie ducha. Żadnych duchów.
— Ach, lecz przecież one widziały ciebie.
— Być może — stwierdził Prestimion obojętnym tonem, świadczącym o braku najmniejszego choćby zainteresowania tematem.
— A potem przyszły do mnie, kiedy spałem. Czy mogę opowiedzieć ci mój sen?
— Jeśli sprawi ci to przyjemność — westchnął książę.
— Duch przyszedł do mnie w postaci manculaina, małego, tłustego, takiego jak te żyjące na Suvraelu, z tysiącem ostrych czerwonych kolców na grzbiecie i parą wielkich, smutnych oczu. Szedłem przez pustą równinę, a on pojawił się za mną, groźny i gotów do walki. Ale widziałem, że nie chce mi zrobić krzywdy. Powiedział bardzo przyjaźnie: „Szukasz czegoś? Czego?”. Powiedziałem mu, że szukam korony, ale nie dla siebie. Ty zgubiłeś koronę w Labiryncie. I dla ciebie chciałem ją znaleźć. A on na to… słuchasz mnie, Prestimionie?
— Ależ oczywiście. Całą uwagę skupiłem na tej niezwykle interesującej historii.
Svor zignorował prowokację.
— No więc on powiedział na to: „Jeśli chcesz znaleźć koronę, szukaj jej w mieście Triggoin”.
— Triggoin?
— Słyszałeś o Triggoin, Prestimionie? Książę ponuro skinął głową.
— Słyszałem, że jest to miasto magów, że odprawiają tam swoje sabaty, że w mieście tym rządzą wszystkie rodzaje czarów, że na niebie dniami i nocami płoną czarodziejskie ognie. Triggoin leży na dalekiej północy, za pustynią, gdzieś w sąsiedztwie Sintalmond albo Michimang. Nigdy nie myślałem, by złożyć tam wizytę.
— To miasto niezwykłe, miasto cudów.
— Byłeś tam, Svorze?
— Tylko w snach. Trzykrotnie już we śnie przeniesiony zostałem do Triggoin.
— Może dziś, kiedy zamkniesz te swoje oczka jak paciorki, odbędziesz tam łaskawie czwartą podróż, tym razem w moim imieniu? I w moim imieniu zadasz czarodziejom kilka pytań o koronę, dokładnie tak, jak ci poradził przyjazny manculain? Co, Svorze? — Prestimion roześmiał się, ale w jego oczach nie było wesołości. — Przypuszczam jednak, że od dobrych czarodziei z Triggoin dowiesz się tylko, że korona, której szukamy, znajduje się kilka tysięcy mil za nami, w dół Glayge i jeśli tylko poprosimy o nią wystarczająco uprzejmie i dworsko, Lord Korsibar natychmiast ją nam przyśle.
Na pokład wyszedł Gialaurys, bardzo zaciekawiony.
— Słyszałem, że rozmawiacie o Triggoin — powiedział.
— Zażywając drzemki, diuk Svor zyskał informacje, według których tam musimy dowiedzieć się, jak odzyskać koronę. Magowie uprzejmie poinformują nas, jakim sposobem — wyjaśnił mu Prestimion. — Lecz oczywiście, Svorze, tak naprawdę to nigdy nie utraciliśmy korony, nie, przecież nigdy nie mieliśmy korony, a nie sposób odzyskać czegoś, co nigdy nie było nasze, prawda? Podobno taka nieostrożność w doborze słów wiele może kosztować czarownika. Pomyl jedno słowo w zaklęciu, zmień nawet jedną sylabę, a może się zdarzyć, że przywoływany przez ciebie demon poćwiartuje cię, wierząc, że takie właśnie wydałeś mu polecenie.
Gialaurys bezceremonialnym gestem przerwał księciu.
— Ja tam posłuchałbym Svora — stwierdził. — Jeśli we śnie dowiedział się, że możemy uzyskać pomoc w Triggoin, powinniśmy pojechać do Triggoin.