Выбрать главу

Huk wodospadu niósł się na setki mil w górę i w dół rzeki, a z bliższej odległości był wręcz nie do zniesienia. Po obu stronach zbudowano platformy dla widzów, pragnących podziwiać ten cud natury i wspaniałe powstające na dnie szczeliny tęcze, musieli jednak zakładać specjalne nauszniki, by uniknąć trwałej głuchoty.

Prestimion i jego towarzysze nie mieli ochoty na podziwianie wodospadu, przyciągała ich natomiast druga osobliwość Stangard. Z brzegu rzeki przeciwnego do wodospadu można tu było dostrzec — po raz pierwszy w podróży w górę Glayge — wznoszącą się na północnym wschodzie majestatyczną Górę Zamkową.

Wystarczyło tylko opłynąć monolit wschodnim korytem i już widziało się ją na horyzoncie, nieprawdopodobnie wielką, wyrastającą z płaskiej równiny. Gdy przesuwało się wzrokiem na północ, widać było jej kolejne, coraz wyższe granie i nagle pionowym zboczem wznosiła się po szczyt, potężna i majestatyczna nie do opisania. Z miasta ta wielka, szarobiała masa skał wyglądała, jakby unosiła się w powietrzu, jakby należała do jakiegoś innego świata, świata powoli i dostojnie opadającego z nieba na planetę Majipoor.

Góra Zamkowa była najwyższa na Majipoorze, a być może, najwyższa na wszystkich zamieszkanych światach. Gdy oglądało się ją z mniejszej odległości, wydawała się ścianą blokującą niebo niczym ustawiony pionowo kontynent, lecz Stangard dzieliło od niej przeszło tysiąc mil, więc można było zobaczyć w niej prawdziwą górę, wyrastającą z szerokiej podstawy i zwężającą się do szczytu, w połowie wysokości otoczoną wieńcem chmur. Można było także marzyć, że widzi się zarysy przytulonych do jej zboczy pięćdziesięciu wspaniałych miast i koronującego szczyt wielkiego Zamku.

— Nareszcie! — krzyknął Gialaurys. — Czy w całym wszechświecie istnieje coś równie wspaniałego? Za każdym razem kiedy ją zobaczę, zachwyca mnie tak, że mam ochotę się rozpłakać! — Klepnął stojącego obok Svora po plecach tak mocno, że diuk omal się nie przewrócił. — No i co, dzielny Svorze? Co powiesz? Czy to nie najwspanialszy widok we wszechświecie? Naciesz oczy, przyjacielu.

— Rzeczywiście, widok jest wspaniały — odparł Svor, który rozkaszlał się po uderzeniu, a teraz poruszał ramionami, jakby próbował wbić je z powrotem w stawy. — Doprawdy wspaniały, przyjacielu, i zapewniam cię, że podziwiam go z całego serca, mimo iż twa serdeczność pozbawiła mnie, mam wrażenie, kilku zębów.

Prestimion wpatrywał się w Górę z napięciem. Oczy miał wilgotne. Mijały minuty, lecz nie odrywał od niej wzroku. Milczał. Septach Melayn podszedł od tyłu i wyszeptał mu do ucha:

— Tam jest twój Zamek, panie. Prestimion skinął głową, lecz milczał nadał.

W Stangard pozostali krótko. Nilgir Sumanand, który wyszedł na ląd wraz z kapitan Vort, poinformował, że i tu na ulicach pojawiły się portrety Lorda Korsibara. Nie w takiej ilości jak w Makroposopos, niemniej dowodziło to, że do ludzi dotarła wiadomość o zmianie władzy i zaakceptowali tę zmianę, jeśli nie z entuzjazmem, to przynajmniej bez oburzenia.

„Termagant” popłynął dalej. W żyznej dolinie miasta stały jedno przy drugim: Nimivan, Threiz, Hydasp, Davanampiya, Mitripond, Storp. Nad brzegami Glayge mieszkały miliony ludzi. Teren zaczął się wznosić, w dali wystrzelała niebosiężna Góra. Kiedy wzdłuż brzegów patrzyli na północ, mieli teraz wrażenie, że Góra wali się na nich z nieba, „Termagant” zaś wydawał się płynąć pionowo, dzielnie wspinając się po ścianie wody.

Z obu stron pojawiły się dopływy Glayge, rzeki i strumyki spływające po zboczu Góry. Mijali je i nurt rzeki kurczył się w ich oczach, zwężał i przyspieszał biegu. Jerrik, Ganbole, Sattinor, Vrove, nadal nazywane miastami, były w zasadzie tylko rybackimi osadami, a nie zamożnymi metropoliami. Kryły się w gęstych, ciemnozielonych lasach, które podchodziły pod sam brzeg rzeki.

W Amblemorn kończyła się ta część podróży, którą można było odbyć rzeką. Wyżej Glayge zmieniała się w jeden z wielu górskich strumieni. Podróżnicy pożegnali się z Dimithair Vort i zaczęli szukać lataczy do wynajęcia, którymi mieli przebyć całą pozostałą drogę do Zamku.

Poszukiwania zajęły kilka dni. Nie mieli wyboru, musieli czekać w Amblemorn, wielkim starożytnym mieście o wąskich, krętych uliczkach i grubych murach zarośniętych dzikim winem.

Z pięćdziesięciu wzniesionych na zboczach Góry miast Amblemorn było najstarsze. Stąd ruszały wyprawy pionierów, którzy przed dwunastoma tysiącami lat rozpoczęli podbój Góry, wspinając się po nagiej skale i instalując maszyny, które na te martwe zbocza wprowadziły ciepło, światło i nadającą się do oddychania atmosferę. Kawałek po kawałku budowali swe królestwo, aż wreszcie całą Górę otoczyła wieczna, wonna wiosna, nawet jej wierzchołek, który tkwił w mroku kosmosu. Pośrodku Amblemorn zbudowano pomnik z czarnego velathyńskiego marmuru; stał on w parku wśród drzew halatinga, charakteryzujących się gładkimi pniami, przez okrągły rok kwitnących wspaniałymi szkarłatnymi i złotymi kwiatami, i oznaczał miejsce, w którym dawno temu kończyła się roślinność. Wyryto na nim napis:

POWYŻEJ WSZYSTKO BYŁO NIEGDYŚ MARTWE

W mieście również powiewały flagi z portretem nowego Koronala, jedną przyczepiono nawet do postumentu pomnika.

Prestimion próbował ją ignorować. Skupił się na samym pomniku — iglicy z gładkiego kamienia — i w myśli cofnął się o trzynaście tysięcy lat historii Maijpooru, do dnia, w którym przybyli tu pierwsi koloniści, w którym budowano pierwsze miasta, do podboju Góry. Osiągnęli niebosiężny szczyt, cóż za wspaniały tryumf! I przez tysiące lat żyli w spokoju, w harmonii, na wielkiej, ciepłej, pięknej planecie, budując miasta wielkie i piękne, znajdując miejsce dla piętnastu miliardów istot, nie niszcząc urody świata…

Przy pomniku byli także inni, mieszkańcy Amblemorn. Prestimion wyobraził sobie, jak myślą: „Oto Prestimion, który miał zostać Koronalem, a teraz jest nikim”. Przez moment krew się w nim wzburzyła, a w głowie zakręciło mu się od gniewu spowodowanego tak wielką stratą.

Opanował się z trudem. Nie, powiedział sobie, przecież nie wiedzą, kim jestem, a gdyby nawet wiedzieli, co z tego? Nie mam powodu do wstydu. Może przyjdzie chwila, gdy świat wróci na właściwe tory, może wszystko skończy się dobrze. Albo umrę, próbując go naprawić i nic już nie będzie mnie obchodziło.

Gdy tylko przygotowano latacze, wędrowcy bez zwłoki ruszyli w drogę.

Z Amblemorn na szczyt Góry prowadziły różne drogi. Pięćdziesiąt Miast wybudowano na zboczach Góry w czterech wielkich pierścieniach; jeden od drugiego dzieliły duże, puste przestrzenie. Amblemorn należało do dwunastu Miast Zbocza, jak nazywano najniższy pierścień. W górę prowadziły stąd dwie drogi mniej więcej równej długości — jedna do najbliższego miasta na zachodzie, Dundilmir, druga zaś na wschód, do Normork i Morvole. Pojechali na Dundilmir; na tej drodze panował na ogół mniejszy ruch, prowadziła przez przedziwną strefę wykwitów czerwonej lawy, gejzerów i dymiących dziur w ziemi, znaną jako Ognista Dolina.

Za Ognistą Doliną droga wznosiła się stosunkowo łagodnie. Po stu milach podróży zboczem dotarli do drugiego pierścienia, dziewięciu Wolnych Miast. Wykonali tu skręt pod kątem prostym, kierując się jeszcze dalej na zachód, gdzie głównymi miastami były Castlethorn, Gimkandale i Vugel.