Выбрать главу

On właśnie posłużył za fundament Zamku, rezydencji Koronala Majipooru.

Ach, Zamek! Wielki, zbudowany bez planów, chaotycznie rozbudowywany wspaniały Zamek o tysiącach sal, prawdziwe samodzielne miasto. Czepiał się szczytu niczym gigantyczny, przyczajony potwór z cegieł i kamienia, potwór wysyłający macki w dół zbocza wszędzie tam, gdzie znalazło się dla nich miejsce.

Szeroka Droga Calintane’a prowadziła pod jego południowe skrzydło, na wielki, otwarty dziedziniec zwany Placem Dizimaule’a. Plac wyłożony był szklistym zielonkawym kamieniem, w który wpuszczono złoty znak rozbłysku gwiazd. Naprzeciw wjazdu znajdował się Łuk Dizimaule’a, przez który przejść musieli wszyscy przyjeżdżający na Zamek goście. Po jego lewej stronie znajdował się posterunek gwardii, w sam Łuk zaś wmontowano potężne wrota z metalowych prętów, wiszące na masywnych zawiasach. Wrota te były zawsze otwarte i pełniły rolę wyłącznie dekoracyjną. Nie spodziewano się, by nieprzyjacielska armia mogła pojawić się kiedykolwiek pod murami Zamku, zwłaszcza na tym świecie, który przez wiele tysiącleci znał tylko pokój.

Lecz teraz wrota były zamknięte. Odgradzały ich od Zamku niczym palisada wbitych w ziemię włóczni.

— Widzicie to co ja? — spytał Prestimion zdławionym przez zdumienie głosem. — Zamkniętą bramę? Wiecie może, kiedy zamknięto ją ostatnim razem?

— Nie mam pojęcia — odparł Gialaurys.

— Nie mam pojęcia — powtórzył za nim Svor. — W ogóle nie wiedziałem, że się zamyka.

— Owszem, zamyka. — W głosie Gialaurysa brzmiała groźba. — Widzimy ją zamkniętą na wielką kłódkę. Co tu się dzieje, panowie? Jak można zamknąć przed nami Zamek? Przecież to nasz dom!

— Czyżby? — spytał cicho Prestimion.

Podczas tej rozmowy Septach Melayn podszedł do strażnicy i załomotał w jej drzwi płazem szabli. Początkowo nikt nie zareagował, więc uderzył w nie mocniej i krzyknął na strażników.

Odniosło to pewien skutek. Drzwi otworzyły się powoli i na placu pojawili się dwaj mężczyźni w mundurach. Jeden z nich był ponurym Hjortem o zimnych oczach, wyjątkowo szerokich ustach i grubej, gruzełkowatej, oliwkowej skórze, drugim niewiele bardziej od niego urodziwy człowiek o twarzy niemal równie płaskiej i szerokiej jak u Hjorta i kępkach sterczących rudych włosów na łysinie. Obaj uzbrojeni byli w paradną białą broń, ostatni krzyk mody na Zamku.

— Co to znaczy?! — krzyknął do nich Melayn. — Otwórzcie nam bramę.

— Brama jest zamknięta — odparł Hjort, nie podnosząc głosu.

— To wiem i bez was, dlatego każę ją otworzyć. Dobrze wam radzę, nie każcie mi powtarzać tej prośby po raz kolejny.

— Wrota Dizimaule’a zostały zamknięte z rozkazu Lorda Koronala Korsibara — oznajmił człowiek. — Powiedziano nam, że mają pozostać zamknięte, póki Koronal nie wróci i nie zamieszka na Zamku.

— Doprawdy? — udał zdziwienie Sepiach Melayn, kładąc rękę na rękojeści rapiera. — Nie wiecie, kim jesteśmy?

— Brama pozostaje zamknięta dla wszystkich — oznajmił Hjort i tym razem w jego głosie zabrzmiało napięcie. — Taki rozkaz otrzymaliśmy od diuka Oljebbina, Najwyższego Doradcy, który zmierza w tej chwili na Zamek w otoczeniu Koronala. Nikomu nie wolno wejść na Zamek przed nimi. Nikomu!

Gialaurys sapnął tylko i ustawił się obok Septacha Melayna. Prestimion pozostał za nimi, lecz z głębi jego gardła dobył się charkot przypominający warczenie złego psa. Dwaj wartownicy zaczęli się bać. Pojawiło się kilku gwardzistów, którzy zajęli pozycje obok nich, przed zamkniętą bramą.

Z wysiłkiem powstrzymując wybuch gniewu, Prestimion powiedział spokojnie:

— Jestem książę Prestimion z Muldemar, o czym chyba wiecie. Zajmuję kwaterę w Zamku i chcę się do niej dostać. Podobnie moi towarzysze, których imion nie muszę wymieniać.

Hjort przytaknął właściwym tej rasie gestem.

— Znam cię, książę Prestimionie — przyznał. — Mimo to nie wolno mi otworzyć bramy ani dla ciebie, ani dla twoich towarzyszy. Aż do przybycia Koronala.

— Ty wstrętna ropucho, Koronal stoi przed tobą! — wrzasnął Gialaurys i zaszarżował niczym rozwścieczony byk. — Na kolana i złóż pokłon! Na kolana!!!

Dwaj gwardziści zastąpili mu drogę, chcąc bronić Hjorta. Bez chwili wahania Gialaurys złapał jednego z nich i rzucił go przed siebie, głową w przód. Nieszczęśnik z przeraźliwym trzaskiem pękającej czaszki uderzył w drzwi budki wartowniczej i upadł nieruchomo.

Drugi, uzbrojony w miecz wibracyjny, wyciągnął broń, lecz nie zdążył jej uruchomić. Gialaurys złapał go za lewe ramię, obrócił i poderwał je do góry, aż pękło niczym spróchniała gałąź. Żołnierz zwinął się z bólu i otrzymał potężny cios kantem dłoni w gardło.

— No chodźcie, chodźcie! — krzyknął Gialaurys na resztę gwardzistów, patrzących ze zdumieniem na martwych towarzyszy. Żaden z nich nie wysunął się z szeregu.

Septach Melayn zdążył wyjąć rapier. W chłodnym, lecz tym bardziej groźnym gniewie drażnił nim wartowników. Raz za razem wysuwał ostrze, kpił i od czasu do czasu drasnął ich, nie zadając jednak żadnej poważniejszej rany. Jego długie, cienkie ramiona poruszały się niezmordowanie niczym tłoki maszyny. Nikt nie potrafiłby się przed nim obronić. Zaatakowani dobyli mieczy, lecz była to broń delikatna, ozdobna, a w dodatku trzymali ją niczym nowicjusze. Melayn roześmiał się, zręcznym uderzeniem wyłuskał miecz z dłoni Hjorta i niemal jednocześnie powtórzył ten manewr z drugim wartownikiem.

— A teraz — powiedział — pokroję was na plasterki, chyba że ktoś wreszcie zdecyduje się otworzyć bramę — i na dowód rozciął oficjalny niebieski kaftan Hjorta od ramienia aż po pas.

Zabrzmiał sygnał alarmu. Za bramą słychać było podniecone krzyki.

Mężczyzna z resztkami rudych włosów na łysinie odwrócił się i próbował ucieczki między Gialaurysem a rzędem znieruchomiałych przed bramą gwardzistów. Melayn podniósł miecz, chcąc uderzyć go między łopatki, lecz Prestimion przeszkodził mu, podstawiając pod cios ostrze własnego rapiera. Melayn obrócił się błyskawicznie, kiedy jednak dostrzegł, kto się wtrącił, opuścił broń.

— Toż to głupota — powiedział Prestimion. — Wracaj do latacza. Nie wygramy z całym Zamkiem. Za chwilę będzie tu stu gwardzistów.

— Masz rację, przyznaję. — Septach Melayn uśmiechnął się. Rudego kopniakiem skierował ku strażnicy, Hjorta popchnął w tę samą stronę i złapał Gialaurysa za rękę, w ostatniej chwili powstrzymując jego szarżę na stojących przed bramą żołnierzy. Svor, który swoim zwyczajem obserwował starcie z bezpiecznej odległości, podbiegł, złapał Gialaurysa za drugą rękę i razem z Melaynem pociągnął go w stronę latacza, wrzeszczącego przez cały czas i wygrażającego tchórzliwym wrogom.

Wskoczyli do pojazdu. Prestimion wydał kierowcom polecenie zawrócenia i jak najszybszego wycofania się z placu.

— Dokąd jedziemy? — spytał go Septach Melayn.

— Do Muldemar — odparł Prestimion. — Tam przynajmniej nikt nie zamknie nam bramy przed nosem.

6

Wysokie Miasto Muldemar leżało w przyjemnej i bardzo cenionej strefie w górnej części Góry Zanikowej, na jej południowo-wschodnim zboczu. W tym miejscu pomniejszy szczyt, który w każdym innym miejscu na Majipoorze uważany byłby za przyzwoitą górę, wyrastał ze zbocza, a na jego wewnętrznej ścianie utworzyła się szeroka osłonięta nisza. Ziemia była tu żyzna, nawodniona przez wiele górskich rzeczek i strumieni.