Przodkowie przodków księcia Prestimiona osiedlili się w tej części Góry Zamkowej dziewięć tysięcy lat temu, kiedy na Górze nowi przybysze nadal mogli wybierać sobie działki, a budowa Zamku jeszcze się nie rozpoczęła. W Muldemar nie było wówczas książąt, tylko ambitni farmerzy z rodzinami, przybyli z nizin, z okolic Gebelmoal, wraz z sadzonkami winorośli niezłej jakości.
W Gebelmoal wyrabiano z nich dobre czerwone wino, lecz na Górze cykl okresów słońca i chłodnej mgły okazał się doskonały do uprawy winogron. Wino z Muldemar miało naturę niezwykłą, bogaty smak, było gęste, mocne. Wino dla królów i cesarzy. Zbiory udawały się zawsze. Wino z Muldemar kupowano tak chętnie, że wieki minęły, nim winnice rozszerzono w stopniu wystarczającym do zapotrzebowania. Trunek z Muldemar zamawiano na dziesięć i więcej lat naprzód z nadzieją, że dorówna jakością wcześniejszym rocznikom. I zawsze dorównywał.
Jeśli tylko farmerzy umieli oszczędzać, inwestować i nie pozbywali się ziemi, zmienili się w pewnym momencie w rycerzy, rycerze w hrabiów, earlów i diuków, a diukowie w książęta i czasami w królów. Kiedy wielki bohater starożytności, Lord Stiamot przeniósł stolicę z Wysokiego Miasta Stee na sam szczyt Góry i wybudował tam pierwszy Zamek upamiętniający jego zwycięstwo nad Zmiennokształtnymi, przodkowie przodków Prestimiona zostali już uszlachceni dzięki zaletom swego wina, które w dużych ilościach dostarczali na odprawiane przez wcześniejszych Koronali uroczystości. To właśnie Lord Stiamot mianował ówczesnego hrabiego Muldemar diukiem Muldemar, podobno ucieszony jakością wina zawartego w pewnej baryłce przysłanej mu na uroczystość zakończenia budowy Zamku.
Któryś z późniejszych Koronali (zapisy historyczne okazały się w tym punkcie nietypowo mgliste i nie wiadomo, czy był nim Lord Struin, Lord Spurifon czy może nawet Lord Thraym) nadał diukowi tytuł księcia. Godła rodzinnego nie przyozdobiły jednak nigdy wysokie funkcje państwowe. Z linii książąt Muldemar nie narodził się ani jeden Koronal; gdyby nie wybryk Korsibara, Prestimion byłby pierwszym.
— Wygląda na to, że nie zostanę jednak Panią Wyspy — stwierdziła matka Prestimiona, księżna Therissa z uśmiechem, w którym były równocześnie żal i ulga. Prestimion wraz ze swym dworem zdążył już przybyć do wielkiej posiadłości otoczonej rodzinnymi winnicami. — A przecież pogodziłam się już z myślą o opuszczeniu tego domu i nawet spakowałam kilka drobiazgów na podróż. Cóż, nie będę cierpiała z tego powodu, że tu jednak pozostanę. A ty, Prestimionie, czy jesteś bardzo rozczarowany?
— Bywałem bardziej — odparł Prestimion. — Kiedyś obiecaliście mi na przykład wyścigowego wierzchowca, ale ojciec zmienił zdanie i dostałem od niego komplet grubych podręczników historii. Miałem wówczas dziesięć lat, a to wspomnienie nadal rani mi serce.
Roześmiał się i matka zawtórowała mu śmiechem. Byli bardzo zżytą, kochającą się rodziną. Prestimion objął matkę, wdowę od lat dwunastu, nadal jednak wyglądającą młodo i piękną dzięki pogodnej owalnej twarzy i lśniącym czarnym włosom, które sczesywała gładko do tyłu i wiązała w kok. Na szyi nosiła medalion — pojedynczy prosty klejnot wielkiej piękności i bezcenny: wielki rubin bez skazy, ciemnoczerwony, wpadający we fiolet, oprawiony w złoto, z dodatkiem dwóch szlachetnych „oczu haigusa”. Był to słynny „Rubin Muldemar”, dar Lorda Arioca, przechowywany w rodzinie od tysiąca lat.
Prestimion zauważył jednak także, że na rękawie białej sukni, tuz nad nadgarstkiem lewej ręki, matka nosi nie znany mu talizman — złotą obręcz z okruchami szmaragdu. Można byłoby wziąć ją za ozdobę, gdyby mnie to, że kawałki szmaragdu układały się w mistyczne runy, bardzo zresztą podobne do runów wyrytych na małym corymborze, który otrzymał w Labiryncie od Vroona Thalnapa Zelnifora i który, by uspokoić Gialaurysa i Svora, nosił teraz na szyi, zawieszony na łańcuszku otrzymanym od Septacha Melayna. Kiedy na początku tego roku widział się z matką po raz ostatni, nie nosiła żadnych amuletów.
Magiczne przedmioty pojawiają się dosłownie wszędzie, pomyślał, nawet tu, nawet na ramieniu mojej matki. Był niemal pewien, że nie są noszone dla żartu, jak jego corymbor.
— Co teraz zrobisz, Prestimionie? — spytała księżna Theris-sa, odprowadzając syna do jego pokoju.
— Teraz? Odpocznę. Będę jadł, będę pił, będę pływał i spał oraz, oczywiście, obserwował, jak radzi sobie ze sprawowaniem władzy nasz wielki Lord Korsibar. A także rozważę możliwości działania, rozważę je ostrożnie i dokładnie.
— A więc pogodzisz się z tym, że skradł ci koronę? Bo słyszałam, że to właśnie uczynił, skradł koronę z ręki własnego ojca, bez wstydu i bez względu na przyzwoitość. Confalume zaś pozwolił na to, także bez wstydu i bez względu na przyzwoitość.
— W rzeczywistości wyjął ją z ręki sługi, Hjorta Hjatanisa. Confalume stał z boku, ogłupiały i zdumiony. Jak i inni, bo wszyscy byli pod działaniem jakiegoś czaru, który w tej właśnie chwili zaćmił im umysły. Septach Melayn był na miejscu i wszystko widział. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, skoro Korsibar nosi koronę. Stało się i świat to zaakceptował. Wzdłuż całej Glayge ludzie wywiesili flagi Korsibara. Gwardia pałacowa zawróciła mnie przy Łuku Dizimaule’a… jak myślisz, matko, dlaczego przyjechałem właśnie tu, a nie do Zamku? Bo nie zostałem do Zamku wpuszczony.
— Aż trudno uwierzyć.
— Tak, trudno. Ale ty musisz uwierzyć, matko, w to, w co i ja wierzę. Korsibar jest Koronalem.
— Dobrze znam tego chłopca. Jest dzielny, przystojny, ale brak mu zdolności, bez których Koronal nie jest w stanie się obejść. Wyglądać jak król to jeszcze nie wszystko, trzeba mieć duszę króla. A on jej nie ma.
— To prawda. Ma jednak koronę. Na niego czeka Zamek i tron.
— Syn Koronala nie może objąć władzy po ojcu. Tak mówi starożytne prawo.
— Syn Koronala właśnie objął władzę po ojcu. Obejmuje ją coraz bardziej podczas tej naszej rozmowy. A poza tym mówisz nie o prawie, lecz zwyczaju.
Księżna Therissa przyglądała się synowi z nieskrywanym zdumieniem.
— Zadziwiasz mnie, Prestimionie — stwierdziła. — A więc nie sprzeciwisz się temu, co zaszło, nie spróbujesz nawet zaprotestować? Nie zrobisz nic?
— Powiedziałem przecież, że rozważę możliwości działania.
— Co to niby ma znaczyć?
— Zamierzam wezwać pewnych wysoko postawionych ludzi tu, do Muldemar, by poznać ich opinie i dowiedzieć się, jak szczerze popierają Korsibara. Mam na myśli diuka Oljebbina, Serithorna, Gonivaula… i zapewne porozmawiam także z Dantiryą Sambailem.
— Z tym potworem?
— Owszem, jest potworem, ale potworem potężnym i śmiałym. Przypominam ci także, że to twój krewny. Tak więc porozmawiam z nimi i nie tylko z nimi. Napoję ich naszym najlepszym winem, by sprawdzić, jak głęboko siedzą w kieszeni Korsibara i czy można ich od niego oderwać; niech odpowiedzą „tak” lub „nie”… jeśli w ogóle otrzymam od nich odpowiedź. Dopiero wówczas opracuję jakieś plany na przyszłość… jeśli czeka mnie jakaś przyszłość. Na razie jestem tylko księciem Muldemar, a to przecież wcale niemało. — Uśmiechnął się i dotknął jej amuletu. — Coś nowego? — spytał.
— Noszę to od dwóch miesięcy.
— Doskonała robota. Czyja?
— Nie mam pojęcia. Tę bransoletkę dostałam od maga Galbifonda. Wiedziałeś, że mamy tu teraz maga?
— Nie.
— Pomaga nam przewidzieć pogodę i dni odpowiednie do zbierania winorośli. Jest ekspertem, jeśli chodzi o produkcję wina. Zna wszystkie właściwe zaklęcia.