Выбрать главу

— Ach, nic, tylko przypisujesz mi złą wolę, drogi Prestimionie. Za wiele swego cennego oddechu marnujesz, podważając moje motywy, które czasami przecież bywają czyste. Może to twoje świetne wino zmąciło ci umysł. Przejdźmy do spraw podstawowych: ty chcesz być królem, ja oferuję ci pomoc zarówno jako kochający krewny, gotów udzielić ci wsparcia we wszystkim, jak i z przekonania, że tron winien należeć do ciebie. Siły, którymi dysponuję, nie są błahe. Powiedz mi, czy przyjmujesz moją ofertę.

— A jak myślisz? Oczywiście, że przyjmuję.

— Mądry chłopak! Pojedziesz ze mną na Zimroel, by tam przygotować sobie bazę?

— Nie, nie pojadę. Kiedy raz opuszczę Alhanroel, mogę mieć problemy z powrotem. Poza tym mój dom jest tutaj i tu czuję się najlepiej. Zostanę, przynajmniej na razie.

— Zrobisz, cokolwiek zechcesz. — Dantirya Sambail uśmiechnął się szeroko i wielką łapą z hukiem walnął w stół. — No to już! Załatwione! Oferować ci pomoc to doprawdy ciężka praca. Chyba już czas na posiłek.

— Oczywiście. Chodźmy.

Kiedy wychodzili z piwnicy, prokurator powiedział:

— Aha, jeszcze jedna sprawa. Koronal Lord Korsibar wezwie cię wkrótce na Górę, byś wziął udział w ceremonii koronacyjnej.

— Doprawdy ma ten zamiar?

— Wiem to od samego Farąuanora. Zaproszenie przywiezie Iram z Normork. Może już wyruszył do Muldemar. Co mu powiesz, kiedy przybędzie, kuzynie?

— Rzecz jasna, przyjmę zaproszenie. — Prestimion obrzucił gościa zdziwionym spojrzeniem. — A co ty byś mi doradził, kuzynie?

— Doradziłbym ci jechać. Gdybyś nie pojechał, zachowałbyś się jak tchórz. Chyba że masz zamiar oznajmić zerwanie z Korsibarem już teraz.

— Na to jest jeszcze o wiele za wcześnie.

— A więc nie masz wyboru. Musisz jechać na Zamek, prawda?

— Szczera prawda.

— Bardzo się cieszę, że doszliśmy do porozumienia. A teraz proszę, daj mi coś do jedzenia, byle dużo, dobrze?

— Obiecuję, że się nie zawiedziesz, kuzynie. Pochlebiam sobie, że znam twój apetyt.

Tego wieczoru w Domu Muldemar odbyła się wielka uczta, choć Prestimion najadł się i napił więcej niż do syta przez kilka poprzednich dni z gośćmi, którzy wyjechali przed przyjazdem Dantiryi Sambaila. Jakoś się jednak trzymał i następnego dnia mógł pożegnać ruszającego w podróż prokuratora oraz jego dwór, po czym wraz z przyjaciółmi zamknął się w bibliotece, by ocenić znaczenie ostatniego spotkania. Rozmowa trwała kilka godzin i być może, rozmawialiby aż do nocy, nie jedząc nawet kolacji, jednak im przerwano. Do drzwi biblioteki zapukał służący.

— Przyjechał książę Iram z Normork — oznajmił. — Wiadomość dla księcia od Lorda Koronala.

III. KSIĘGA ZMIAN

1

Korsibar mieszkał na Zamku od pięciu dni, nim wreszcie zdobył się na odwagę i wszedł po schodach wiodących na Tron Confalume’a.

Tron był jego, był jego legalnie, co do tego Korsibar nie miał żadnych wątpliwości… no, prawie żadnych. Od czasu do czasu budził się nocą zlany zimnym potem, bo nie dawało mu spać przesłanie od Pani albo po prostu zwykły koszmar, wcale nie będący przesłaniem, w którym ktoś wskazywał go palcem i pytał: „Książę Korsibarze, co robisz z koroną ojca opierającą ci się na uszach?”. Na jawie nic go jednak nie martwiło, myślał o sobie jak o królu. Miał koronę, którą nosił po kilka godzin każdego dnia. Niech ludzie się przyzwyczają do oglądania go w koronie. Ubierał się w strój Koronala, zielono-złote szaty obszyte gronostajowym futrem. Kiedy spacerował po korytarzach Zamku, ludzie witali go gestem rozbłysku gwiazd, odwracali oczy i powtarzali „Tak, panie mój” i „Oczywiście, panie mój” niezależnie od tego, co spodobało mu się powiedzieć.

Oczywiście, że był Koronalem. Owszem, w duszy pozostały mu chyba jeszcze maleńkie krople dawnych wątpliwości, w końcu od dnia urodzin był tylko zwykłym księciem Korsibarem, chował się bez nadziei na osiągnięcie wyższego statusu i nagle został Lordem Korsibarem, a stało się to tak oszałamiająco szybko, że jeszcze do nowego tytułu nie przywykł. Nikt jednak nie mógłby zaprzeczyć gestom rozbłysku gwiazd, ludzie rzeczywiście odwracali oczy na jego widok.

Był prawdziwym Koronalem.

Mimo to jednak z jakichś powodów przez pierwsze cztery spędzone na Zamku dni nie zasiadł na tronie.

Oczywiście, miał wiele do zrobienia i poza salą tronową. Na przykład musiał nadzorować przeniesienie rzeczy ze starego apartamentu po przeciwnej stronie Dworu Pinitora do znacznie wspanialszych apartamentów Koronala, prawdziwego pałacu w pałacu, znajdującego się w skrzydle znanym pod nazwą Wieży Lorda Thrayma.

Korsibar często spacerował po tych salach, lecz wówczas zawsze pełno w nich było dziwnych przedmiotów zgromadzonych przez ojca: małych rzeźb z kłów smoków morskich, które Lord Confalume tak bardzo kochał, lśniących zmiennym światłem statuetek z dmuchanego szkła, kolekcji prehistorycznych artefaktów, owadów błyszczących niczym klejnoty, oprawionych w ramki i ustawionych na postumentach, grubych tomów wiedzy ezoterycznej, pięknej porcelany, nieporównanych tkanin z Makroposopos, srebrnych monet z podobizną Pontifexa na awersie, a Koronala na rewersie, bitych przez wszystkich władców aż od początku czasu…

Teraz sale stały puste. Jadąc do Labiryntu, by czekać na śmierć Prankipina, Lord Confalume wiedział przecież, że nie wróci już do Wieży Lorda Thrayma jako Koronal, więc zabrał ze sobą wiele ze swych zbiorów, resztę zaś przekazał do magazynów lub do zamkowego muzeum. Kiedy więc Korsibar wszedł tu pierwszy raz po powrocie z Labiryntu, pokoje apartamentów Koronala zdały mu się puste i dziwnie nieprzytulne. Do tej pory nie zauważył, jak dziwnie wyglądają surowe przecięcia łuków stropowych zrobione z szarozielonego kamienia i jaka brzydka jest kamienna podłoga.

Pierwsze dni rządów spędził więc, wypełniając apartament swoimi rzeczami. Bieda w tym, że było ich bardzo niewiele, on sam nigdy nie był kolekcjonerem. Lord Confalume podczas czterdziestu trzech lat rządów niestrudzenie zbierał wszystko, co mu w oko wpadło, a poza tym dostawał przecież dary ze wszystkich zakątków świata…

Jego syn zaś miał tylko starannie dobrane stroje oraz sprzęt myśliwski i sportowy, łuki, miecze i tak dalej. Używał bardzo przeciętnych mebli — Thismet zawsze go wyśmiewała z tego powodu — a obrazów, naczyń, rzeźb, tkanin artystycznych miał niewiele i w najlepszym razie średniej jakości. Ten błąd trzeba było naprawić jak najszybciej. Mieszkanie w nagich pokojach tej wielkości byłoby bardzo nieprzyjemne. Korsibar wezwał więc księcia Farąuanora, radego służyć mu w każdym charakterze.

— Znajdź coś, co wypełni apartamenty — polecił. — Jeśli będziesz musiał, wyciągnij coś z muzeum. Ale nic słynnego, nic, co mogłoby skłonić ludzi do plotkowania z zazdrości. Wystarczy mi coś przyzwoitego, nie bijącego po oczach, nie chcę niczego chwytliwego, kłującego w oczy. Niech pokoje Koronala zaczną wyglądać tak, jakby ktoś w nich rzeczywiście mieszkał.

Farąuanor miał najwyraźniej własne poglądy na to, co kłuje, a co nie kłuje w oczy, więc przez pierwsze dni cały czas ktoś się po apartamencie kręcił, pojawiały się coraz to nowe przedmioty, w ogóle w pokojach zapanował harmider.

Korsibar musiał także poznać oficjalny gabinet Koronala. Znał go, ale bywał w nim wyłącznie gościem, a teraz to on miał siadać za pięknym biurkiem z palisandru, w którego blacie znajdowała się skaza w postaci znaku rozbłysku gwiazd, to on miał robić to, co podobno zwykle robili zasiadający za tym biurkiem Koronalowie.