— Zrobiłaś bardzo dobrze — pochwaliła ją Thismet.
— Tym razem, jak sądzę, musiał nabrać obaw. W każdym razie posłaniec powiedział, że mogę wejść do środka, by na własne oczy przekonać się, o jakich to poważnych czarach mowa.
— A więc były to bardzo poważne czary? — zainteresowała się księżniczka.
— Tego nie potrafię już osądzić. Zebranie odbywało się w prywatnych pokojach Sanibaka-Thastimoona, w których trzyma on czarodziejskie urządzenia i machiny na regałach sięgających wysokości dwóch pięter, powietrze zaś przesiąknięte było niebieskim dymem i zapachem kadzideł, aż myślałam, że zacznę się dusić, suknia przeszła mi tym zapachem. A ilu ich tam było! Pięćdziesięciu magów, naprawdę, nie mylę się. Dwóch Su-Suherisów, wielu Vroonów, no i ludzie, oczywiście, ludzie z Tidias noszący te wysokie mosiężne hełmy, były też te włochate bestie, większe i brzydsze nawet od hrabiego Farholta, i mnóstwo innych, nie tylko ci z dworu Koronala Confalume’a, ale nowi, których nigdy nie widziałam i wcale nie chcę zobaczyć znowu, wszyscy zgromadzeni wokół Sanibaka-Thastimoona, recytujący jakieś słowa, trzymający się za ręce w wielkim kręgu. Krzyczeli „Bythois!”, „Remmer!” i coś jeszcze. Sanibak-Thastimoon wykonał taki gest, jakby chciał mi powiedzieć: „Widzisz? Zajmujemy się poważnymi sprawami”. No więc wyszłam. Ale obiecał mi, że pojawi się wkrótce.
— No cóż — powiedziała Thismet, nieco zaniepokojona. — Nigdy przedtem nie kazał mi na siebie czekać. Uważałam go za pewnego sojusznika, Melithyrrh, powiernika, któremu zdradzić mogę każdy sekret. Ciekawe, czy teraz, gdy Korsibar został już królem, coś się między nami zmieniło.
— Może Su-Suheris kocha cię jak zawsze, tyle że rzeczywiście pogrążony był w czarach, których nie wolno przerwać. Taką mam nadzieję, ze względu na niego, ale przede wszystkim ze względu na ciebie. Z pewnością nie brakowało tam dymów i śpiewów, wystarczyło, by uwolnić pięćdziesiąt przerażających demonów albo sprowadzić plagę suszy na kontynent wielkości Alhanroelu. Ale jedno muszę ci powiedzieć, pani… nigdy nie lubiłam tego twojego Su-Suherisa, w ogóle nie lubię tych wyśpiewujących pod nosem zaklęcia magów. Przerażają mnie. A on szczególnie wydaje się zimny i niebezpieczny.
— Zimny, owszem, to cecha jego rasy, ale niebezpieczny? Jest moim przyjacielem, Melithyrrh. Służy mi wiernie, przynajmniej o ile wiem. Ufam mu bezgranicznie. — W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi. — A oto i on — ucieszyła się Tbismet.
Rzeczywiście, był to Sanibak-Thastimoon, przepraszający za niepunktualność z obcą mu zazwyczaj pokorą. Księżniczkę lekko to zażenowało. Czarodziej wyjaśnił, że wraz z innymi przygotowywał prognozę na pierwszy rok nowych rządów, wielkie proroctwo, w ramach którego realizować się miała polityka Koronala. Pomoc oferowali mu w tym dziele wszyscy magowie i przepowiadacze przyszłości z dworu Koronala, dzieła nie przerwano by nawet na rozkaz samego władcy, mogłoby to bowiem ściągnąć nieszczęście na królestwo.
— Przypuszczam, że są to rzeczywiście sprawy ważniejsze od moich — powiedziała Thismet. — Czy teraz masz czas na rozmowę?
— Pozostaję całkowicie na twe usługi, pani.
— Więc powiedz mi, czy pamiętasz sen, który miałam w Labiryncie, ten o dwóch tronach?
— Oczywiście.
— No więc wczoraj widziałam, jak Korsibar wchodzi do sali tronowej… moim zdaniem po raz pierwszy od dnia, kiedy wrócił na Zamek… widziałam też, jak siada na tronie, jakby chciał się do niego przyzwyczaić. Rozmawialiśmy trochę o tym, że jest władcą, było to bardzo radosne. Potem opowiedziałam mu ten sen o drugim tronie i o tym, jak prosi mnie, bym na nim zasiadła. Wysłuchał, jednak z jego zachowania wywnioskowałam, iż nie przywiązuje wagi do mych słów. W żaden sposób nie odniósł się do tego snu, powiedział tylko, że śpiący umysł tworzy różne obrazy. Potem poprosiłam go, żeby pozwolił mi zasiąść na tronie. Powiedział, że to niemożliwe, wstał i wyszedł. Potrafisz mi wyjaśnić, co właściwie zaszło między nami, Sanibaku-Thastimoonie?
— Wyłącznie Koronalowi wolno zasiadać na tronie Koronala, pani. To bardzo stara tradycja.
— Przecież tylko my byśmy wiedzieli, co się stało. Korsibar i ja jesteśmy sobie bliżsi niż zwykłe rodzeństwo. Razem przebywaliśmy w łonie matki, przez dziewięć miesięcy leżeliśmy tam spleceni w uścisku. Z całą pewnością mógł mi pozwolić…
— Lecz wówczas popełniłby świętokradztwo. Bez wątpienia bardzo pragnął pozwolić ci zasiąść na tronie, bał się jednak dać to pozwolenie… i miał powody do strachu.
— Rzeczywiście, sam użył słowa „świętokradztwo”. Doskonale, nie wracajmy już do tej sprawy. Dlaczego jednak zignorował mój sen o drugim tronie?
— Właśnie, dlaczego, pani?
— Czyżbym miała pozostać pozbawiona politycznej władzy w królestwie? Od czasu powrotu z Labiryntu nikt ze mną o tym nie rozmawiał, nikt nawet się na ten temat nie zająknął. Nadal jestem lady Thismet, nie piastuję żadnego urzędu, nie noszę żadnego tytułu, niegdyś byłam córką Koronala, teraz jestem siostrą Koronala, nic się właściwie nie zmieniło. Ostatnio Koronal nie rozmawia ze mną o sprawach państwowych, choć często mnie prosił o radę w pierwszych dniach panowania.
— Może wróci do tego zwyczaju.
— Nie wróci. Otacza się wyłącznie mężczyznami. Dawno, dawno temu powiedziałeś, że przeznaczona jest mi wielkość. I powtórzyłeś to w Labiryncie, Sanibaku-Thastimoonie, wyjaśniając mój sen. Co oznaczać może drugi tron, jeśli nie proroctwo, że zajmę w rządzie wysokie stanowisko?
Su-Suheris przyjrzał się jej z charakterystycznym dla jego rasy kamiennym spokojem, nie zdradzając żadnych uczuć.
— Kiedy w Labiryncie tłumaczyłem ci sen, pani — powiedział — ostrzegałem, że nie wolno interpretować go dosłownie.
Mówiłem, że wielkość tkwi nie tylko w sprawowaniu królewskiej władzy, lecz także w tworzeniu królów. Twój brat nie zostałby Koronalem, gdybyś go do tego nie namawiała. Oboje wiemy o tym doskonale.
— Więc ma mnie zadowolić tylko tyle? Wiedza, że pomogłam posadzić Korsibara na tronie, i nic więcej? Nigdy nie będę samodzielnie władać? Nie będę piastować żadnego stanowiska państwowego? Twierdzisz, że czeka mnie już tylko próżniacze, puste życie?
— Rozmawialiśmy o tym w Labiryncie, pani. Podjęłaś wówczas działania i Korsibar jest władcą. — Mag przyglądał się jej spokojnie, niemal obojętnie. — Pani, nie wiem, co jeszcze mógłbym ci powiedzieć.
— Zabrakło ci słów? Tobie?
Obie głowy Sanibaka-Thastimoona uśmiechnęły się z ironią, lecz milczały.
— Pomóż mi — poprosiła lady Thismet. — Mam bystry umysł i silną wolę. Czuję, że zasłużyłam sobie na miejsce w rządzie, pomóż więc sprawić, bym takie miejsce dostała.
Su-Suheris tylko wzruszył ramionami w sposób typowy dla jego rasy, wciągnął cienką, rozgałęziającą się szyję nieco w głąb piersi, sześciopalczaste dłonie wygiął w przegubach, jakby załamywał ręce. Oczy błyszczały mu niczym szmaragdy, jak zwykle jednak nie zdradzały żadnych uczuć.
— Pani, władcą świata został Korsibar, nie ja. To Korsibar mianuje na wysokie stanowiska rządowe. Mówisz, pani, o drastycznym odejściu od tradycji i zwyczaju.