— Przyjrzałeś się horoskopowi, który dostałam od Sanibaka-Thastimoona? — spytała.
— Nie tylko się przyjrzałem, ale i przestudiowałem go z góry na dół i z dołu do góry. Co więcej, wykorzystałem podane przez ciebie cyfry, by ułożyć własny.
— I…?
— Wszystko się zgadza. Sanibak-Thastimoon to wspaniały rzemieślnik. W tej dziedzinie nie ma lepszego na naszym świecie.
— Szkoda więc, że nie mogę mu ufać. Bo kiedyś ufałam, ale była to lekkomyślność z mojej strony. Zawsze był ulubieńcem mego brata, dostawałam od niego odpadki z braterskiego stołu, i to takie, których nikt nie żałował. Dawał mi je pewnie przez grzeczność, ale z lojalnością nie miało to nic wspólnego. Teraz ufam wyłącznie tobie, Thalnapie Zeliforze. A także Melithyrrh. — Oczy księżniczki zabłysły. — Mówisz, że jego przepowiednie potwierdziły się w całości? Twierdził, że czeka mnie wielkość. Jesteś tego samego zdania?
— Popatrz — powiedział Vroon. Kilka z jego wielu macek uniosło się, otoczyło głowę. Ułożył je we wzór tak szybko, że Thismet nie była w stanie śledzić ich ruchów. Nagle powietrze między nimi rozświetliło się blaskiem kolorowych świateł, pulsującą zielenią, głębokim drżącym fioletem, ostrymi promieniami czerwieni; tło to przecinały linie czerni i żółci niczym ślady po przebiegających firmament kometach.-To twój horoskop, pani, wyobraża cię w nim kolor żółty, a to linia przeznaczenia Korsibara, ta czarna. Widzisz, że te dwie linie rodzą się w jednym punkcie, wyszliście bowiem z tego samego łona. Tutaj — widzisz, pani? — linie splatają się ze sobą i wznoszą w linii prostej, to wasze szczęśliwe dzieciństwo, długie, leniwe dni spędzane na Zamku, bezpieczne życie księcia i księżniczki, rozpuszczonych dzieciaków… wybacz mi, pani, to nieuprzejme słowo, ale tak było, nie ominiemy tego faktu, a ja muszę być wobec ciebie absolutnie szczery, inaczej jaką wartość miałyby moje usługi?
— Daruj sobie grzeczności, wolę prawdę — powiedziała Thismet, usiłując prześledzić wzrokiem dalszy bieg linii, nakreślony przez maga wzór był jednak dla niej zbyt skomplikowany; nagle zdała sobie sprawę, że tylko ten Vroon może go jej wyjaśnić.
— Spójrz teraz tutaj — mówił dalej Thalnap Zelifor — a także tu, tu i tu. Wasze linie, do tej pory płaskie, zaczynają się teraz wznosić. Pontifex choruje. Wasz ojciec będzie zmuszony zająć wyższy tron, Koronalem zostanie Prestimion. Ale nie, nie, na to nie pozwolą linie przeznaczenia — zarówno twoja, jak i Korsibara. Nadszedł wreszcie jego czas, a także twój. Popatrz tutaj, wasze linie wznoszą się, twoja nieco poniżej, bo ty go wspierasz i pomagasz mu…
— Tak właśnie było, przecież ja podsunęłam bratu myśl o koronie.
— Oczywiście. Oczywiście. Oto właśnie on, nadal się wznosi. Koronal Lord Majipooru. — Czarna linia, grubsza teraz niż poprzednio, wznosiła się niemal pionowo, wyraźnie widoczna w tle pulsującej czerwieni i zieleni.
— A moja linia? Gdzie się podziała? — Thismet szukała żółci, ale zgubiła ją w mieszaninie wirujących barw. — Jeszcze przed chwilą tu była, ale teraz… teraz…
— Ach, pani, stoimy teraz u granic proroctwa, które w naszym fachu nazywają się jądrem. Tam właśnie skupiają się wszystkie przyszłe możliwości, a żadna nie jest pewna, tam ścierają się przeciwstawne siły, wyniki ich starcia zaś zależą od ważnych decyzji, które nie zostały jeszcze podjęte.
Thismet obrzuciła maga chłodnym spojrzeniem.
— Płacę ci dobrze, byś mówił mi, co pewne, a nie co tylko możliwe — syknęła. W skroniach czuła pulsowanie, palce rąk i nóg miała zimne, mięśnie policzków bolały ją od grymasu, który ostatnio nie opuszczał jej twarzy. Pierwsze kilka tygodni na Zamku nie były dla niej łatwe… a taką miała nadzieję, że będzie to czas tryumfu i radości.
Czy popełniła błąd, tak głęboko wierząc temu nowemu magowi? W końcu nie zadowolił on przecież tych, którzy zatrudniali go poprzednio, ona zaś traktuje go tak, jakby jako jedyny na świecie dysponował kluczami do sekretów przyszłości.
— Pani, pani, pani… — Vroon poruszał cienkimi mackami — przecież wszystko zależy teraz od ciebie! Nadeszła twoja chwila. Wykorzystaj ją! — Wskazał lewą część obrazu, gdzie w mieszaninie kolorów księżniczka nie potrafiła rozpoznać żadnego wzoru. — Przecież wszystko jest tu jasne! Wasze linie muszą się połączyć, nie ma czasu do stracenia. Od chwili poczęcia obydwoje macie jedno przeznaczenie, tu widać, że będzie ono jedno aż po kres waszych dni… chyba że nie podejmiesz w tej chwili ważnej decyzji. Jeśli jej nie podejmiesz, linie rozdzielą się… mówiłaś mi, że najbardziej ze wszystkiego pragniesz zostać jedną z Potęg Królestwa.
— Tak. Jeśli potrafisz, wyjaśnij mi coś. Jak mówisz, nasze linie się łączą, Sanibak-Thastimoon twierdził zresztą to samo… ale w takim razie dlaczego Korsibar jest Koronalem, a ja… a ja nikim?
— W tej chwili, ale twoim przeznaczeniem, pani, jest wielkość. Jeśli wyciągniesz po nią rękę.
— Tylko co to znaczy „wielkość”? Zostanę Najwyższym Doradcą? Nie, to stanowisko zarezerwowane jest chyba dla Farąuanora. Miejsce w Radzie? Korsibar nie wspomniał o tym ani słowem. Ostatnio ilekroć się do niego zbliżę, mam wrażenie, że niechętnie mnie widzi. Wie, że czegoś od niego chcę, i chyba postanowił sobie, że mi tego nie da. Ale dlaczego? Dlaczego? Przecież uczyniłam go królem! Czy nie należy mi się nic w zamian?
— Pani, czy poprosiłaś go o coś konkretnego? — spytał mag.
— Przecież nie mogłam! Bo i o co miałam prosić? Opowiedziałam mu sen o dwóch tronach. Roześmiał się i odparł, że to tylko sen, że w snach widzimy przeróżne marzenia. Potem przez Sanibaka-Thastimoona przesłałam mu wiadomość: że oczekuję miejsca w rządzie. Nie odpowiedział.
— A o jakie miejsce w rządzie poprosiłaś?
— Och, nie wdawałam się w szczegóły. Takie, z którym związana jest władza, to wszystko.
— Dlatego właśnie w horoskopie pojawiła się strefa nieoznaczoności.
— Powiedz mi więc, czego powinnam żądać.
— Twierdzisz, pani, że śniłaś o sali tronowej, w której stały dwa identyczne trony. I taką też daję ci odpowiedź. — Vroon spojrzał na nią tryumfująco, jego wyłupiaste złote oczy błyszczały, taki był pewien siebie. — Wspólna władza! Dzieliłaś z bratem miejsce w łonie matki, teraz musicie dzielić się władzą Koronala Majipooru! Jakie inne znaczenie mógł mieć twój sen? Thismet aż otworzyła usta ze zdumienia.
— Mówisz poważnie? — spytała.
— A ty, pani? — odpowiedział pytaniem mag.
— Kiedy opowiedziałam ten sen Sanibakowi-Thastimoonowi, ostrzegł mnie, że nie powinnam rozumieć go dosłownie. Ty zaś twierdzisz, że muszę rozumieć go wyłącznie dosłownie.
— Tak.
— W naszej historii nie było nigdy dwóch Koronali i nigdy na tronie nie zasiadła kobieta.
— O ile wiem, nigdy też syn nie zastąpił na tronie ojca. Księżniczka oniemiała ze zdumienia. Marzyła o władzy, lecz nawet w najskrytszych marzeniach nie posunęła się tak daleko, by próbować spełnić proroctwo snu dosłownie. Z wielkim trudem wyobrażała sobie brata jako władcę, siebie widziała co najwyżej na jakimś kluczowym stanowisku w rządzie. Mimo proroczego snu nigdy nie myślała o tronie dla siebie. Sądziła, że to pragnienie graniczyłoby z szaleństwem. Na razie Korsibar ignorował nawet sugestie przyznania jej miejsca w rządzie. A to… to…