Znów rozległo się pukanie, tym razem natarczywe.
— Chwilę! — wrzasnął Korsibar, patrząc z gniewem na zamknięte drzwi. — Rozmawiam z lady Thismet.
Spojrzał na siostrę. Nadal trudno mu było uwierzyć, że poprosiła go o coś tak niesłychanego.
— Już wkrótce porozmawiamy na ten temat — obiecał jej, z wysiłkiem przywołując na twarz ciepły uśmiech. A widząc zmarszczki na jej czole, pośpieszył z dodatkowym zapewnieniem: — Porozmawiamy wkrótce, Thismet. Nie będziesz długo czekać. Masz na to moje słowo.
— Tak. Mam na to twoje słowo.
Przygwoździła go ostatnim, przeszywającym spojrzeniem, obróciła się i szybko wyszła, w drzwiach omal nie zderzając się z Farquanorem, który niósł sięgający mu brody stos papierów i był w stanie pozdrowić Koronala wykonanym jedną ręką, niezdarnym gestem rozbłysku gwiazd.
— Panie…
— Odłóż je tutaj — przerwał mu Korsibar, zamknął oczy i odetchnął głęboko kilka razy. — Jest taki Vroon, czarodziej — powiedział. — Nazywa się Thalnap Zelifor… wiesz, o kim mówię?
— Mag z otoczenia Gonivaula?
— Już nie Gonivaula. Moja siostra go zatrudniła, a on zawraca jej głowę jakimiś nonsensami, które mogą tylko zaszkodzić i jej, i mnie. Aresztuj go i trzymaj w odosobnieniu. Załatw to szybko, po cichu.
— Pod jakim zarzutem, panie?
— Powiedzmy, że wpłynęła do nas skarga, jakoby uprawiał czarną magię wobec niewinnych obywateli. Nie trzeba mu podawać nazwiska oskarżyciela. Po prostu zamknij go w najgłębszych lochach i niech czeka tam, aż będę miał czas, by z nim porozmawiać. Załatw to od razu, Farąuanorze, papiery możemy przejrzeć później. No już, idź.
6
Thismet wyszła z gabinetu brata, czując gniew, strach oraz wielkie podniecenie.
Rzuciła kości, teraz musi się liczyć z konsekwencjami.
Póki nie nastąpi rozstrzygnięcie tej sprawy, między nią i Korsibarem nie będzie pokoju. Co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Raz wypowiedzianego życzenia nie da się już ani wycofać, ani zapomnieć; można je tylko przyjąć lub odrzucić. Korsibar doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mówiła poważnie. Świadczył o tym wyraz rozczarowania i strachu, który pojawił się na jego twarzy, gdy usłyszał jej słowa. Wiedział, jakim groźnym przeciwnikiem potrafi być jego siostra.
Ona tymczasem zastanawiała się teraz, czy przypadkiem nie zlekceważyła tego, że brat niedawno został królem. Przez całe życie umiała sobie z nim radzić, nie potrafił odmówić jej niczego, w rzeczywistości nie potrafił odmówić niczego nikomu, kto prosił go o coś wystarczająco słodko lub wystarczająco stanowczo. Teraz nie miała jednak do czynienia ze słabym Korsibarem, lecz z Lordem Koronatem Majipooru.
Thismet czytała gdzieś o tym, że korona uszlachetnia i dodaje siły tym, którzy ją noszą. Znała stare opowieści o tym, jakim to biernym i leniwym człowiekiem był książę Kanaba, póki Havilbove nie wybrał go na swego Koronala, a wówczas natychmiast spoważniał i stał się dobrym władcą. Lord Siminave zaś był podobno pijakiem i nałogowym graczem, lecz gdy nałożył koronę, spoważniał i wiódł życie mnicha. Lord Kryphon z kolei uchodził za człowieka słabego, całkowicie podległego wpływowi tajemniczego i groźnego przyjaciela, Ferithraina, lecz w dzień po koronacji, bez słowa ostrzeżenia skazał go na wygnanie na Suvrael. Czyżby władza mogła nagle zmienić także charakter Korsibara?
Zastanawiając się, czy przypadkiem nie zaszkodziła sobie nieodwracalnie, przeprowadzając śmiały — zbyt śmiały? — atak na Korsibara, Thismet niemal biegła przez Zamek Wewnętrzny, z Dworu Pinitora, przez wieżę głupiego Lorda Arioca, do ogrodów ojca, a stamtąd w dół, przez Blanki Guadelooma na Dziedziniec Vildivara i w górę po Dziewięćdziesięciu Dziewięciu Stopniach z powrotem do Zamku Wewnętrznego, przez kaplice, zbrojownie, dziedzińce i place musztry, aż znalazła się przed jednym z wejść do ogromnej biblioteki ufundowanej przez Lorda Stiamota, która niczym zwinięty wąż otaczała pierwotny Zamek dookoła, i to nie raz, lecz kilka razy.
W bibliotece tej znajdowała się każda książka kiedykolwiek opublikowana na każdym z cywilizowanych światów. Zasuszeni ze starości bibliotekarze snuli się po niej przez całe dnie, odkurzając i ustawiając książki na półkach; od czasu do czasu przystawali i z uznaniem przyglądali się jakiemuś białemu krukowi z ich niemal nieskończonej kolekcji.
Napis nad drzwiami informował, że jest tu wejście do działu historycznego. Księżniczka nie odwiedzała biblioteki od lat, teraz wbiegła do środka, nie wiedząc właściwie, dlaczego to robi; może pragnęła znaleźć zapomnianą księgę, w której jakiś antyczny kronikarz opisał losy siostry Koronala żyjącej tysiące lat temu, która dzięki niesłychanemu zbiegowi okoliczności zdobyła koronę i władzę. Śpieszyła się tak bardzo, że przy wejściu wpadła na niewysokiego, mocno zbudowanego mężczyznę, szybkim krokiem wychodzącego z biblioteki.
Podtrzymał ją silnym ramieniem, bo straciła równowagę.
— Przepraszam — powiedziała, nadal mocno oszołomiona. — Bardzo przepraszam. Powinnam patrzyć, gdzie idę…
W tym momencie rozpoznała Prestimiona, ubranego w doskonale skrojoną kurtkę z miękkiej białej skóry i bladozielone obcisłe spodnie ozdobione wijącymi się pasami pomarańczowego weluru.
— Nic ci się nie stało? — spytał.
— Nie… uderzyłam się…
Książę pod pachą trzymał trzy książki, kilka leżało wokół niego na podłodze. Thismet uśmiechnęła się do niego grzecznie, niepewnie. Próbowała go ominąć, lecz zatrzymał ją gestem.
— Czy mogę? Skoro już na siebie wpadliśmy, chciałbym zamienić z tobą kilka słów, Thismet.
— Tu? Teraz?
— Bardzo proszę. — Prestimion schylił się zręcznie, podniósł książki, po czym oferował jej wolne ramię. Nie potrafiła odmówić. Była wyczerpana po rozmowie z Korsibarem Książę poprowadził ją do biblioteki. Usiedli w maleńkiej salce, gdzie uczeni studiowali grube tomy.
Stos książek dzielił ich niczym barykada. Tuż przed sobą Thismet widziała szczupłą twarz, wąskie, zaciśnięte usta, szerokie ramiona i zielononiebieskie oczy. Lepiej by wyglądał, pomyślała, gdyby miał bardziej lśniące włosy, niemniej jest bardzo przystojny. Zdziwiła ją ta myśl, nie spodziewała się, że będzie analizować jego urodę.
— Gniewasz się na mnie, Thismet?
— Gniewam? Skąd ci to przyszło do głowy?
— Widziałem cię wczoraj na trybunach. Siedziałaś naprzeciw mnie. Chyba byłaś zła. Myślałem, że patrzysz na matkę, ale Sepiach Melayn twierdzi, że patrzyłaś na mnie.
— Myli się. O nic się na ciebie nie gniewam, Prestimionie.
— A więc chodziło ci o matkę?
Powiedział to lekko, uśmiechając się. Spróbowała odpowiedzieć mu w tym samym tonie.
— Matka ma trudny charakter, ja też nie jestem pokorna. Ale nie, z nią też o nic się nie spieram. W ogóle żyję dobrze ze wszystkimi. Zawarłam pokój z całym światem. Jeśli tam, na Dziedzińcu Vildivara wyglądałam na rozgniewaną, to tylko z powodu samego turnieju, ze strachu, że komuś stanie się krzywda. Jakoś nigdy nie sprawiało mi przyjemności obserwowanie waszych dzikich rozrywek, którym oddajecie się z takim zapałem. — Było to kłamstwo od początku do końca. Prestimionowi chyba nawet drgnęła brew,Thismet jednak brnęła dalej. — Jeśli już o to chodzi, spodziewałam się raczej, że ty będziesz się gniewał na mnie. A już co najmniej na mojego brata. Tymczasem zachowujesz się przyjacielsko.