Выбрать главу

— Przecież zawsze byliśmy przyjaciółmi, prawda?

On też skłamał. Zrewanżował się jej pięknym za nadobne. Zareagowała skromnym uśmiechem, zdołała się nawet zaczerwienić. Prestimion mówił dalej, z równą pogodą ducha:

— Jeśli zaś chodzi o Korsibara i o to, że zdobył koronę, cóż… zaskoczył mnie jak wszystkich. Przyznaję się do tego otwarcie. Ale gniew? Równie dobrze mógłbym się gniewać na deszcz, że mnie przemoczył. Stało się, taka jest rzeczywistość. Korsibar jest naszym Koronalem, życzę mu długich lat życia i szczęśliwych rządów.

Thismet postanowiła, że teraz uśmiechnie się chytrze.

— Twierdzisz, że nie czujesz żalu?

— Lepszym słowem byłoby „rozczarowanie”. Wiesz, że spodziewałem się zostać królem?

— Owszem. Wszyscy o tym wiedzą.

— Zdarzyło się jednak inaczej. Trudno, niech będzie i tak.

W życiu istnieją przyjemności inne niż siedzenie na tronie i podpisywanie dekretów. Mam nadzieję ich teraz zażywać.

Patrzył jej wprost w oczy w bardzo niepokojący sposób. Znów, jak niegdyś w Labiryncie, Thismet poczuła nagłe pożądanie. Wówczas zdumiało ją to i rozwścieczyło, lecz przecież tamten Prestimion był wrogiem, był rywalem. Teraz sytuacja się zmieniła. Księżniczka miała nieodparte wrażenie, że ten człowiek potrafi pogodzić się z losem. Poza tym widziała wyraźnie, że i ona mu się podoba. Po prostu musiała się zastanowić, jaki użytek mogłaby zrobić z Prestimiona w walce z Korsibarem.

Nadal się nad tym zastanawiała, kiedy książę Muldemar wstał i zebrał leżące na stole książki.

— Doskonale — powiedział. — Cieszę się, że mnie uspokoiłaś. Wolałbym, byśmy pozostali przyjaciółmi, Thismet.

— Oczywiście. — Dziewczyna obserwowała go, wychodzącego z czytelni. — Powinniśmy pozostać przyjaciółmi.

— Panie, przyszła twoja matka — oznajmił majordomus. Lady Roxivail wyglądała oszałamiająco. Krucha, drobna i nieprawdopodobnie wręcz piękna przypominała Thismet do tego stopnia, że łatwiej ją było uznać za siostrę bliźniaczkę księżniczki niż Korsibara za jej brata bliźniaka. Czarne kręcone włosy matki Thismet identycznie lśniły, w jej ciemnych oczach igrały identyczne diabelskie ogniki. Do gabinetu Koronala weszła ubrana w skąpy strój z czarnego aksamitu, ozdobiony skomplikowanym fioletowym wzorem z cienkiej nici, koronki i korali, z dekoltem tak głębokim, że niemal obnażał piersi, wysokie, krągłe i jędrne jak u młodej dziewczyny. Otaczał ją gęsty zapach słodkich perfum z egzotycznych kwiatów. Była opalona na brąz, jakby na swej słonecznej wyspie Shambettirantil przez całe dnie chodziła nago. Korsibar przyglądał się jej zdumiony.

— Powinnaś okryć ciało, stając przede mną, matko — wykrztusił.

— Dlaczego? Wydaje ci się takie brzydkie?

— Jesteś moją matką.

— Czy fakt ten nakłada na mnie obowiązek noszenia jakiegoś szczególnego stroju? Nie jestem przyzwyczajona do ubierania się jak stara kobieta, nie czuję też potrzeby udawania przed tobą skromności. Jesteśmy sobie obcy, Korsibarze. Kiedy opuściłam Zamek, byłeś jeszcze dzieckiem. W ogóle nie czuję się matką.

— Mimo to jesteś moją matką. Okryj się.

— Czyżby widok mojego ciała cię poruszał? Wybacz. — Na ustach Lady Roxivail pojawił się kokieteryjny uśmiech. Cieszyło ją to, że odbiera Koronalowi pewność siebie. Korsibar zrozumiał nagle, dlaczego Lord Confalume nie żałował, kiedy go opuściła.

Patrzył na nią bez słowa, nieruchomym, chłodnym spojrzeniem. Jej uśmiech zmienił się w złośliwy grymas. Nakryła ramiona kawałkiem jedwabiu.

— Przyszłam się z tobą pożegnać — oznajmiła. — Za dwa dni ruszam w drogę na wyspę. Gdzie, jak sądzę, czeka mnie ciężka przeprawa z twoją ciotką Kunigardą.

— Przeprawa? Spór o to, która z was jest Panią?

— Nie otrzymałam od niej zaproszenia. Nikt z jej dworu nie przybył, by towarzyszyć mi w podróży. Nikt nie wspomniał nawet o instrukcjach, które muszę przecież poznać, by spełniać zadania Pani. Kunigardą w żaden sposób nie dała do zrozumienia, że uważa cię za Koronala i że ma zamiar przekazać obowiązki Pani Wyspy.

— Ach — westchnął Korsibar. Poznał już wszystkie zalety nic nie znaczącego, królewskiego „ach”.

— Oczywiście kiedy już przybędę na wyspę, będzie musiała ustąpić, czy się jej to podoba, czy nie. Jesteś królem, ja jestem twoją matką, zasady są zasadami, matka Koronala jest Panią Wyspy i już. Niemniej uważam, że nie obejdzie się bez kłopotów. Kunigardą… jest uparta, niczego nie oddaje bez walki. Pamiętam ją doskonale z dawnych czasów.

— Jeśli będzie stawiała opór, wyślę jej polecenie ustąpienia ze stanowiska.

Roxivail roześmiała się ostrym, okrutnym śmiechem.

— Nie zechce przekazać mi obowiązków Pani właśnie dlatego, że nie uważa cię za legalnego Koronala! Więc niby czemu miałaby przyjmować od ciebie jakieś polecenia? Nie martw się, sama załatwię tę sprawę. Już ja przypilnuję, żeby wszystko potoczyło się zgodnie z moimi zamierzeniami.

— A więc rzeczywiście chcesz zostać Panią Wyspy, matko? Pytanie to chyba ją zaskoczyło.

— Tak, oczywiście, że tak! — odparła po chwili milczenia. — Czemu o to pytasz?

Teraz Koronal był zaskoczony.

— Słyszałem, że nade wszystko cenisz sobie spokój i wygodę na swej wysepce. Luksusowy pałac, jasne słońce, ciepły wiatr, rozkoszne życie bez żadnych obowiązków…

— Pałac, wiatr i słońce czekają mnie także na Wyspie Snu, a luksusu nie zabraknie mi także i tam. Jeśli zaś chodzi o brak obowiązków… jego limit na jedno życie dawno już wyczerpałam.

— Ach — powtórzył Koronal.

— Nie spodziewałam się zostać Panią Wyspy. Od lat byłam tylko sobą, czyli odrzuconą żoną Lorda Confalume’a, a co to za honor? Świat znał mnie wyłącznie dzięki imieniu mężczyzny, który niegdyś był mym mężem. Kiedy mieszkałam na Zaniku, od świtu do zmroku nie miałam nic do roboty, a od zmroku do świtu niewiele więcej. Na Shambettirantil prowadziłam bardzo podobne życie. Nagle, Korsibarze, w jakiś sposób uczyniłeś się Koronalem, a mnie Panią Wyspy, za co będę ci wdzięczna na wieki. Teraz przynajmniej mam jakąś rolę do odegrania w wielkim świecie. Och, oczywiście, że z utęsknieniem oczekuję objęcia stanowiska Pani i lepiej o tym pamiętaj, synu.

— Rozumiem.

Bardzo przypominała Thismet nie tylko urodą, lecz i duchem. Piękna, rozpróżniaczona, aż nazbyt inteligentna, głodna władzy.

— A przy okazji, jak Confalume przyjął to wszystko? — spytała raczej obojętnie.

— To wszystko?

— To, że wyrwałeś mu koronę z dłoni i włożyłeś ją na swoją głowę. Bo tak to się odbyło, prawda? Wczoraj przez parę minut rozmawiałam z twoim ojcem, po raz pierwszy od dwudziestu chyba lat. Bardzo się zmienił. Jest jak cień człowieka, którego znałam. Znikła cała jego przebojowość. Sądzisz, że zachorował?

— Chyba nie ma powodu skarżyć się na zdrowie.

— Pozwolił ci mianować się Koronalem? Wcale się nie sprzeciwiał? O ile wiem, wybrał sobie na następcę Prestimiona. Dlaczego nie przemówił od razu, nie przeszkodził ci?

— Ponieważ już się to stało. Thismet, Farąuanor, ja i jeszcze parę osób mieliśmy wrażenie, że Prestimion nie nadaje się do rządzenia, jest zbyt dumny, ma zbyt wysokie mniemanie o sobie i za mało w nim królewskiej godności; nie umie trzymać się z dala od innych, jak moim zdaniem dobry władca powinien. Za łatwo zaprzyjaźnia się z byle kim. Podjąłem więc odpowiednie działania. Działałem tak szybko, że ojciec nie miał szansy zareagować, przeszkodzić mi. Więc nie zareagował i stało się to, co się stało.