— Brawo, Gialaurysie! — krzyknął Septach Melayn. — Lekcje zdrady i perfidii musiałeś pobierać u naszego umiłowanego diuka Svora. Wygląda mi na to, że okazałeś się pojętnym uczniem.
— Zdrada to specjalność Korsibara — odparł spokojnie Gialaurys — on bowiem ukradł koronę. Ja tylko proponuję, jak naprawić skutki tej zdrady. Czego tu się wstydzić?
— Sądzisz, że Korsibar nie będzie miał w pobliżu gwardzistów? — spytał Prestimion. Sugestia Gialaurysa, choć potworna, bardziej go rozbawiła niż rozgniewała. — Zabiję go i w tej samej chwili sam będę martwy. Będę panował rekordowo krótko. Rozumiem jednak, co oznacza twoja przyjacielska rada. Mam wrażenie, że bardziej ode mnie chcesz, bym został Koronalem.
— Więc co zrobisz, kiedy staniesz z Korsibarem twarzą w twarz? — zapytał diuk Svor.
Prestimion zmarszczył brwi.
— Właściwie jeszcze nie wiem, co zrobię — przyznał. — Chętnie wysłucham rad każdego z was, oczywiście jeśli nie każecie mi ukrywać sztyletu na piersi.
— Najlepiej w ogóle nie idź — powiedział Septach Melayn — a skoro iść musisz, cały czas słuchaj, mów niewiele i kiedy złoży ci ofertę, powiedz, że potrzebujesz czasu, by ją rozważyć, musisz porozmawiać z matką, dowiedzieć się od lady Therissy, czy nie jesteś bardziej potrzebny w domu niż w rządzie na Zamku.
— Dobrze. Zyskam na tym trochę czasu, ale tylko trochę.
— Żałuję, że nie wymyśliłem nic sprytniejszego.
— Ja też — przyznał Prestimion.
— Mówiłeś, zdaje się, że audiencja ma się odbyć w sali tronowej? — spytał Svor. — Nie w gabinecie Koronala.
— Owszem, w sali tronowej.
Svor spochmurniał. Obrócił się lekko i patrzył za okno, nie na Prestimiona.
— Moim zdaniem oznacza to kłopoty — powiedział. — On się ciebie boi. Biura Koronala nie są dla niego wystarczająco wspaniałe, by służyć za miejsce tego spotkania. Kiedy zwróci się do ciebie, chce mieć za sobą majestat sali tronowej. Oznacza to, że w duszy czuje się słaby. Wróg o słabej duszy, lecz dysponujący wielką władzą i siłą, jest bardzo niebezpieczny. Korsibar zaatakuje cię ze strachu, jak zapędzony w ciemny kąt szczur. Uważaj na siebie, Prestimionie.
— Oczywiście. Z całą pewnością będę na siebie uważał. — Prestimion otworzył drzwi wielkiej szafy w garderobie i przyglądał się strojom. — Kolejnym poważnym problemem, panowie, jest: czy powinienem włożyć na siebie coś wspaniałego i wielkiego, jak przystoi księciu wezwanemu przez oblicze Koronala? A może tym go zaniepokoję, więc powinienem ubrać się skromniej, niczym pokorny wasal, którego bez wątpienia chciałby we mnie widzieć? — Roześmiał się. — A jednak nie chcę przecież, by traktował mnie zbyt lekko. Może najlepiej jest zachować umiar, jak we wszystkich sprawach.
Wybrał w końcu strój prosty, lecz kosztowny: białą tunikę z jedwabiu sprawiającego wrażenie bawełny, szare obcisłe spodnie z tego samego materiału i zwykłą czerwoną pelerynę zdobną na krawędziach we wzór wyszywany złotą nicią oraz wysokie, sznurowane skórzane buty. W ostatniej chwili założył sobie na szyję amulet Thalnapa Zelifora, corymbor, zielony kamień na złotym łańcuszku.
Gialaurys i Septach Melayn odprowadzili go aż do Zamku Wewnętrznego; potem już sam minął posterunek straży przy wejściu do sali tronowej. Svor, który miał umówione spotkanie z pewną damą z otoczenia diuka Kanteverela — było to bardzo charakterystyczne dla Svora, że przykładał wielką wagę do spotkań z damami, a damy do spotkań z nim — postanowił im nie towarzyszyć.
Kiedy Prestimion wszedł na salę, Korsibar siedział na Tronie Confalume’a i wyglądał doprawdy wspaniale. Na strój w kolorach Koronala, zielonym i złotym, włożył wspaniały płaszcz z ciemnoszkarłatnego aksamitu. Pas z wężowej skóry otaczający mu biodra nabity był turmalinami i błękitnym kwarcem. Korsibar siedział prosto niczym świeca. Na czole miał koronę Koronali, błyszczącą jasno jak gwiazda, która uświetniła przejęcie przez niego władzy. Na szyję założył Naszyjnik Vildivara, którego złote ogniwa błyszczały od szafirów, rubinów i topazów, na palec nasadził masywny pierścień należący niegdyś do Lorda Moazlimona: wielki diament osadzony w oprawie jaspisu i topazu. Wyglądało na to, że Svor dokładnie wszystko przewidział, pomyślał Prestimion. Korsibar, choć zewnętrznie tak wspaniały i królewski, nadal nie był pewny siebie, zastosował więc teatralne akcesoria władzy z jakąś rozpaczliwą nadzieją, że dzięki nim uzyska przewagę nad rozmówcą.
Owszem, wyglądał wspaniale, to trzeba mu było przyznać. No i oczywiście sam tron był najlepszą oprawą dla władcy. Prestimion na jego widok poczuł ukłucie żalu i smutku, i znów musiał pomyśleć o tym, co stracił, bo przecież tron ten powinien należeć do niego. Masywna bryła opalu, wielka mahoniowa podstawa, srebrne kolumny, złoty baldachim, a jeszcze błyski drogich kamieni wprawionych w belki stropowe, dekoracyjne tkaniny, lśniące parkiety… Confalume musiał wyłożyć na tę salę bogactwa pięciu prowincji!
I nic o tym nie wiedząc, budował ją dla syna. Dla własnego syna!
— Podejdź, Prestimionie — powiedział Korsibar. — Jeśli pozostaniesz tak daleko, echa przeszkodzą nam w rozmowie.
Prestimion podszedł kilka kroków bliżej tronu. Oprócz niego i Korsibara w sali tronowej nie było nikogo, choć tuż za drzwiami rozstawiono spory oddział gwardzistów. Korsibar górował nad nim, siedząc na wysokim tronie. Żeby go zobaczyć, książę musiał wysoko zadzierać głowę.
— Prestimionie… — powiedział Korsibar i umilkł, gdyż Pre-stimion nie klęknął, nie uczynił gestu rozbłysku gwiazd, w żaden sposób nie okazał, że stoi przed obliczem władcy.
Bądź ostrożny, Prestimionie, doradzał Svor.
Tak, tak, powinien być ostrożny, a jednak w tym momencie konfrontacji Prestimion stał jak tknięty paraliżem, a jednocześnie w jego zimnej duszy zapłonął ogień nieopanowanego gniewu.
Nie był w stanie uklęknąć przed tym człowiekiem.
Nie był w stanie pozdrowić go gestem rozbłysku gwiazd.
Po raz pierwszy od tego okropnego dnia, kiedy skradziono mu koronę, znalazł się sam na sam z Korsibarem. Przedtem byli niemal przyjaciółmi, dwa wolne duchy, książątka Góry, teraz jednak jeden z nich był królem, a drugi nie, jeden z nich zasiadał na wysokim tronie z czarnego opalu, na głowie miał koronę, na ramionach płaszcz ze szkarłatnego aksamitu, drugi zaś stał przed nim w pokorze, ubrany w prostą tunikę i skórzane buty. Prestimion uświadomił sobie, jak wielkie zło się stało; uświadomił to sobie właśnie teraz, tutaj, we wspaniałej sali tronowej Lorda Confalume’a. Całą siłą woli walczył, by zachować panowanie nad sobą, czuł jednak, że przegrywa tę walkę.
— Wiem, jakie musi to być dla ciebie trudne — powiedział Korsibar.
— Jest trudne — przyznał Prestimion. Głos miał zdławiony.
— Powinieneś dodać: „panie mój”. Prestimion zwilżył wargi.
— Wiem — przyznał.
— A więc słucham!
— Korsibarze…
— Lordzie Korsibarze.
— Czy ty rzeczywiście wiesz, co to dla mnie znaczy? Siedzisz na tronie ustrojony w klejnoty dawnych władców, z koroną na głowie…
— Jestem Lordem Koronalem, Prestimionie.
— Zasiadasz na tronie. Nosisz koronę.
Ciemna twarz Korsibara poczerwieniała. Źle się dzieje, pomyślał Prestimion. Zdawał sobie sprawę z tego, że stoi nad przepaścią i co gorsza, nie potrafi odsunąć się od krawędzi. Nieświadomie ujął w dłoń amulet Vroona, potarł jego gładką zieloną powierzchnię, zorientował się nagle, co robi, i cofnął rękę.