Выбрать главу

— Proszę cię, Prestimionie. Koronal nie powinien mówić „proszę”, ja jednak wypowiedziałem to słowo. Pragnę, byśmy pozostali przyjaciółmi. Pragnę, byś sprawował władzę nad obywatelami Majipooru, byś wraz ze mną zasiadał w Radzie, byś dał nam to, co możesz dać, czyli bardzo wiele. Pewne formalności trzeba jednak zachować.

— Twój ojciec też powiedział „proszę”. W Labiryncie, kiedy poszedłem porozmawiać z nim i spytałem, czy zamierza pogodzić się z tym, że przejąłeś władzę. „Proszę, Prestimionie”, powiedział i rozpłakał się. Usłyszałem więc „proszę” zarówno od Pontifexa, jak i od Koronala. Jeśli rzeczywiście jesteś Koronalem, Korsibarze.

Korsibar westchnął ze zdumienia.

— Prestimionie… wkraczamy na bardzo niebezpieczny grunt…

— Owszem.

Przekroczył krawędź otchłani. Teraz już się nie cofnie, spadnie aż na samo dno.

— Ostrzegano mnie, bym tego nie robił — powiedział Koronal. — Niemniej czułem, że jestem ci winien miejsce w Radzie. I nadal jestem skłonny mianować cię jej członkiem. Musisz jednak powiedzieć, że uznajesz mnie za Koronala, i poprzeć te słowa czynem.

— Nie. — Prestimion nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w siedzącą wysoko na tronie postać.

— Nie?

— Za wiele ode mnie żądasz.

— Żądam od ciebie tylko tego, co konieczne. Jeśli nie spełnisz tego żądania, powstanie między nami konflikt.

— Kiedy zdecydowałem się przyjąć twoje zaproszenie, nie miałem zamiaru doprowadzić do powstania między nami konfliktu. Nie miałem zamiaru stawać przeciwko tobie. Teraz jednak, kiedy na własne oczy zobaczyłem cię siedzącego na tronie, wszystko się zmieniło i nie mam już wyboru — musiałem powiedzieć to, co powiedziałem. Przyjmę miejsce w Radzie, Korsibarze, jeśli nadal chcesz mi je przyznać, uważam bowiem, że najlepiej byłoby dla wszystkich, gdybyśmy ze sobą współpracowali, chroniąc nasz świat przed chaosem, nie chciałbym także być tym, kto ów chaos na świat sprowadzi.

— Twe słowa sprawiają mi wielką radość.

— Jeszcze nie skończyłem. — Prestimion nie miał zamiaru ustąpić. — Powinieneś także wiedzieć, że przyjmę miejsce w Radzie, rozumiejąc, że jest to rząd przejściowy, że służy władzy nieprawnej, że będzie działać tylko dopóty, dopóki nie rozwiąże się obecnego kryzysu konstytucyjnego i sytuacja nie wróci do normy. Twierdzę, Korsibarze, że nasz świat nie ma dziś prawowitego Koronala.

A więc stało się. Rękawica została rzucona. Tych słów nie da się cofnąć nigdy.

Korsibar milczał, wpatrując się w księcia Muldemar ze zdumieniem. Na czole pulsowała mu wyraźnie widoczna żyła, wyglądało to tak, jakby jego czaszka lada chwila miała eksplodować. Twarz miał czerwoną, czerwieńszą nawet od królewskiego płaszcza.

I przez chwilę nie był w stanie wykrztusić słowa.

— Czy zamierzasz zmienić stanowisko i odwołać to, co powiedziałeś? — spytał w końcu z groźbą w głosie.

Prestimion patrzył mu prosto w oczy. Nie odpowiedział.

Korsibar tylko skinął głową. W złowrogiej ciszy rozległo się nagle westchnienie, jakby uwolniła się oto jakaś wielka siła, a potem ostre, pojedyncze klaśnięcie w dłonie. Echo jeszcze powtarzało ten dźwięk, gdy do sali tronowej wpadli gwardziści. Prestimion uświadomił sobie, że czekali na sygnał w jakiejś ukrytej komnacie. Korsibar ożywił się nagle, wstał i głosem niczym grom zakrzyknął:

— Oto zdrajca! Aresztujcie go i odprowadźcie do zamkowych lochów!

Septach Melayn znajdował się w swych apartamentach. W ręku trzymał rapier i walczył z cieniem, by zachować ostrość wzroku i prawidłową pozycję ciała — znany był z tego, że uprawiał ćwiczenia przez co najmniej godzinę dziennie — kiedy do środka wpadł jak burza Gialaurys.

— Prestimion aresztowany! — krzyknął. — Zakuto go w łańcuchy i odprowadzono do jednego z tuneli Lorda Sangamora.

— Co? Co takiego? — Septach Melayn schował rapier do pochwy, skoczył przez całą szerokość pokoju, złapał w garść luźną połę kamizelki Gialaurysa i przysunął swoją twarz do jego twarzy. — Aresztowany? Jak? Dlaczego?

— Był na audiencji u Korsibara i coś złego się stało. Doszło do kłótni. Korsibar kazał strażnikom go odprowadzić, zatrzymać pod zarzutem zdrady. Dowiedziałem się wszystkiego od siostrzeńca Serithorna, Akbalika, który czekał w antyszambrach na rozmowę z Korsibarem i wszystko słyszał.

— Aresztowany — powtórzył zdziwiony Melayn. — Kto by pomyślał, że ten głupiec Korsibar znajdzie w sobie tyle odwagi. Nie, odwołuję to, co powiedziałem, głupi to on rzeczywiście jest, ale odwagi mu nie brakuje. Kiepska to mieszanka, wielka odwaga i ani odrobiny mądrości, która by ją temperowała. — Mówiąc tak, chodził szybkim krokiem po kwaterze, zbierając broń, ubrania i jakieś drobiazgi. Wrzucał je do podróżnego worka. — Szaleństwo, nic więcej, tylko szaleństwo. Musiał go namówić ten jego dwugłowy mag, a może i Farąuanor, który ma w sobie tyle przewrotności, że wystarczyłoby jej do napełnienia trzech głów. — Przerwał na chwilę, a potem dodał: — Musimy się stąd wynosić czym prędzej, ty i ja.

— I zostawić Prestimiona wiszącego na ścianie lochu w kajdanach? — spytał z niedowierzaniem Gialaurys. — Nic z tego.

— Myślisz może, że we dwóch zdołamy go uwolnić? — Septach Melayn roześmiał się wesoło. — Sami przeciwko całemu Zamkowi? Popełnilibyśmy największe głupstwo na świecie.

— Jeśli zaczniemy protestować, to z pomocą ludzi takich jak Oljebbin i Serithorn…

— Nie dadzą nam nawet najmniejszej szansy. Przyjacielu, w lochach jest dużo miejsca, starczy nie tylko dla Prestimiona, i w tej chwili prawdopodobnie szykują tam miejsce dla nas. Niewiele mu pomożemy, wisząc obok niego.

— Myślisz, że ośmieliliby się…

— Nawet Korsibar jest wystarczająco sprytny, by wiedzieć, że pewne sprawy załatwia się do końca. Już próbował zabić cię na oczach tłumu ludzi, czyżbyś zdążył o tym zapomnieć? Teraz wykonał posunięcie przeciw Prestimionowi… nie może pozostawić nas przy życiu. Zechce pozbyć się nas wszystkich za jednym zamachem. — Septach Melayn niecierpliwie pchnął swego wielkiego przyjaciela w stronę drzwi. — Idź już, Gialaurysie, wychodź! Musimy uciekać z Zamku. Tam będziemy wolni, zorganizujemy wsparcie i uwolnimy Prestimiona. Rusz się wreszcie! Uciekajmy, póki jeszcze mamy szansę.

— Rzeczywiście, chyba powinniśmy uciec. Tylko dokąd?

— Ach! — Septach Melayn zastanawiał się przez chwilę. Tej kwestii nie miał jeszcze czasu rozważyć, ale odpowiedź znalazł niemal natychmiast. — Do Muldemar, do matki i braci Prestimiona. Trzeba im powiedzieć, co się stało, a potem będziemy się zastanawiać, co dalej. — Gniewnie potrząsnął głową. — Co za nagła odmiana fortuny! Ten, który winien siedzieć na najwyższym tronie, rzucony został do najniższych lochów!

— A Svor? — pytał dalej Gialaurys. — Co ze Svorem? Septach Melayn skrzywił się.

— Jest z którąś z tych swoich dziwek, jakąś dziewczyną z Bailemoony, którą dał mu Kanteverel. Kto wie, dokąd z nią poszedł? Nie mamy czasu na przeszukiwanie wszystkich sypialni Zamku. Zostawię mu wiadomość, nic więcej nie da się zrobić. Jak ci się to podoba?

— Zgadzam się, oczywiście. Svor musi sam zadbać o siebie.

— Więc idź do swych pokojów, spakuj się. Wyjedziemy z Zamku od strony Gossif, przez Blanki Spurifona — wiesz, gdzie to jest? — a potem pojedziemy starą drogą na Huine. Droga Dizimaule’a jest zbyt ryzykowna, ją zablokują pierwszą. Za to, jeśli Bogini jest po naszej stronie, o Gossif na razie nawet nie pomyślą, a potem będzie już za późno.