Выбрать главу

Kiedyś Prestimion widział tunele Sangamora; był wówczas jeszcze dzieckiem i zwiedzał zamek pod opieką ojca. Nikogo w nich wówczas nie więziono, nikogo nie więziono w nich najwyraźniej przez ostatnie dwieście, może trzysta lat, od czasu Koronala Lorda Amyntirila. Bezustanne pulsowanie kolorów było jednak piękne, choć trochę nieznośne, rzędy przybitych do ścian kajdan także budziły zainteresowanie, chłopiec z dreszczykiem emocji słuchał więc opowieści ojca o zbuntowanych książętach i niecierpliwych młodych diukach, których ten i ów Koronal więził tu od czasu do czasu, by przywrócić na swym dworze spokój.

Prestimionowi do głowy nawet nie przyszło, że pewnego dnia znajdzie się tutaj w łańcuchach. A jednak tkwił teraz przy ścianie promieniującej pięknie, rubżnowo, ramiona miał rozkrzyżowane, kajdany więziły mu zarówno ręce, jak i nogi. Były chwile, kiedy wręcz śmieszna wydawała mu się myśl, że oto Korsibar w napadzie wściekłości skazał go na uwięzienie w lochach. Co jeszcze go czekało? Topór kata?

Sytuacja, w jakiej się znalazł, wcale nie była zabawna. Pozostawał oto skazany na łaskę i niełaskę Korsibara. Nikt nie wiedział, co się z nim dzieje. Lada chwila jakiś oprawca Koronala mógł poderżnąć mu gardło, a on nie byłby w stanie w żaden sposób się obronić. Od wielu godzin znajdował się tu, w samotności. Może zamierzali po prostu tak go zostawić, póki nie umrze z głodu? A może czekali, aż pulsowanie niezmiennej czerwieni bijącej ze ścian, z podłogi i z sufitu doprowadzi go do szaleństwa?

Całkiem prawdopodobne. Godziny mijały, a nie pojawił się nikt.

Nagle, ku wielkiemu zdumieniu Prestimiona, w otaczającym go morzu kolorów rozległ się cichy, niewyraźny głos.

— Masz może przy sobie corymbor, książę?

— Co? — zdziwił się Prestimion. Głos miał ochrypły, bo długo milczał. — Kto to powiedział? Gdzie jesteś?

— Naprzeciwko ciebie, książę. To ja, Thalnap Zelifor. Pamiętasz mnie?

— Czarodziej, Vroon. Owszem, pamiętam cię aż za dobrze. — Prestimion spojrzał w nieznośne światło, zamrugał raz i drugi, z wysiłkiem skupił wzrok. Widział jednak wyłącznie ocean czerwieni. — Jeśli tu jesteś, uczyniłeś się niewidzialnym.

— Ależ nie. Gdybyś spróbował, mógłbyś mnie zobaczyć. Zamknij oczy na pewien czas, ekscelencjo, a potem otwórz je bardzo szybko. Wówczas mnie zobaczysz. Ja też jestem więźniem, rozumiesz? Zdumiałem się bezgranicznie, kiedy zobaczyłem, że i ciebie tu przyprowadzili — mówił dalej głos z czerwieni. — Wiedziałem, że układ gwiazd jest dla ciebie niekorzystny, nie sądziłem jednak, że aż do tego stopnia. Dostrzegłeś mnie?

— Jeszcze nie — odparł Prestimion. Zamknął oczy, policzył do dziesięciu, otworzył je… i zobaczył czerwień. Zamknął je znowu i tym razem policzył do dwudziestu, po czym zdecydował się na kolejną dwudziestkę. Kiedy znowu otworzył oczy, niewyraźnie dostrzegł małe stworzenie o wielu mackach, wiszące naprzeciw niego, jak on przykute do ściany, z metalowymi obręczami na dwóch najgrubszych mackach. Thalnap Zelifor wisiał jednak trzy lub nawet cztery stopy nad posadzką, gdyż kajdany przygotowano z myślą o ludziach, a on był dużo mniejszy od człowieka.

I znów przed oczami Prestimiona pozostała tylko czerwień.

— Widziałem cię przez chwilę — przyznał książę. Patrzył ponuro w pulsującą pustkę. — Z całą pewnością widziałem właśnie ciebie. W Labiryncie przybyłeś do mnie, powiedziałeś, że nie mam przed sobą prostej drogi do tronu, że ze wszystkich stron widzisz przepowiednie oporu, że mam potężnego przeciwnika, który przyczaił się i czeka, by mi odebrać koronę. Skąd wiedziałeś? Nawet nie ośmielę się zgadywać. Mam wrażenie, że to akt sprawiedliwości, iż spotkaliśmy się w jednym lochu. Przepowiadałeś mój upadek, nie zdołałeś jednak przewidzieć swego, co? Od jak dawna tu jesteś?

— Trzy dni, jak mi się zdaje. Może cztery.

— Dawali ci jeść?

— Od czasu do czasu — odparł Vroon. — Niezbyt często. Pozwól, że powtórzę pytanie, książę: czy przypadkiem nie masz przy sobie corymbora? Chodzi mi o ten mały zielony amulet, który ode mnie dostałeś.

— A owszem, mam. Zawieszony na szyi.

— Kiedy przyjdą cię nakarmić, będą musieli uwolnić ci ręce do jedzenia. Potrzyj wówczas corymbor i spraw, by uśmiechnęła się do ciebie jego siła. Powinno to lepiej nastawić do ciebie strażników. Może częściej będą ci dawali jeść, może przyniosą ci coś lepszego od zwyczajnego świństwa. Uprzedzam, że jedzenie tu jest obrzydliwe, strażnicy zaś to straszne łotry.

— Twój corymbor niewiele mi pomógł, gdy niedawno rozmawiałem z Korsibarem w sali tronowej. Dotknąłem kamienia raz, kiedy nasza rozmowa dopiero się zaczynała, a mimo to wszystko szło coraz gorzej.

— Dotknąłeś go z intencją użycia jego mocy, prawda? Zaufałeś jego mocy, oddałeś się jej i w myśli wyraziłeś swą potrzebę.

— Niczego takiego nie zrobiłem. W ogóle nie przyszło mi to do głowy. Po prostu potarłem go, zupełnie jakbym podrapał się podczas rozmowy, bo coś mnie zaswędziało.

Thalnap Zelifor mruknął coś, dając do zrozumienia, że popełniony przez Prestimiona błąd jest oczywisty. Milczeli przez długi czas.

— Dlaczego cię tu zamknięto? — spytał w końcu Prestimion.

— Sam nie wiem. Oczywiście, jest to poważne pogwałcenie zasad sprawiedliwości. Nie dowiedziałem się jednak, kto jest za to odpowiedzialny ani o co mnie oskarżają. Wiem tylko, że jestem niewinny…

— Nie wątpię.

— Przez pewien czas — tłumaczył się Vroon — zatrudniony byłem przez lady Thismet jako jej doradca. Być może pewną rozmowę, którą zgodnie z moimi sugestiami przeprowadziła z bratem, uznał on za obraźliwą lub niepokojącą, więc wtrącił mnie do lochu, bym więcej nie doradzał jego siostrze. Jest to całkiem prawdopodobne. Z drugiej strony jest jeszcze kwestia długów, w które popadłem. Wierzycielem jest książę Gonivaul, finansujący niektóre z mych badań, a ty, ekscelencjo, wiesz niewątpliwie, jaki stosunek do pieniędzy ma książę Gonivaul. Mógł poprosić Koronala, by ten uwięził mnie za karę, ponieważ nie byłem w stanie spłacić pożyczki, choć jakim cudem miałoby to ułatwić mu odebranie pożyczonej sumy, tego zupełnie nie rozumiem.

— Mam wrażenie, że nie rozumiesz bardzo wielu rzeczy — stwierdził Prestimion. — W twoim zawodzie nie jest to chyba mocna rekomendacja. Podobno wy, magowie, w całej ludzkiej wiedzy czytacie jak w otwartej księdze. Tymczasem ty nie jesteś nawet pewien, dlaczego przykuto cię do tej ściany.

— Magia to niedoskonała nauka, ekscelencjo — przyznał z pokorą Thalnap Zelifor.

— A więc jest to nauka?

— Ależ tak, oczywiście! Tobie może się wydawać, że magia to modlitwy do demonów i czary, polega jednak na poznaniu i dostosowaniu się do podstawowych praw wszechświata, opartych na najzupełniej racjonalnych podstawach.

— Tak? Wspomniałeś o racjonalnych podstawach. Musisz mnie tego nauczyć, jeśli mamy przebywać tu długo. Rozumiem, iż wolałbyś, by nazywano cię inżynierem raczej niż magiem?

— Dla mnie to niemal to samo, książę. Trzysta lat temu zostałbym właśnie inżynierem. Badania, które prowadziłem dla Wielkiego Admirała Gonivaula, były w swej naturze najzupełniej techniczne, polegały na opracowaniu i skonstruowaniu urządzenia mechanicznego.

— Urządzenie mechaniczne dokonujące aktów czarnoksięstwa?

— Urządzenie mechaniczne pozwalające umysłowi na bezpośredni kontakt z innym umysłem. W sposób najzupełniej naukowy, a nie przez zaklęcie lub przywołanie demonów, byłbym w stanie zajrzeć ci w umysł, książę, odczytać go lub umieścić w nim jakieś myśli.