Prestimion zadrżał z instynktownego strachu. Może to i lepiej, że Thalnap Zelifor wisi przykuty do ściany, powiedział do siebie.
— Rzeczywiście byłeś w stanie stworzyć coś takiego?
— Badania nie zostały zakończone. Chciałem jeszcze trochę popracować nad mym wynalazkiem… tyle że zabrakło mi pieniędzy… książę Gonhraul poskąpił kilku niezbędnych rojali…
— Musiał to być dla ciebie straszny cios. Czy zechciałbyś mi powiedzieć, jaki użytek z twojego wynalazku miał zamiar zrobić książę Gonivaul?
— O to, jak sądzę, trzeba by zapytać księcia Gonivaula.
— Praktyczniej byłoby użyć jednej z twoich czytających w myślach maszyn — stwierdził Prestimion. — Gonivaul niechętnie zdradza swe sekrety. — Znów zamilkł, a po pewnym czasie spytał: — Jest może wśród twych zaklęć jakieś, dzięki któremu to przeklęte czerwone światło nie raziłoby w oczy aż tak?
— Sądzę, że corymbor mógłby mieć właśnie taki efekt.
— Ręce przykute mam do ściany, nie mogę więc dotknąć corymbora.
— Jaka szkoda — powiedział Thalnap Zelifor. — Ale… ale… nadchodzą strażnicy. — Rzeczywiście, Prestimion usłyszał tupot kroków i otwieranie bramy. — Zostaniesz teraz nakarmiony, a więc przynajmniej na chwilę uwolnią ci ręce. To twoja szansa, książę.
Do komnaty weszli trzej gwardziści obwieszeni bronią. Jeden stanął przy wejściu i przyglądał się więźniom podejrzliwie, skrzyżowawszy ramiona na piersi, drugi otworzył kajdany skuwające ręce Prestimiona, po czym podał mu do zjedzenia miskę obrzydliwej kaszy, trzeci zaś podsunął talerz Vroonowi, który zabrał się za jedzenie, używając w tym celu jednej z wolnych macek. Prestimion ledwie zdołał przełykać obrzydliwą gorzką breję. Niepostrzeżenie wsunął rękę pod tunikę na piersi i, czując się więcej niż głupio, nawet pogardzając samym sobą za to, że zdradza swój światopogląd, pogładził corymbor palcem kilka razy, a potem jeszcze kilka razy.
— Nie znaleźlibyście dla mnie nic lepszego? — spytał strażnika. — Może mielibyście coś, co nie skręca żołądka?
Strażnik tylko na niego spojrzał tępym, chłodnym spojrzeniem. Zabrał opróżnione naczynie, skuł mu ręce i wszyscy trzej wyszli. Przez cały czas nie wypowiedzieli ani jednego słowa.
— Światło jest tak silne, jak było — poskarżył się Prestimion. — A strażnicy wcale nie wydali mi się przyjaźni.
— Dotknąłeś corymbora, książę?
— Owszem, kilkakrotnie.
— I poprosiłeś tkwiącą w nim moc, by odniosła się przychylnie do twych potrzeb?
— Po prostu go pogładziłem — przyznał Prestimion. — Nie potrafiłem zmusić się, żeby zrobić coś więcej. Wyznaję, że przyzywanie wyimaginowanych mocy nie przychodzi mi łatwo.
— No cóż… — mruknął Thalnap Zelifor.
Svor wrócił do siebie późnym popołudniem wysoce usatysfakcjonowany spotkaniem z obficie wyposażoną przez naturę Heisse Vaneille z Bailemoony, z jego zadowolenia nie pozostał jednak nawet ślad, gdy dowiedział się, a dowiedział się szybko, że Prestimion uwięziony został w lochach, Gialaurys zaś wraz z Septachem Melaynem znikli i nie sposób ich znaleźć na Zamku.
Siostrzeniec księcia Serithorna, Akbalik, źródło wszelkich plotek, zasugerował diukowi Svorowi, iż on również powinien umknąć z Zamku, i to możliwie jak najszybciej.
— Czyżby przyjaźń z Prestimionem uznano za przestępstwo? — spytał go Svor.
Z natury spokojny i bardzo zrównoważony Akbalik powiedział tylko:
— O niczym takim nie słyszałem. W sali tronowej doszło do dyskusji między Koronalem a księciem Prestimionem, po czym Koronal rozkazał uwięzić księcia, to mówię .z całkowitą pewnością. Co się stało z tamtymi dwoma, mogę wyłącznie zgadywać. Jak rozumiem, kilku gwardzistów zostało ciężko rannych w potyczce przy jednym z tylnych wyjść z Zamku. Pewnie natknęli się na uciekającego Septacha Melayna.
— Oczywiście. Czyli oni uciekli, a ja zostałem tu sam jak palec?
— Postąpisz mądrze, jeśli pójdziesz w ich ślady.
Svor skinął głową. Przez chwilę siedział cicho, rozważając możliwości działania, z których żadna nie była dobra, a większość wydawała się po prostu groźna. Nie zaskoczył go fakt, że spotkanie Korsibara z Prestimionem zakończyło się nieszczęśliwie. Z rosnącym zniechęceniem obserwował, jak jego przyjaciel raz za razem, z uporem godnym lepszej sprawy próbuje wsadzić głowę w jaskinię demonów, mimo jego nieustannie ponawianych rad. Prestimion nie należał jednak do ludzi, którzy zaufanie pokładają w znakach i przepowiedniach, a świadome rzucanie się głową naprzód w jaskinię demonów wydawało się wręcz jego charakterystyczną cechą. Svor stosował w życiu zupełnie inne kryteria i czasami niełatwo mu było przyjaciela zrozumieć.
Teraz musiał jednak poczynić kroki, by zabezpieczyć własną przyszłość.
W końcu znalazł rozwiązanie.
— Poproszę Korsibara o udzielenie mi natychmiastowej audiencji — powiedział Akbalikowi.
— Sądzisz, że to mądre posunięcie?
— Mądrzejsze niż jakiekolwiek inne. Nie potrafię jak Septach Melayn wyrąbać sobie drogi z Zamku, nie potrafię rzucać gwardzistami niczym miedziakami na podobieństwo Gialaury-sa. Jeśli Korsibar zechce mnie uwięzić, niech i tak będzie. Chyba jednak zdołamy jakoś się od tego wyłgać. W każdym razie nie widzę innej drogi.
Tak więc Svor poprosił o audiencję u Koronala. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu natychmiast otrzymał pozwolenie na spotkanie z Korsibarem w jego gabinecie. Za Koronalem stało gotowych do natychmiastowej interwencji dwóch gwardzistów Skandarów, zupełnie jakby bohaterska gadanina Gialaurysa o zasztyletowaniu władcy jakimś sposobem dotarła przez labirynt korytarzy do jego ucha. Svor czuł się bardzo mały w porównaniu z tymi wielkimi obcymi oraz potężnie zbudowanym Koronalem. Mimo to nie okazał strachu.
Korona leżała na krawędzi biurka niczym odrzucona przez dziecko zabawka. Korsibar sprawiał wrażenie wyczerpanego, twarz miał zapadniętą, bladą, w jego spojrzeniu można było odczytać lęk. W lewej ręce trzymał sznur bursztynowych koralików. Bawił się nimi nerwowo, nieświadomie przesuwając jeden po drugim pomiędzy palcami.
Odezwał się dziwnym, bezdźwięcznym głosem:
— Ty też przyszedłeś, by rzucić mi wyzwanie, stary przyjacielu?
— Czy tak to się właśnie odbyło? Prestimion rzucił ci wyzwanie?
— Oferowałem mu miejsce w Radzie. Upokorzył mnie, powiedział mi wprost, że jestem bezprawnym, fałszywym Koronalem. Tego przecież nie mogłem tolerować. Uczyń gest rozbłysku gwiazd, Svorze. Proszę. Pamiętaj, to ja jestem królem.
Przecież to nic nie kosztuje, powiedział sobie Svor, wykonując gest poddania.
Korsibar odetchnął z ulgą.
— Dziękuję — rzekł. — Nie chciałbym więzić także i ciebie.
— A więc plotki, które słyszałem, są prawdziwe? Prestimion trafił do lochu?
— Na krótki czas. Za dzień, może za dwa wyciągnę go stamtąd i wówczas znowu sobie porozmawiamy. Pragnę, by zrozumiał sytuację, Svorze. Cały świat widzi we mnie króla. Ojciec uznał mnie władcą. Stając teraz między mną i tronem, Prestimion nie zyska nic… oprócz cierpień. Zgadzasz się ze mną?
— Cierpień nie zabraknie, w to nie wątpiłem ani przez chwilę. A gdzie Gialaurys i Sepiach Melayn? Siedzą w lochach z Prestimionem?
— Zdaje się, że uciekli. W każdym razie z całą pewnością uciekł Septach Melayn. Po drodze walczył z czterema gwardzistami i posiekał ich jak mięso na kotlety. Gialaurysa nikt nie widział od południa. Nie mam nic przeciwko nim także, co najwyżej zażądałbym od nich gestu rozbłysku gwiazd, no i żeby zwracali się do mnie „panie mój”. Ty też powinieneś zwracać się do mnie „panie mój”.