3
Apartamenty Koronala w Labiryncie znajdowały się w najgłębszej części sektora królewskiego, po przeciwnej strome podziemnego miasta w stosunku do komnaty, w której leżał umierający Prankipin. Książę Korsibar szedł krętym korytarzem prowadzącym do pokojów ojca, gdy z cieni po lewej wyłoniła się wysoka, kanciasta postać.
— Książę, proszę o chwilę rozmowy — powiedziała. Korsibar rozpoznał w mówiącym spokojnego, godnego Sanibaka-Thastimoona z rasy Su-Suherisów, którego przyjął do najściślejszego grona przyjaciół i doradców, jego osobistego maga, wyjaśniającego teraźniejszość i przewidującego przyszłość.
— Koronal mnie oczekuje — oznajmił.
— Wiem o tym, książę. Proszę tylko o chwilę.
— Cóż…
— Możecie na tym wiele skorzystać, książę.
— W takim razie… ale mamy tylko chwilkę. Gdzie? Su-Suheris wskazał gestem mroczny pokój po przeciwnej stronie korytarza, do którego prowadziły otwarte drzwi. Korsibar skinął głową i poszedł za nim. Znalazł się w pomieszczeniu niskim, dusznym, pełnym narzędzi i środków czystości.
— Będziemy rozmawiać w magazynie sprzątaczek, Sanibaku-Thastimoonie?
— Wyjątkowo odpowiednie miejsce — odparł Su-Suheris, zamykając drzwi.
Słaba poświata lampy była tu jedynym źródłem światła. Korsibar cenił wprawdzie rady swego maga, ale nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się być tak fizycznie blisko niego; ze zdumieniem stwierdził, że czuje się nieswojo. Czyżby przestał ufać doradcy? Smukły, dwugłowy Su-Suheris górował nad nim o dobre dwadzieścia centymetrów, a długonogi książę nieczęsto spotykał istoty wyższe od siebie. Od maga czuć było ostrą woń przypominającą zapach płonących w ognisku jesiennych liści, całkiem przyjemną, lecz z tak bliska nieznośną.
Przedstawiciele Su-Suherisów pojawili się na Majipoorze stosunkowo niedawno. Ich imigrację wywołał swą polityką dobre sześćdziesiąt lat temu początkujący wówczas jako Koronal Lord Prankipin, który postanowił ściągnąć na planetę nieludzi. Była to rasa istot bezwłosych, o gładkiej skórze, smukłych i jakby nieco spiczastych. Z ich walcowatego ciała wyrastała długa na stopę, mocna, rozgałęziająca się szyja zakończona dwiema wąskimi głowami. Korsibar nie był pewien, czy kiedykolwiek uda mu się zaakceptować stworzenie tak przedziwne. Jednak w tych czasach głupotą byłoby nie mieć w otoczeniu jednego lub i dwóch magów, powszechnie zaś wiadomo było, że Su-Suherisi posiadają wielkie zdolności prorocze, szamańskie i kapłańskie… i nie tylko te.
— O co chodzi? — spytał.
Na pytania na ogół odpowiadała lewa głowa, chyba że Su-Suheris prorokował, wówczas chłodnym, ostrym głosem przemawiała głowa prawa. Tym razem jednak obie głowy przemówiły jednocześnie, perfekcyjnie równym rytmem, tyle że ton ich głosów dzieliło pół oktawy.
— Twój ojciec, książę, otrzymał niepokojące wieści na twój temat.
— Grozi mi niebezpieczeństwo? Bo jeśli tak, dlaczego on dowiedział się o tym przede mną, Sanibaku-Thastimoonie?
— Wasza Wysokość nie jest bezpośrednio zagrożony. Jeśli nie wywołasz niepokoju w sercu ojca, książę.
— Niepokoju? Jakiego niepokoju? Wyjaśnij mi to natychmiast!
— Książę, z pewnością pamiętasz, że przed kilkoma miesiącami postawiłem ci horoskop, z którego wynikało, że w najbliższych dniach osiągniesz wielkość. Powiedziałem wówczas „Wstrząśniesz światem, książę”. Pamiętasz?
— Oczywiście. Któż byłby w stanie zapomnieć o takim proroctwie?
— To samo proroctwo dotyczące ciebie, panie, wyszło teraz z ust jednego z proroków twojego ojca. Sformułowane tymi samymi słowami, co tylko potwierdza jego prawdziwość. „Wstrząśnie światem”. Wytrąciły one Koronala z równowagi. Jego Wysokość wycofuje się z życia w wielkim świecie, nie jest więc w stanie zaaprobować jakichkolwiek wstrząsów. Dowiedziałem się o tym od zaufanych ludzi, których mam w kręgu osób najbliższych twojemu ojcu, książę.
Korsibar bardzo pragnął spojrzeć magowi wprost w oczy, nie wiedział jednak, w którą ich parę patrzeć, i doprowadzało go to do furii. A jeszcze zmuszony był zadzierać głowę tak wysoko!
— Co mogłoby zaniepokoić go w tego typu proroctwie? — zdziwił się, lecz w jego głosie wyraźnie słychać było napięcie. — Wie przecież, że nie mam zamiaru sprzeciwić mu się w jakikolwiek sposób. Bo i jak bym mógł? Jest moim ojcem, moim królem. Jeśli przez „wstrząśnie światem” należy rozumieć, że dokonam kiedyś czegoś wielkiego, powinien się cieszyć. Do tej chwili polowałem tylko, jadłem i piłem, i grałem… w końcu jednak mam przecież dokonać czegoś ważnego, czy o tym mówi twój horoskop? No i bardzo dobrze, hip, hip, hurra! Może poprowadzę statki na drugi brzeg Wielkiego Oceanu, może wyprawię się na pustynię i znajdę pogrzebane w niej skarby Zmiennokształtnych, może… któż wie? Nie ja. Ale dokonam czegoś wielkiego, a to powinno przecież uradować Lorda Confalume’a!
— Moim zdaniem Koronal obawia się, że popełnisz uczynek lekkomyślny i nieprzemyślany, książę. Że zburzysz nasz świat.
— Doprawdy?
— Tak mi powiedziano, książę.
— Więc ojciec uważa mnie za lekkomyślne dziecko?
— Pokłada głęboką wiarę w proroctwach.
— Jak my wszyscy, prawda? „Wstrząśnie światem”. Doskonale. Cóż jest w tych dwóch słowach takiego, że trzeba je interpretować jako zapowiedź nieszczęścia? Światem można wstrząsnąć także pozytywnie, o czym doskonale wiesz, Sanibaku-Thastimoonie. Nie jestem trzęsieniem ziemi, przez które Zamek mojego ojca może spaść ze szczytu Góry, prawda? A może jestem? Ukrywasz przede mną coś, z czego istnienia nie zdaję sobie nawet sprawy?
— Pragnę tylko ostrzec cię, książę, że Jego Wysokość obawia się ciebie, nie wie, jakie przyświecają ci intencje, może też zadać ci trudne, denerwujące pytania, a więc, gdy staniesz przed jego obliczem, radzę ci, panie, nie daj mu żadnej okazji do podejrzeń.
— Podejrzeń o co? — Korsibar wreszcie się zirytował. — Nie przyświecają mi przecież żadne intencje! Jestem prostym człowiekiem honoru, czarodzieju. Mam czyste sumienie.
Su-Suheris nie miał jednak nic więcej do powiedzenia. Wciągnął część długiej szyi w klatkę piersiową, sześciopalczaste dłonie załamał zaś do wewnątrz i objął nimi nadgarstki. Czworo zielonych oczu zmatowiało, z pozbawionych warg ostrych rozcięć w twarzy, zastępujących usta, nie padło już ani jedno słowo. Nie warto było próbować dowiedzieć się czegoś więcej.
„Wstrząśniesz światem”.
Cóż miało to właściwie oznaczać? Korsibar nigdy nie pragnął wstrząsnąć czymkolwiek. Przez całe życie pożądał wyłącznie rzeczy zwykłych i normalnych: używać życia w Pięćdziesięciu Miastach Góry Zamkowej, przemierzać bezdroża w poszukiwaniu groźnych zwierząt, na które tak lubił polować, bawić się zarzucaniem liny i ścigać w rydwanach, przez całe noce pić i szaleć z przyjaciółmi. Czy czekało go w życiu coś więcej? Był księciem królewskiej krwi, owszem, ale ironia losu polegała na tym, że już osiągnął wszystko, co mógł osiągnąć, tradycja bowiem zakazywała synom Koronalów wstępowania na tron opuszczony przez ich ojców.
Starożytna tradycja nakazywała, by starszy monarcha adoptował młodszego, tak było zawsze i zawsze tak będzie. Lord Confalume zostanie wreszcie Pontifexem, może za tydzień, a może za kilka tygodni. Wówczas ogłosi uroczyście, że jego synem i następcą jest Prestimion z Muldemar, a on, Korsibar, ciało z ciała i krew z krwi Confalume’a, usunie się i zamieszka w jakiejś niewątpliwie wielkiej i wspaniałej posiadłości. Resztę życia spędzi tak, jak spędził dotychczasowe dwadzieścia lat, wygodnie, bez obowiązków, wzorem wszystkich emerytowanych książąt królestwa. Taki czekał go los i wszyscy o tym wiedzieli, on sam był go świadom od najwcześniejszego dzieciństwa, od dnia gdy zrozumiał, że jego ojciec jest królem. Dlaczego więc Sanibak-Thastimoon akurat dziś postanowił niepokoić go tymi bzdurami o „wstrząśnięciu światem”? No i właściwie dlaczego ten zimny jak ryba, milczący i niedostępny mag ostatnio tak dziwnie zachęcał go do wzniesienia się ponad proste, wypełnione przyjemnościami dotychczasowe życie?