Выбрать главу

— Czekaliśmy na ciebie — odparł Sepiach Melayn. — Ty byłeś brakującym elementem układanki. Gdyby któryś z nas pojechał na Zamek, zakuto by go w kajdany szybciej, niż potrafisz wychylić kielich wina, my bowiem należymy tylko do otoczenia Prestimiona. Ty zaś nie należysz do niczyjego otoczenia. To nie kwestia odwagi lub sprytu, Dantiryo Sambailu, lecz możliwości. Ty jeden dysponujesz potęgą zdolną zmusić Korsibara do ustąpienia. Mówię o armii, którą masz na Zimroelu.

— Ach! Więc uwolnienie Prestimiona to moje zadanie? Podejrzewałem, że tak będzie. Mam nadzieję, że pojedziecie ze mną na Zamek.

— Jeśli twoim zdaniem tak będzie najlepiej, pojedziemy — przytaknął Sepiach Melayn.

— Więc jedźcie, wy trzej. — Dantirya Sambail wskazał na niego, Gialaurysa i Svora.

— A my? — spytał Abrigant.

— Nie powinniście. Waszym zadaniem będzie zabezpieczenie Domu Muldemar i przygotowanie go na powrót brata. Zbierzecie ludzi z miasta i przygotujecie się do możliwej bitwy.

— Bitwy?! — wykrzyknęli jednocześnie Septach Melayn i Gialaurys, obaj z radością. Svor milczał, tylko jego oczy zrobiły się nagle puste.

— Owszem, bitwy. Jeśli Korsibar nie odda nam Prestimiona z dobrej woli, odbierzemy go siłą i wówczas zrobi się naprawdę ciekawie, prawda? — Prokurator wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu. — Chcę dostać od was trzydziestu silnych uzbrojonych ludzi — zwrócił się do Taradatha i Abriganta. — I chcę, żeby wystąpili w barwach mojego dworu.

— Nasi ludzie w barwach Ni-moya? — oburzył się uczony Taradath, a gwałtowny młody Abrigant zerwał się z krzesła. — Nie możemy na to pozwolić!

Prokurator machnął wielkim łapskiem.

— Spokojnie, kuzynowie, spokojnie, nie chciałem was urazić. Moim zamiarem jest tylko doprowadzenie do uwolnienia waszego brata. Uważajcie, co powiem: mam własnych siedemdziesięciu sześciu ludzi. Kiedy dacie mi trzydziestu, będzie to już siła wystarczająca, by Korsibar zaczął się zastanawiać. Ludzie w moich barwach to jednak tylko dwór, towarzyszący mi w podróżach, z którym udałem się do Labiryntu na pogrzeb Pontifexa. Wygląda to całkiem niewinnie. Gdybym natomiast pojawił się teraz na Zamku z drugim oddziałem, i to w barwach Muldemar, wyglądałoby to trochę tak, jakbym musztrował armię przeciw Koronalowi w domu Prestimiona. Rozumiecie, o czym mówię? Dodatkowi ludzie bardzo się przydadzą, trzeba ich jednak ukryć, by zapobiec przedwczesnemu wybuchowi wojny.

Mimo wyjaśnienia bracia nadal sprawiali wrażenie zaniepokojonych.

— Zróbcie, jak mówi — ponaglił ich Svor. — To dobry plan. — A zwracając się do Dantiryi Sambaila, dodał: — Weź pięćdziesięciu ludzi zamiast trzydziestu.

— Trzydziestu mi wystarczy — odparł prokurator. — Na razie.

Svor nie spodziewał się, że tak szybko wróci na Zamek, a oto stał teraz wraz z prokuratorem przed obliczem Korsibara. Audiencja odbywała się w starej sali tronowej Stiamota, w której, zdaje się, nowy Koronal przyjmował teraz większość gości, rezygnując ze spotkań w znacznie bardziej imponującej sali tronowej zbudowanej przez ojca. Ta była mała, prosta i skromnie urządzona: niski tron ze zwykłego białego marmuru, za tronem ławki dla ministrów, podłoga wyłożona gładkimi szarymi kamieniami i przykryta dywanem z Makroposopos, kopią jakiegoś starożytnego dzieła.

Po jednej stronie Korsibara siedział hrabia Farąuanor, po drugiej Sanibak-Thastimoon. Naprzeciw nich stanął prokurator Ni-Moya mający po prawej ręce Svora i Septacha Melayna, po lewej zaś Mandraliscę. Gialaurys zapowiedział z góry, że nie skłoni się przed Korsibarem i nie pozdrowi go gestem rozbłysku gwiazd, nie było go więc w sali audiencyjnej. Przyłączył się do setki ludzi w barwach Dantiryi Sambaila, którzy wraz z nim przybyli na Zamek.

Kilka kolejnych tygodni rządów sprawiło, że Korsibar jeszcze bardziej się zmienił. Znikła gdzieś jego beztroska witalność, był blady i sprawiał wrażenie wychudzonego. Garbił się, po zwykłej u niego opaleniźnie, którą zawdzięczał częstym wypadom na polowania, nie pozostał nawet ślad. Wyostrzyły mu się rysy twarzy, wargi miał zaciśnięte, oczy zaś podkrążone i nieruchome, jakby ostatnio dźwigał ciężar zbyt wielki nawet na jego szerokie ramiona. Sprawiał wrażenie człowieka, który cały czas czegoś się boi.

Zadaniem diuka Svora było pilnowanie, by Sanibak-Thastimoon nie rzucił na nich czaru pętającego umysł, takiego jakim posłużył się w Labiryncie. Dantirya Sambail słusznie zauważył, że Svor ma talent do wyczuwania magii, choć nie umie się nią posługiwać, przyda się im więc, zapobiegając możliwej zdradzie. Patrzył teraz ciężkim, nieruchomym spojrzeniem na Su-Suherisa, jakby ostrzegał go: „Znam twoje sztuczki, więc nie próbuj ich dziś stosować. Septach Melayn ma miecz na twoje dwie szyje”.

Dantirya Sambail stał naprzeciw tronu na szeroko rozstawionych nogach, w butnej pozie.

— Panie mój — zaczął — mam nadzieję, że odebrałeś przesłaną przeze mnie wiadomość dotyczącą mojego kuzyna, Prestimiona.

— Wiadomość dotarła do nas, owszem — odpowiedział bardzo chłodno Korsibar.

— Wysłałem ją kilka tygodni temu. Mam informację, panie, że książę Prestimion nadal pozostaje w areszcie.

— Książę zbuntował się przeciw naszej władzy. Zwolnimy go, gdy przestanie się buntować, nie wcześniej.

— Ach! A jak ma ci udowodnić, że to się stało, panie mój?

— Stanąwszy przed naszym obliczem, wykonałeś gest rozbłysku gwiazd, ukląkłeś, zwróciłeś się do nas słowami „panie mój”. Diuk Svor w swej wielkiej uprzejmości postąpił podobnie, zdobył się na to nawet hrabia Septach Melayn. Jeśli książę Prestimion wyświadczy nam tę samą grzeczność, znów będzie wolnym człowiekiem.

— A więc odmówił przestrzegania form należnych Koronalowi, czy tak? — spytał Dantirya Sambail.

— Owszem, odmówił. Siedziałem na tronie Confalume’a i poprosiłem go — bardziej jak ktoś zwracający się o uprzejmość niż jak król — by oddał należne honory. — W oczach Korsibara błysnął gniew. Svor zauważył, że w tej chwili przestał on mówić o sobie w pluralis majestatis. — Rozmawiałem z nim jak ze starym przyjacielem, wyjaśniłem, że chcę tylko tego, co mi się należy, bo jestem Koronalem. A on mi powiedział, że nie jestem Koronalem.

— Tak powiedział?

— Rzucił mi to w twarz. Powiedział, że rządzę bezprawnie. Powiedział, że nasz świat nie ma w tej chwili legalnego Koronala.

— Ach! Powiedział to wszystko?

— Tak. Rozkazałem mu cofnąć te słowa, lecz odmówił, więc siedzi teraz w lochach i będzie tam siedział, póki nie uzna mnie za prawdziwego Koronala.

— Ach! Ach! Czy mogę z nim porozmawiać, panie mój?

— Nie, nie możesz.

— Istnieje możliwość, iż skłonię go do ugody w tej sprawie — oznajmił Dantirya Sambail.

— Najpierw pozwoliłem mu na kilka wizyt. Od dziewiętnastu dni nikt go jednak nie odwiedził, nie ma towarzystwa, jeśli nie liczyć pewnego bardzo irytującego Vroona, który przetrzymywany jest w tej samej komnacie. Pozostanie w tym półodosobnieniu, póki myśli o buncie całkowicie nie wywietrzeją mu z głowy.

— Mogę przyśpieszyć ten proces — powtórzył prokurator. — Wskazać mu drogę rozsądku i…

— Nie, Dantiryo Sambailu. Nie, nie, nie! Mam jeszcze raz powtórzyć to słowo? Jeśli tak, powtarzam je: nie! — I Korsibar zacisnął wargi, nie mówiąc nic więcej.