Zdumiony Svor nie od razu zorientował się, że wstrzymał oddech. Nie był jeszcze w stanie uwierzyć, że uczestniczy w rzeczywistych wydarzeniach, choć przecież Dantirya Sambail oznajmił im swoje zamiary na godzinę przed audiencją.
Prokurator tymczasem przemawiał spokojnie:
— Panie, mam szczery zamiar natychmiast opuścić Zamek i ruszyć w przyobiecaną ci podróż na Zimroel. Mam też zamiar pozwolić hrabiemu Septachowi Melaynowi i jego towarzyszowi diukowi Svorowi na natychmiastowe usunięcie Prestimiona z Zamku i przewiezienie go do Domu Muldemar, w którym będzie mógł spokojnie dojść do siebie po ostatnich przeżyciach. Jestem absolutnie przekonany, że gdy tylko książę odzyska pełnię sił, podjęte zostaną wszelkie środki, by skłonić go do złożenia ci hołdu, który należy się władcy od każdego lojalnego poddanego. Z iście wspaniałą energią Dantirya Sambail pożegnał ogłupiałego Korsibara głębokim ukłonem i powtarzanym raz za razem znakiem rozbłysku gwiazd.
— Panie mój — zakończył — życzę ci szczęśliwego dnia i długiego życia, a także sukcesów w sprawowaniu władzy.
Odwrócił się, by wyjść z sali.
Korsibar, nadal oniemiały, uczynił lewą ręką gest przyzwolenia, po czym, pokonany, zgarbił się na tronie. Svor, którego nie opuszczał podziw dla bezbrzeżnej bezczelności prokuratora, nie spuszczał z niego zdumionego spojrzenia.
I stało się tak, że we trzej — Svor, Septach Melayn i Dantirya Sambail — opuścili salę tronową bez przeszkód. Prestimion otrzymał wolność w darze od swego nieustraszonego kuzyna, choć — z czego wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę — za ten dar miał drogo zapłacić w przyszłości.
Wydostali się bezpiecznie za bramy Zamku. Kiedy jechali drogą do Muldemar, prokurator powiedział do bladego, wyczerpanego Prestimiona:
— Zdajesz sobie chyba sprawę, kuzynie, że jesteśmy teraz w stanie wojny z Koronalem? Nie sądzę bowiem, by miał spokojnie znieść to, co zrobiłem. Zbieraj armię, ja zrobię to samo.
3
Przez tydzień prokurator i jego banda gościli w Domu Muldemar, a jedli i pili niczym nienażarte habagogi buszujące na polu wśród dojrzałych właśnie plonów. Wreszcie Dantirya Sambail ruszył ku zachodniemu wybrzeżu Alhanroelu, by tam czekać na wojska, które wezwał ze swego rodzinnego kontynentu przez szybkiego posłańca.
— Przyrzekam oddać ci do dyspozycji wielką siłę, armię uzbrojonych po zęby żołnierzy, jakiej nie widział ten świat — obiecał Prestimionowi przesadnie uroczyście. — Twoimi generałami będą moi wierni bracia, Gaviad i Gavundiar, oficerami zaś ludzie znani z nieustraszonej odwagi.
Prestimion pożegnał prokuratora z radością. Darzył swego dziwnego, okrutnego krewnego sympatią i podziwem, był mu również, oczywiście, wdzięczny za odzyskaną wolność, niechętnie jednak znosił jego towarzystwo, zwłaszcza teraz, gdy był słaby, wyczerpany, a czekały go długie godziny układania planów.
Twarz księcia po spędzonych w lochu tygodniach była chuda, oczy miał wpadnięte, skórę szarą, złote włosy słabe, matowe. Nabawił się drżenia rąk i nie ośmielił się wyjść na strzelnicę ze strachu, że w tunelach Lorda Sangamora utracił talent łucznika. Przez pierwsze kilka dni prawie nie wychodził z sypialni, leżał w łóżku niczym chory starzec, przy odsuniętych zasłonach z niebieskiego aksamitu, ciesząc się pięknem widzianych przez okna ze rżniętego kwarcu zielonych wzgórz i jasnymi promieniami słońca.
Przeraził przyjaciół zmianami, które zaszły w jego wyglądzie w okresie niewoli. Gialaurys był wręcz nieprzytomny z gniewu, Svor splatał palce giętkie niczym rozwścieczone węże. Septach Melayn natomiast tryskał właściwym sobie optymizmem.
— Odrobina przyzwoitego jedzenia, kilka łyków dobrego wina dziennie, świeże powietrze, rzeka, słońce… tylko spójrz, już wyglądasz lepiej, a przecież dopiero co znalazłeś się na wolności! Głodzili cię, prawda?
Prestimion uśmiechnął się krzywo.
— Lepiej by było, gdyby mnie głodzili. Takich ochłapów nie rzuciłbym nawet mintunom z ulicy. Cienka kwaśna zupka ze starej kapusty z Bogini jedna wie jakim nieświeżym mięsem… obrzydlistwo. I to światło, to straszne pulsujące światło, Septachu, bijące po oczach we dnie i w nocy. Światło było najgorsze, znacznie gorsze od wstrętnego jedzenia. Nie chcę widzieć nic czerwonego, choćbym miał żyć sto lat!
— Mówią, że to światło zaklęto w kamienie przez jakąś starożytną magię, dziś już zapomnianą — zauważył Svor. — Zapomniano też magii koniecznej, by je wyłączyć.
Prestimion tylko wzruszył ramionami.
— Magia, nauka… kto wie, gdzie leży różnica? Straszna rzecz, to światło. Uderza niczym twarda pięść. Nie sposób się przed nim ukryć. Zamykasz oczy, lecz nadal widzisz je pod powiekami, godzina po godzinie, bezustannie. Oszalałbym bez wątpienia, gdyby nie mały zielony amulet, który umożliwił mi obronę. — Książę na chwilę pogrążył się w myślach. — Thalnap Zelifor powiedział mi, jak go użyć — mówił dalej. — Gładziłem go czubkami palców, o tak, za każdym razem, kiedy rozkuwali mnie do jedzenia. I powtarzałem wówczas w myśli, jakbym modlił się do Bogini: „Ułagodź me oczy, daj mi zaznać odpoczynku”. W jakiś sposób pomagało, wiecie? Było źle, ale sądzę, że gdybym nie miał amuletu, mogłoby być znacznie gorzej. Choć nie wiem, do kogo czy też do czego się modliłem, w każdym razie z pewnością nie do Bogini. A właśnie, co się stało z tym małym Vroonem?
— Jest tu, w Domu Muldemar — odparł Septach Melayn.
— Tu? Jakim cudem?
— Uwolniliśmy go razem z tobą. W zamieszaniu uczepił się któregoś z nas i przyjechał z Zamku.
— No cóż… — Prestimion uśmiechnął się. — Nie ma w tym chyba nic złego. Kiedy wisieliśmy tak w łańcuchach naprzeciw siebie, polubiłem go trochę.
— Jesteś człowiekiem wyjątkowo miłym i tolerancyjnym — zauważył Svor. — Znajdujesz coś sympatycznego w najdziwniejszych istotach.
— Nawet w Korsibarze. — Gialaurys skrzywił się gniewnie. — Miałeś dla niego dobre słowo nawet po tym, jak skradł ci koronę. Mam nadzieję, że to już przeszłość.
— Tak. — W oczach Prestimiona zapłonęła gorąca nienawiść. Nie sposób się było pomylić, zmienił się w więzieniu. — Przez długi czas uważałem go za przyzwoitego, prostego człowieka, którego popychali do działania złoczyńcy i potwory, teraz jednak zrozumiałem, że człowiek, który słucha rad potworów, sam staje się potworem. Korsibar nie miał dla mnie litości tylko dlatego, że nie upokorzyłem się przed nim, kiedy siedział na skradzionym tronie. Gdy nasze losy się odwrócą, ja także nie będę miał litości dla niego. Odpowie za wszystko, co uczynił.
— No proszę, proszę! — zakrzyknął Septach Melayn. — A więc słodki Prestimion, którego kochamy, zmienił się w gwałtownego mściciela gotowego walczyć o swe miejsce na Zamku. Dla mnie to najlepsza nowina. Być może, spomiędzy wszystkich głupstw, które popełnił Korsibar, najgorszym było wtrącenie cię do lochów. Teraz bowiem będziemy mieli wojnę.
— Owszem — przytaknął Prestimion. — Teraz będziemy mieli wojnę.
Ze stolika przy łóżku wziął zwinięty pergamin i rozłożył go na kolanach tak, by inni widzieli, że jest to mapa Alhanroelu, bardzo kolorowa, ozdobiona skomplikowanymi ornamentami. Postu-kał palcem w miejsce, w którym wyobrażona była Góra Zamkowa.
— Nim zaatakujemy fałszywego Koronala, musimy odizolować Zamek — powiedział. — Uczynimy to zarówno słowami, jak i czynami. Najpierw wystosujemy proklamację w imieniu moim i obecnej Pani Wyspy Snu. Będzie głosiła, że Korsibar pełni urząd wbrew prawu i tradycji, jedynie przez zastosowanie magii przeciw swemu ojcu Confalume’owi w godzinie śmierci Prankipina, że jest uzurpatorem i zdrajcą występującym przeciw woli Bogini i musi zostać strącony z wysokiego tronu, na którym zasiada niegodnie.