„Wstrząśniesz światem”. Też mi coś!
Zniecierpliwiony Korsibar gestem nakazał Sanibakowi-Thastimoonowi usunąć się na bok i wyszedł.
Ogromne zewnętrzne drzwi prowadzące do apartamentów Koronala lśniły od złotych mozaik przedstawiających godło władcy — symbol rozbłysku gwiazd — oraz jego monogram LCK, który wkrótce zmieniony miał być na monogram Prestimiona LPK. Wejścia strzegło trzech gigantycznych Skandarów w zielono-złotych mundurach gwardii.
Korsibar zadarł głowę, by spojrzeć w twarz włochatym, czteroręcznym strażnikom.
— Koronal mnie wzywał — oznajmił.
Na Zamku zdarzało się czasami, że strażnicy biura Koronala kazali mu czekać niczym jakiemuś niewypierzonemu kandydatowi na rycerza, gdyż władca akurat rozmawiał z którymś z ministrów stanu albo z doradcami, albo z odwiedzającymi akurat Górę regionalnymi administratorami. Syn Koronala formalnie nie piastował na dworze żadnej funkcji, wszyscy ci goście byli ważniejsi od niego.
Dziś jednak gwardziści odsunęli się i wpuścili go natychmiast.
Lord Confalume siedział za biurkiem, którego wielki blat sporządzony był ze lśniącego szkarłatnego drewna simbajinder, opartego na podstawie z czarnego gelimaunda. Sala oświetlona była blaskiem trzech grubych spiralnych świec z czarnego wosku, osadzonych w masywnym żelaznym świeczniku, ciężkie powietrze przesycał intensywny zapach palonego kadzidła, które płonęło w dwóch złotych trybularzach umieszczonych po obu stronach fotela, wydzielających gęsty, szaroniebieski dym.
Koronal z całą pewnością zajmował się właśnie jakimiś czarnoksięskimi praktykami. Biurko pokrywały arkusze papieru i księgi, pomiędzy nimi zaś rozrzucone były instrumenty i urządzenia mające coś wspólnego ze sztukami magicznymi. Korsibar, który od tych spraw zawsze miał pod ręką Sanibaka-Thastimoona i innych, nie wiedział, do czego służy większość tych przyrządów, choć i on rozpoznał przypominające szczotkę do ubrania ammatepala, służące do opryskiwania czoła wodą jasnowidzenia, oraz srebrne zwoje kuli złożonej z odrębnych pierścieni, a także trójnożny pojemnik zwany veralistia, w którym paliło się aromatyczny proszek umożliwiający wgląd w przyszłość.
Książę czekał cierpliwie, podczas gdy jego ojciec, nie podnosząc głowy, doprowadzał do końca najwyraźniej długi i skomplikowany proces numerologiczny. Dopiero po długiej chwili spytał cicho:
— Chciałeś się ze mną widzieć, ojcze?
Confalume trzykrotnie, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, potarł przypiętą do kołnierza rohillę, następnie zaś zanurzył kciuki w naczyniu z kości słoniowej wypełnionym błękitnym płynem i dotknął nimi powiek. Pochylił głowę, zamknął oczy i wyszeptał trzy słowa brzmiące jak „adabambo, adabamboli, adambo”, nie mówiące nic jego synowi, po czym złożył dłonie tak, że czubki małych palców stykały się z czubkami kciuków. Wreszcie kilkakrotnie wypuścił powietrze przez nos, szybko i gwałtownie. Złożył głowę na zapadniętej piersi, zgarbił się, wywrócił oczy tak, że widać było tylko białka.
Korsibar wierzył w magię równie silnie jak jego współcześni, niemniej zaskoczyło go i po trosze także rozczarowało, iż jego ojciec i władca tak bardzo się jej poświęcił, kosztem kto wie jakiej utraty energii. Bo magia wymagała wysiłku. Ściągnięta twarz Koronala wydawała się szara i mimo że ranek jeszcze nie minął, władca był najwyraźniej zmęczony. Na jego czole i policzkach pojawiły się zmarszczki, które Korsibar widział po raz pierwszy.
Confalume został ojcem w późnym wieku średnim, teraz więc był już stary. Dziś w holu Sali Sprawiedliwości rodzic wydawał się Korsibarowi znacznie młodszy — może w obecności diuków i książąt przywdział maskę, którą zrzucił teraz, podczas spotkania z synem.
Serce Korsibara wyrwało się ku ojcu, tak strasznie i tak wyraźnie zmęczonemu. Książę w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że Koronal ma wszelkie prawo, by czuć się zmęczony, i to bynajmniej nie wyłącznie z powodu czarnoksięskich praktyk. Przez ostatnie czterdzieści trzy lata Koronal Lord Confalume rządził ogromną planetą Majipoor. Oczywiście rządził nią w imieniu Pontifexa i to Pontifex był ostatecznie odpowiedzialny za skutki każdej podjętej przez Koronala decyzji, Pontifex był jednak postacią tajemniczą, ukrytą w bezpiecznej głębi Labiryntu. Tymczasem Koronal musiał ukazywać się światu, poddawać jego osądowi: otwarcie przyjmował poselstwa na Górze Zamkowej, co sześć, osiem lat udawał się też w długą podróż — ciążył na nim obowiązek Wielkiej Procesji, musiał pokazać się osobiście w każdym większym mieście wszystkich trzech kontynentów.
Podczas Wielkiej Procesji młodszy monarcha schodził z wyżyn Góry Zamkowej, wędrując poza Pięćdziesiąt Miast — za morze, na daleki Zimroel z jego piękną metropolią Ni-moya, odwiedzał ponure Piliplok o przerażająco prostych ulicach, Khyntor i Dulorn, i słynne z ogrodów Til-omon, Pidruid oraz różne dziwne i dalekie krainy, które dla Korsibara były tylko legendą. Ukazywał się zwykłym ludziom jako żywy symbol systemu rządów ukształtowanego na Majipoorze u początku jego historii, przed wielu tysiącami lat. I co tu się dziwić, że Koronal sprawiał wrażenie zmęczonego? Rządził tak długo, że Wielką Procesję poprowadził pięciokrotnie. Przez przeszło cztery dziesięciolecia dźwigał na barkach ciężar całego, niemałego przecież świata.
Korsibar stał przez długą, bardzo długą chwilę i nie mówił nic. Czekał. Czekał cierpliwie, a tymczasem ojciec pogrążał się w czarodziejskich praktykach tak głęboko, jakby nie zdawał sobie sprawy z jego obecności.
Oczekiwanie przedłużało się, lecz skoro Koronal kazał czekać, należało czekać i nie zadawać pytań. Nie wolno było się odezwać nawet synowi.
Po pewnym czasie Lord Confalume podniósł jednak wzrok, dostrzegł syna i gwałtownie zamrugał, jakby był zdziwiony. Nagle, bez żadnego wstępu, powiedział:
— Bardzo mnie dziś zaskoczyłeś, Korsibarze. Nie spodziewałem się, że właśnie ty zgłosisz zastrzeżenia co do wcześniejszego rozpoczęcia igrzysk.
— Muszę przyznać, że zaskakuje mnie to, że cię zaskoczyłem, ojcze. Czyżbyś rzeczywiście uważał mnie za aż tak płytkiego? Czyżbyś rzeczywiście sądził, iż nie wiem, co to znaczy właściwe postępowanie?
— Czyżbym dał ci kiedykolwiek podstawy do wydania tego rodzaju sądu?
— Czyżbyś dał mi kiedykolwiek podstawy do sądzenia inaczej? Całe dorosłe życie przeżyłem pozostawiony sam sobie z mnóstwem zabawek, niczym przerośnięte dziecko. Może zaproszono mnie do udziału w którejś z rad? Może przydzielono mi obowiązki, obciążono odpowiedzialnością? Nie! Moim zadaniem było prowadzić szczęśliwe życie arystokraty i wielbiciela sportów. „Powiedz, Korsibarze, czy podoba ci się ten wspaniały miecz? Siodło i łuk z Khyntor? Te pełne temperamentu wyścigowe wierzchowce właśnie przesłali nam hodowcy z Marraitis, Korsibarze, no, chłopcze, wybierz sobie najlepszego, nawet najlepszy nie jest dla ciebie za dobry. Gdzie będziesz polował tego roku, Korsibarze? Na kresach północnych, czy może w dżungli Puliandry?”. Widzisz, ojcze, tak wygląda moje życie. Zawsze tak wyglądało.