— Samo liczenie zajęłoby drugi tydzień.
— A mollitory?
— Mają ich setki — zameldowali zwiadowcy. — Może nawet tysiąc.
To była zła nowina. Mollitory należały do najniebezpieczniejszych zwierząt bojowych. Były to kolosalne, opancerzone stwory sztucznego pochodzenia, stworzone, podobnie jak wierzchowce, miotacze energii, pojazdy łatające i wiele podobnych rzeczy w starożytnych czasach, gdy wiedza naukowa była na Majipoorze powszechna. Potężne, o krótkich nogach, pokryte były fioletową grubą skórą, twardą jak żelazo. Ich broń stanowiły długie ostre pazury, rozrywające drzewo z taką łatwością, z jaką dziecko obrywa listki z gałązki, oraz potężne szczęki w masywnych łbach, przeznaczone do rozrywania i kruszenia. Mollitory, stwory o małej inteligencji, lecz niepospolicie mocne, stanowiły siłę trudną do odparcia. A Farholt miał ich tu, nad brzegiem Jhelum, setki. Może nawet tysiące. Prestimion wezwał Septacha Melayna.
— Weź cztery bataliony — powiedział — nie, lepiej pięć, zarówno kawalerii, jak i piechoty. Idź na południe i rozbij obóz naprzeciwko obozu Farholta. Dam ci nasze najlepsze wierzchowce. Ufortyfikuj się, musztruj żołnierzy, buduj łodzie. Dopilnuj, by widziano cię i słyszano wydającego rozkazy. Hałasuj całymi dniami i nocami. Czyń jak największe zamieszanie. Bij w trąby, wal w bębny. Jeśli zdołasz wymyślić jakieś pieśni bojowe, niech żołnierze ryczą je na całe gardło. Nocą wysyłaj szpiegów, niech obserwują obóz Farholta. Rób wszystko, by go przekonać, że lada chwila sforsujesz rzekę i zaatakujesz.
— Będziemy hałasowali, aż ty nas usłyszysz — obiecał Septach Melayn.
— Po trzech dniach wyślij nocą na rzekę łodzie, najlepiej podczas deszczu, jeśli nadal będzie padało, i też nie staraj się zrobić tego cicho. Zawróćcie jednak po stu uderzeniach wiosłami. Następnej nocy wypłyńcie na sto pięćdziesiąt uderzeń. Następnej nocy również wypłyniecie, ale już nie będziecie udawać ataku.
— Rozumiem.
Prestimion tymczasem przygotował własną grupę uderzeniową w sile siedmiu batalionów najlepszych jeźdźców i łuczników. Reszta kawalerii miała przemieszczać się w straży tylnej. Przygotowania trwały dwa dni. Trzeciego dnia rano poprowadził oddziały siedemnaście mil w górę rzeki do miejsca, w którym jego zwiadowcy odkryli dużą, gęsto zalesioną wyspę. Mając pośrodku rzeki miejsce, w którym można się zatrzymać i odpocząć, mogli przeprawić się łatwiej, poza tym nawet gdyby zwiadowcy Farholta zapuszczali się tak daleko, nie byliby w stanie śledzić przegrupowania wojsk. O zmroku na łodziach i tratwach dopłynęli na wyspę, gdzie zatrzymali się do przeglądu i przegrupowania, po czym przed północą popłynęli na wschodni brzeg Jhelum.
Noc była bezksiężycowa i ciemna, choć ciemność tę rozjaśniały od czasu do czasu przerażająco jaskrawe błyskawice. Deszcz padał strumieniem, niesionym skośnie przez nieubłagany wiatr. Wiatr jednak wiał z zachodu, pchał ich łodzie poprzez niespokojną rzekę. Prestimion płynął w jednej z mniejszych, z Gialaurysem tylko i bratem Taradathem; nie rozmawiali o niczym innym, tylko o zbliżającej się bitwie.
Od obozu Farholta dzieliło ich teraz czterdzieści siedem mil błotnistego brzegu.
— Rozpoczynamy marsz — rozkazał.
Wędrowali na południe, nie schnąc ani na chwilę. Obozowali w błocie, szli smagani deszczem. A jednak humory im dopisywały.
Septach Melayn przeprowadził już pierwszy udawany atak. Jeśli Farholt w ogóle myśli, z pewnością rozstawi najsilniejsze oddziały wzdłuż brzegu, frontem do obozu Melayna, czekające na atak szaleńca i gotowe go odeprzeć.
Najpierw jednak… najpierw…
Pod osłoną ciemności i burzy oddział Prestimiona maszerował wschodnim brzegiem Jhelum, aż wreszcie znalazł się w odległości umożliwiającej atak na obóz Farholta. Ryzyko było wielkie. Czy Septach Melayn zdoła odwrócić uwagę przeciwnika? Czy reszta armii znajdzie się we właściwym miejscu i czasie, by zadać decydujące uderzenie? Prestimion mógł tylko starannie przygotować atak i mieć nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
Osobiście poprowadził oddział łuczników. Gialaurys dowodził oszczepnikami na prawym skrzydle, na lewym szli uzbrojeni w długie włócznie żołnierze pod dowództwem Thurma i złotowłosego Spalirisesa. Diuk Miaule prowadził kawalerię, trzymając się za pierwszą linią do momentu zniszczenia mollitorów przeciwnika, nawet najlepsze bowiem wierzchowce bojowe bały się ich panicznie.
— Zaczynamy — powiedział i poprowadził atak na armię Farholta.
Atak ten okazał się niemal doskonałą niespodzianką. Farholt rzeczywiście ustawił swe najsilniejsze oddziały tuż nad rzeką, czekając na atak Septacha Melayna. Przez dwie noce jego ludzie wypływali łodziami i zaraz się wycofywali, żołnierze Farholta za każdym razem oczekiwali ich w napięciu, a kiedy kolejny atak kończył się niczym, rojaliści uznali w końcu, że Melayn będzie tak udawał bez końca. W ich szeregach nastąpiło rozprężenie, Farholt jednak nie wymienił oddziałów, trzymał je — wraz z mollitorami — w gotowości, by zepchnąć buntowników, którzy postawią stopę na jego brzegu, z powrotem do rzeki.
Tej nocy jednak Sepiach Melayn nie udawał. W momencie gdy jego łodzie minęły środek rzeki i mknęły dalej, łucznicy Prestimiona zaatakowali z przeciwnej strony. Gdyby zaskoczenie okazało się pełne, bitwa mogłaby skończyć się w ciągu kilku minut, ale paru żołnierzy Farholta wyszło akurat w poszukiwaniu zabłąkanych wierzchowców do lasu leżącego na północ od obozu. W świetle błyskawicy dostrzegli schodzących ku nim z niskiego pagórka żołnierzy Prestimiona i podnieśli alarm. Farholt miał akurat tyle czasu, by oddzielić część oddziałów i skierować je do obrony tyłów.
— Popatrz, bracie! — krzyknął Prestimion do Taradatha pomiędzy dwoma ogłuszającymi grzmotami. — Biegną po pewną śmierć. — Napiął łuk i trafił jednego z dowódców, Taradath wypuścił strzałę w chwilę później i trafił drugiego.
Była to straszliwa rzeź. Strzały spadały na zdumionych rojalistów próbujących atakować pod górę, w ciemności i w potokach deszczu. Mollitory nie pojawiły się, najwyraźniej nadal czekały na brzegu rzeki na oddziały Septacha Melayna, do walki można więc było bezpiecznie wprowadzić kawalerię. Prestimion wysłał do Miaule’a gońca z rozkazem przesunięcia kawalerii na linię walki.
Farholt uświadomił sobie dopiero teraz, jaka jest skala niespodziewanego ataku od tyłu. Rozpaczliwie próbował podzielić siły, wysyłając przeciw Prestimionowi batalion za batalionem. Nie docenił siły armii buntowników, nie spodziewał się także ataku z dwóch stron. Większość jego ludzi spała w namiotach i teraz żałośnie powoli przygotowywała się do walki. Prestimion wysłał do boju uzbrojonych w długie włócznie ludzi Thurma i Spalirisesa, Gialaurys zaś zamknął okrążenie swymi oszczepnikami.
— Mamy ich! — krzyknął do Prestimiona tak donośnie, że jego głos słychać było nad całym polem bitwy. — Prestimion! Prestimion! Niech żyje Lord Prestimion!
Żołnierze Farholta wycofywali się, nie wytrzymując siły ataku łuczników. Kawaleria na obu skrzydłach spychała ich do środka obozu. Sepiach Melayn wylądował wreszcie, co rozpoznać można było po odległym, dzikim ryku mollitorów. Prestimion pomyślał w nagłym zdumieniu, że oto być może, zmuszą armię rojalistów do odwrotu już teraz, w pierwszym starciu.
Oddziały jego i Septacha Melayna zbliżały się do siebie niczym połówki dziadka do orzechów, orzechem zaś była armia Farholta.
Wiedział jednak, że byłoby to zbyt proste, odsunął więc od siebie próżne myśli. Strzelał raz za razem i niemal każda strzała trafiała w cel.