Próbował nie myśleć także o tym, kim są ludzie, do których strzela, choć niektórych z nich rozpoznawał. Widział zaskoczenie na twarzy umierającego Hyle’a z Espledawn, widział strzałę trafiającą Travina z Ginoissy. Nie czas było ich żałować. Wymierzył kolejną strzałę w żołnierza uzbrojonego w miotacz energii. Niektórzy z żołnierzy Farholta dysponowali tą bronią, bardzo niebezpieczną, lecz także wyjątkowo zawodną i niecelną. Sztuka konstruowania miotaczy, utracona tysiąc lat temu i dopiero niedawno odtworzona, była jeszcze w powijakach. Żołnierz mierzył w Prestimiona z pięćdziesięciu jardów, strzała trafiła go jednak w szyję, gdy ciągle zmagał się z przyciskami i dźwigniami kierującymi strumieniem energii.
Nagle z lewej rozległy się krzyki. Prestimion dostrzegł, że charakter bitwy zmienia się i że jego żołnierze tracą inicjatywę, którą z takim powodzeniem wykorzystywali od samego początku. Ludzie Farholta oprzytomnieli, zacieśnili szyk i jeśli nie kontratakowali, to przynajmniej utrzymywali teren.
Oddział łuczników nie maszerował już w kierunku środka obozu wroga. Na to nie pozwalała sama wielkość armii rojalistów. Schwytani w pułapkę pomiędzy zajmującym brzeg rzeki Septachem Melaynem i atakującym z tyłu Prestimionem nie mieli gdzie uciekać, zatrzymali się więc, zdesperowani, pomiędzy rzeką i lasem. Nagłość podwójnego ataku zmieniła karną armię w chaotyczny tłum, był to jednak tłum twardy i uzbrojony, a także rozpaczliwie walczący o życie. Bronił się nieustępliwie, odpierając atak i nie cofając się ani o cal. Obie armie starły się twarzą w twarz, niczym Gialaurys z Farholtem podczas zawodów zapaśniczych dawno temu w Labiryncie.
W takiej walce łucznicy nie mieli co robić. Do dzieła wzięli się żołnierze Gialaurysa, Spalirisesa i Thurma, których broń nie wymagała przestrzeni. W ruch poszły oszczepy i włócznie. Kawaleria Miaule’a krążyła dookoła, tnąc z góry krąg żołnierzy Farholta.
Prestimion odnalazł Giałaurysa.
— Oczyść mi drogę na brzeg — polecił. — Moi łucznicy bardziej się tam przydadzą.
Gialaurys, szeroko uśmiechnięty, mokry od deszczu i potu, skinął głową i z głównych sił oddzielił pluton włóczników. Prestimion dostrzegł, że ma przy boku Taradatha. Pociągnął go za rękaw.
— Będziemy mieli sporo roboty na brzegu — powiedział. Pod osłoną włóczników bracia, prowadzący swych ludzi, obeszli środek obozu po lewej i łagodnym, błotnistym zboczem ześlizgnęli się na brzeg rzeki.
Tu panowało kompletne szaleństwo. Septach Melayn zgodnie z rozkazem, dokonał desantu, prowadząc wyłącznie piechotę — zadaniem jego kawalerii było wyłącznie zmylenie Farholta. W ciężkich zmaganiach zwyciężywszy rzekę, znalazł się nagle naprzeciw nieugiętego szeregu mollitorów. Potężne potwory bojowe biegały wzdłuż brzegu, rozrywając ludzi pazurami, depcząc ich i gniotąc. Ludzie Melayna walczyli włóczniami i oszczepami, uderzając z dołu do góry w nadziei znalezienia słabego miejsca bestii. Brzeg rozmiękł nie tylko od deszczu, lecz także krwi. Martwe ciała dosłownie go zaścielały.
— Mierzyć w jeźdźców! — krzyknął do łuczników Prestimion. Na każdym z mollitorów w naturalnym siodle, uformowanym przez fałdy pancerza na grzbiecie, siedział jeździec, kierujący zwierzęciem drewnianym kijem. Łucznicy zestrzeliwali ich jednego po drugim; jeźdźcy spadali w błoto i jeśli jeszcze żyli, najczęściej zadeptywani byli przez własne bestie. Mollitory, które bez nich nie miały pojęcia, co robić, biegały w kółko, depcząc żołnierzy niezależnie od barw, w których walczyli, aż wreszcie wpadły w panikę i zaszarżowały byle dalej od brzegu, rozbijając w proch i pył kawalerię Farholta, która próbowała kontrataku w kierunku rzeki.
Prestimion znalazł się u boku Septacha Melayna, walczącego w dzikim uniesieniu i z morderczą zręcznością.
— Nawet nie marzyłem, że pójdzie nam tak dobrze! — Melayn roześmiał się. — Zwyciężyliśmy, Prestimionie! Zwyciężyliśmy!
Rzeczywiście, bitwa była już właściwie wygrana, przyszedł czas na zadanie wrogowi ostatecznego ciosu. Armia Zimroelu trzymana była do tej pory w rezerwie, a teraz, pod dowództwem Gaviada i Gaviundara, przeprawiała się przez rzekę mnóstwem łodzi i lądowała na brzegu nie bronionym już przez mollitory. Z płonącymi oczami, z twarzami rozjaśnionymi żądzą walki dwaj straszni bracia radośnie poprowadzili swych ludzi do ataku.
Walka dobiegła końca, zaczęła się rzeź.
Armia rojalistów, która pod żadnym względem nie przypominała już armii, stanąwszy wobec nowego i niespodziewanego wroga, rozsypała się jak domek z kart. Pole bitwy było dla żołnierzy Farholta już tylko szalonym wirem padłych wierzchowców, rannych, rozszalałych, niszczących wszystko na swej drodze mollitorów i nieprzyjacielskich oddziałów, otaczających ich ze wszystkich stron. Krążyli w panice, szukając drogi ucieczki, padali skoszeni przez nieubłaganego wroga. Takiego natężenia gwałtu nikt się nie spodziewał, nikt nie był przygotowany na taki rozlew krwi. Kiedy na wschodzie w szeregach atakujących pojawiła się wreszcie luka, żołnierze Farholta zaczęli przez nią uciekać, najpierw po kilkunastu, potem po kilkudziesięciu i wreszcie po kilkuset. Szczęśliwi ocaleli z pogromu znikali w mroku i deszczu.
Prestimion dostrzegł samego Farholta, ogromnego, wściekłego, wymachującego gigantycznym mieczem i wykrzykującego rozkazy. Gialaurys skoczył ku niemu z mordem w oczach. Książę Muldemar próbował rudobrodego olbrzyma powstrzymać, lecz nie zdołał, bo głos odmówił mu posłuszeństwa. Farholt jednak znikł w zamieszaniu.
Niebo rozjaśniły pierwsze promienie poranka, oświetlając ziemię czerwoną od krwi, zasłaną trupami. Armia rojalistów uciekała w panice na wschód, pozostawiając po sobie wierzchowce, mollitory i broń.
— To koniec — powiedział Prestimion. — Bardzo szczęśliwy koniec.
7
Nad rzeką Jhelum armia buntowników odniosła wielkie zwycięstwo, lecz okupiła je ciężkimi stratami. Deszcz ustał, zaświeciło jasne słońce i w blasku jego promieni zwycięzcy mogli policzyć swych martwych. Zginął Kaymuin Rettra z Amblemorn i hrabia Ofmar z Ghrav, zginął jeden z synów Rufiela Kisimira, drugi zaś był poważnie ranny. Zginął przewodnik Elimotis Gan z Simbilfant, mistrz włóczni Telthyb Forst i wielu, wielu innych. Prestimion poczuł także dojmujący żal na widok ciał przeciwników. Mimo iż ludzie ci opowiedzieli się za Korsibarem, a więc przeciw niemu, jednak znał ich od wielu lat, niektórych od dzieciństwa i uważał za przyjaciół. Był pomiędzy nimi młodszy brat hrabiego Irama z Normork, Lamiran, Thiwid Karsp ze Stee, bliski krewny hrabiego Fisiolo, a także Belditan z Gimkandale, wicehrabia Edgan z Guand i Sinjian ze Steppilor. Farholtowi udało się uciec i teraz z większością swych dowódców zmierzał na Górę Zamkową.
— Ponieśliśmy ciężkie straty, my i oni, i żałuję tych, którzy polegli po obu stronach — rzekł Prestimion do diuka Svora, kiedy pożegnano już zmarłych odpowiednim rytuałem. — Boli mnie także to, że ludzie będą ginąć nadal. Jak sądzisz, ilu jeszcze zginie, nim Korsibar ustąpi i położy kres wojnie?
— Przede wszystkim sam Korsibar — stwierdził Septach Melayn. — Naprawdę sądzisz, Prestimionie, że teraz, kiedy przegrał bitwę, dobrowolnie ustąpi i przekaże ci władzę? Czy ty utraciłeś nadzieję, kiedy zostaliśmy rozbici pod Arkilon?
Prestimion milczał zaskoczony. Wprawdzie od samego początku wiedział, że wojnę zakończyć może tylko śmierć Korsibara lub jego samego, w głębi duszy nigdy się z tym nie pogodził.
— Na północy, nad rzeką, czeka na nas druga armia pod dowództwem Navigorna — przypomniał Gialaurys. — Wrócimy w pole, nim zdążymy złapać oddech, a następnym razem może nie pójść nam tak dobrze.