— Nazywają mnie Krogulcem.
Tamten odczekał chwilę, jak gdyby spodziewając się jakiejś układniejszej odpowiedzi; nie otrzymawszy żadnej, wyprostował się trochę i odchylił. Był dwa lub trzy lata starszy od Geda, bardzo wysoki; nosił się i poruszał ze sztywną gracją, przybierając (jak sądził Ged) pozy tancerza. Miał na sobie szary płaszcz z odrzuconym w tył kołnierzem. Pierwszym pomieszczeniem, do którego zaprowadził Geda, była garderoba, gdzie jako uczeń Szkoły, Ged mógł znaleźć dla siebie podobny płaszcz na swoją miarę, a także wszelką inną odzież, jakiej by potrzebował. Wdział wybrany przez siebie ciemnoszary płaszcz, a Jasper powiedział:
— Teraz jesteś jednym z nas.
Jasper miał zwyczaj przy mówieniu ledwie widocznie się uśmiechać, w sposób, który sprawiał, że Ged doszukiwał się w jego uprzejmych słowach ukrytej drwiny.
— Czy to szaty czynią z nas magów? — odparł ponuro.
— Nie — odpowiedział starszy chłopak. — Choć słyszałem, że dobre wychowanie czyni z nas ludzi. Dokąd teraz?
— Dokąd zechcesz. Nie ’znam tego domu.
Jasper powiódł go korytarzami Wielkiego Domu, pokazując mu otwarte podwórce i kryte dachem sale, Komnatą Półek, gdzie przechowywano księgi wiedzy i tomy runów, wielką Salę Kominkową, w której cała Szkoła gromadziła się w dni świąteczne, i wreszcie na górze, w wieżach i na poddaszach, małe cele, gdzie spali uczniowie i mistrzowie. Cela Geda znajdowała się w Wieży Południowej; miała okno wyglądające w dół, na spadające ku morzu strome dachy miasteczka Thwil. Podobnie jak inne sypialnie, cela była pozbawiona mebli, jeśli nie liczyć siennika w kącie.
— Żyjemy tu bardzo skromnie — powiedział Jasper. — Ale spodziewam się, że nie będzie ci to przeszkadzać.
— Jestem do tego przyzwyczajony. — l zaraz, próbując dorównać temu uprzejmemu i wyniosłemu młodzieńcowi, Ged dodał: — Tyś chyba nie był przyzwyczajony, kiedy zjawiłeś się tu po raz pierwszy.
Jasper spojrzał na niego, a jego spojrzenie mówiło baz słów: „Cóż ty w ogóle możesz wiedzieć o tym, do czego ja, syn Władcy Księstwa Eolg na wyspie Havnor, jestem czy też nie jestem przyzwyczajony?” To co Jasper rzekł na głos, brzmiało po prostu:
— Chodź dalej tędy.
Gdy byli na piętrze, zabrzmiał gong, zeszli więc na dół, aby spożyć południowy posiłek przy Długim Stole w refektarzu, wraz z setką lub. więcej chłopców i młodzieńców. Każdy obsługiwał się sam, żartując z kucharzami przez wychodzące na refektarz okienka kuchni, ładując na swój talerz jedzenie z wielkich mis parujących na parapetach, siadając, gdzie się komu podobało, przy Długim Stole.
— Mówi się — powiedział Gedowi Jasper — że choćby nie wiem ilu siadło przy tym stole, pozostaje zawsze dosyć miejsca.
Z pewnością było tu dość miejsca zarówno dla licznych hałaśliwych, gadających i jedzących obficie grup chłopców, jak i dla starszych, ubranych w srebrne płaszcze spięte srebrną klamrą pod szyją, którzy siedzieli spokojnie, parami lub pojedynczo, z poważnymi, zadumanymi twarzami, jak gdyby mieli wiele do przemyślenia. Jasper i Ged usiedli wraz z krępym chłopakiem imieniem Vetch, który po przedstawieniu się nie powiedział nic więcej, a tylko z zapałem pakował sobie jedzenie do ust. Miał akcent ze Wschodnich Rubieży i był ciemnoskóry, nie czerwonobrązowy, jak Ged i Jasper oraz większość mieszkańców Archipelagu, lecz ciemnobrązowy. Był to prosty chłopak i jego obyczajom brakowało oglądy. Posarkał trochę na obiad, kiedy skończył jeść, ale potem zwracając się do Geda rzekł:
— Przynajmniej nie jest to złudzenie jak tyle rzeczy tutaj naokoło: trzyma się to żeber.
Ged nie wiedział, co Vetch miał na myśli, ale poczuł do niego niejaką sympatię i rad był, kiedy po posiłku Vetch został z nimi.
Zeszli do miasta, aby Ged mógł się w nim zorientować. Uliczki Thwil były wprawdzie nieliczne i krótkie, ale kręciły się i wiły dziwacznie pomiędzy domami o wysokich dachach, toteż łatwo było zgubić drogę. Było to dziwne miasto i dziwni byli też jego mieszkańcy, rybacy, robotnicy i rzemieślnicy niczym się nie wyróżniający, ale tak przyzwyczajeni do czarów, które są na porządku dziennym na Wyspie Mędrców, że sami zdawali się na wpół czarownikami. Rozmawiali (jak się już Ged wcześniej przekonał) zagadkami i żaden z nich nie mrugnąłby okiem, gdyby ujrzał chłopca przemieniającego się w rybę albo dom wzlatujący w powietrze, ale wiedząc, że to tylko figiel uczniaka, dalej łatałby buty albo siekał baraninę nieporuszony.
Mijając Tylne Drzwi i idąc przez ogrody dookoła Wielkiego Domu, trzej chłopcy przeszli następnie po drewnianym moście ponad czystym nurtem Thwilburn i maszerowali dalej na północ pomiędzy łaskami i pastwiskami. Ścieżka wiła się i pięła w górę. Mijali dąbrowy, w których mimo całej jasności słońca leżały gęste cienie. Był jeden zagajnik, niezbyt daleko po lewej stronie, którego Ged ani razu nie mógł ujrzeć całkiem wyraźnie. Ścieżka nigdy do tego gaju nie dochodziła, choć wciąż zdawało się, że zaraz doń zaprowadzi. Ged nie potrafił nawet rozpoznać gatunku drzew. Yetch widząc, jak Ged się wpatruje, powiedział łagodnie:
— To Wewnętrzny Gaj. Nie możemy do siego wejść… na razie…
Na gorących, skąpanych w słońcu pastwiskach kwitły żółte kwiaty.
— Iskiernik — powiedział Jasper. — Rośnie tam, gdzie wiatr rzucił popioły płonącego Hien, gdy Erreth-Akbe obronił Skryte Wyspy przed Ognistym Władcą. — Dmuchnął w wyschniętą koronę kwiatu i oderwane nasiona wzbiły się z wiatrem, szybując w słońcu jak ogniste iskry.
Ścieżka powiodła ich w górę, okrążając podnóże wielkiego zielonego wzgórza, krągłego i pozbawionego drzew, wzgórza, które Ged widział ze statku, gdy wpływali na zaklęte wody wyspy Roke. Na zboczu Jasper przystanął.
— W domu na Havnor słyszałem wiele o gontyjskiej sztuce czarnoksięskiej i zawsze ją chwalono, toteż czekałem długi czas, aby zobaczyć, na czym polega. Teraz mamy tu Gon ty jeżyka i stoimy na stokach Pagórka Rfeke, którego korzenie zagłębiają się aż do środka ziemi. Wszystkie czary mają tu szczególną moc. Uczyń dla nas jakąś sztuczkę, Krogulcze. Pokaż nam swój styl.
Ged, zmieszany i zaskoczony, milczał.
— Później Jasper — rzekł prosto Veteh. — Daj mu na razie spokój.
— Posiada albo umiejętności, albo moc, inaczej odźwierny nie wpuściłby go. Czemu nie miałby nam tego pokazać, równie dobrze teraz jak później? Prawda, Krogulcze?
— Posiadam i umiejętność, i moc — powiedział Ged. — Pokaż mi, o jakich rzeczach mówisz.
— O złudzeniach oczywiście — o sztuczkach, grze pozorów. Na przykład o tym!
Wskazując palcem, Jasper wymówił parę dziwnych słów i tam gdzie wskazywał, na zboczu wzgórza, pociekła pomiędzy zielonymi trawami niteczka wody; po chwili urosła i już tryskało źródło, a woda zaczęła spływać ze wzgórza wartkim strumieniem. Ged zanurzył rękę w nurt i poczuł wilgoć, napił się wody i poczuł jej chłód. Mimo to jednak woda nie gasiła pragnienia: była tylko złudzeniem. Jasper za pomocą innego słowa zatrzymał wodę i w słońcu zafalowała sucha trawa.
— Teraz ty, Yetch — powiedział ze swoim chłodnym uśmiechem.
Yetch podrapał się w głowę i spojrzał posępnie, ale wziął w dłoń grudkę ziemi i zaczął śpiewać nad nią niemelodyjnie, urabiając ją swymi ciemnymi palcami, kształtując ją, ugniatając, wygładzając; i nagle grudka stała się małym stworzeniem, jakby trzmielem czy włochatą muchą, która uleciała z bzykiem nad Pagórek Roke i znikła.
Ged stał zapatrzony i zbity z tropu. Cóż on znał oprócz pospolitych wiejskich guseł, zaklęć przywołujących kozy, leczących brodawki, przesuwających ciężary albo naprawiających garnki?