Выбрать главу

— Boisz się?

Nie słuchał nawet odpowiedzi Jaspera, jeśli ten cokolwiek odpowiedział. Nie obchodził go już Jasper. Teraz, gdy stali na Pagórku Roke, nienawiść i wściekłość znikły, zastąpiła je całkowita pewność. Nie musiał nikomu zazdrościć. Wiedział, że tej nocy, na tym ciemnym zaczarowanym obszarze jego moc jest wielka jak nigdy dotąd; wypełniała go tak, że aż. zadrżał od poczucia siły ledwie utrzymywanej w ryzach. Wiedział teraz, że Jasper ustępuje mu znacznie, że został przysłany przez los zapewne tylko po to, aby go tu dzisiaj sprowadzić — nie rywal, lecz zwykły sługa przeznaczenia Geda. Pod stopami czuł korzenie wzgórza zagłębiające się w mrok, a nad głową widział suche, dalekie ognie gwiazd. Pośrodku — wszystko czekało na jego władzę, jego rozkazy. Stał w środku świata.

— Nie bój się — powiedział z uśmiechem. — Przywołam ducha kobiety. Kobiety nie musisz się lękać. Przywołam Elfarran, piękną panią z Czynów Enladzkich.

— Zmarła przed tysiącem lat, jej kości leżą w głębi Morza Ea, a zresztą taka kobieta może nigdy nie istniała.

— Czyżby lata i odległość znaczyły cokolwiek dla zmarłych? — Czyżby Pieśni kłamały? — zapytał Ged z tą samą uprzejmą drwiną, a potem mówiąc: — Obserwujcie powietrze między moimi dłońmi — odwrócił się od reszty chłopców i stanął bez ruchu.

Szerokim powolnym gestem rozpostarł ramiona, gestem przywitania, który rozpoczyna inwokację. Zaczął mówić.

Czytał niegdyś runy Zaklęcia Przywołania w księdze Ogiona, przeszło dwa lata temu, i od owego czasu ani razu ich nie widział; Wtedy czytał je w ciemności. W ciemności, która teraz go otaczała, było tak, jak gdyby czytał je na nowo na stronicy otwartej przed nim wśród nocy. Ale teraz rozumiał, co czyta, wymawiając na głos słowo po słowie, i widział oznaczenia, wskazujące, jak należy tworzyć zaklęcie dźwiękiem głosu oraz poruszeniami ciała i rąk.

Inni chłopcy stali zapatrzeni, bez słowa i bez ruchu, drżąc tylko z lekka; wielkie było bowiem to zaklęcie, które zaczynało swoje działanie. Głos Geda brzmiał wciąż łagodnie, ale zmienił się, miał w sobie głęboki zaśpiew, a słowa, które wymawiał, nie były chłopcom znane. Nagle Ged zamilkł. Znienacka podniósł się wiatr i zaszumiał w trawie. Ged opadł na kolana i zawołał wielkim głosem. Potem upadł przed siebie, jakby chciał wziąć ziemię w objęcie rozpostartych ramion, a gdy podniósł się trzymał w naprężonych dłoniach i ramionach coś ciemnego, coś tak ciężkiego, że dygotał z wysiłku, stając na nogi. Gorący wiatr zawodził w czarnych, falujących trawach na wzgórzu. Jeśli nawet świeciły gwiazdy, nikt ich teraz nie widział.

Słowa zaklęcia sykiem i mamrotaniem wydobywały się z ust Geda, aż wreszcie Ged wykrzyknął głośno i wyraźnie: — Elfarran!

Znowu wykrzyknął to imię: — Elfarran!

I po raz trzeci: — Elfarran!

Bezkształtna bryła mroku, którą był podźwignął, oderwała się od niego. Odłączyła się i pomiędzy jego rozwartymi ramionami zajaśniało blade wrzeciono światła, mglisty owal, sięgający od ziemi na wysokość jego uniesionych rąk. W świetlistym owalu przez chwilę poruszał się jakiś kształt, ludzka postać: smukła kobieta spoglądająca w tył przez ramię. Jej twarz była piękna, pełna smutku i trwogi.

Duch jaśniał w tym miejscu tylko przez chwilę. Potem żółtawy owal pomiędzy ramionami Geda zabłysnął silniej. Rozszerzył się i rozprzestrzenił jak rozdarcie w ciemności ziemi i nieba, rozprucie w tkaninie świata. Poprzez nie buchnęła straszliwa jasność. A poprzez jasną, niekształtną wyrwę wygramoliło się coś jak gruda czarnego cienia, szybka i ohydna, i to coś skoczyło wprost w twarz Geda.

Cofnąwszy się chwiejnie pod ciężarem owej rzeczy, Ged wydał z siebie krótki, chrapliwy krzyk. Mały otak patrzący z ramienia Yetcha, zwierzę pozbawione głosu, wydał także głośny krzyk i skoczył jak gdyby do natarcia.

Ged upadł szamocząc się i wykręcając, podczas gdy ponad nim rozszerzało się i rozciągało jasne rozprucie w ciemności świata. Chłopcy, którzy się przyglądali, uciekli, zaś Jasper zgiął się ku ziemi, osłaniając oczy przed straszliwym światłem. Jedynie Vetch wybiegł naprzód ku przyjacielowi. Toteż tylko on widział bryłę cienia, która wpiła się w Geda, rwąc jego ciało. Było to jakby czarne zwierzę, wielkości małego dziecka, choć zdawało się że puchnie, to znów się kurczy; nie miało głowy ani twarzy, jedynie cztery łapy z pazurami, którymi wpijało się w Geda i szarpało go Vetch zaszlochał ze zgrozy, mimo to jednak wyciągnął ręce, chcąc odciągnąć ową rzecz od Geda. Zanim jej wszakże dotknął, coś go unieruchomiło; stracił zdolność poruszania się.

Nieznośna jasność przygasała i stopniowo krawędzie rozdartego świata zrosły się z powrotem. Opodal przemawiał jakiś głos tonem łagodnym jak szmer drzewa albo tryskanie źródła.

Gwiazdy zabłysły na nowo, a trawy na zboczu pobieliło światło wschodzącego właśnie księżyca. Noc została uzdrowiona. Światło i ciemność trwały w przywróconej i stałej równowadze. Zwierz-cień zniknął. Ged leżał na wznak jak długi, z ramionami rozrzuconymi, jak gdyby zachowującymi jeszcze szeroki gest przywitania i inwokacji. Jego twarz pociemniała od krwi, a na koszuli widniały wielkie czarne plamy. Mały otak skulił się przy jego barku, drżąc. A ponad Gedem stał starzec, którego płaszcz jaśniał blado we wschodzącym księżycu: Arcymag Nemmerle.

Koniec laski Nemmerlego uniósł się srebrnym błyskiem nad piersią Geda. Dotknął delikatnie okolicy jego serca, potem jego warg, podczas gdy Nemmerle coś szeptał. Ged drgnął, a jego wargi rozchyliły się, łapiąc oddech. Wtedy stary Arcymag podniósł laskę, postawił ją na ziemi i wsparł się na niej ciężko ze schyloną głową, jak gdyby ledwie starczało mu sił, aby ustać.

Yetch poczuł, że może się swobodnie poruszać. Rozglądając się wokół, dostrzegł, że byli tu już inni, Mistrz Przywołań i Mistrz Przemian. Akt wielkiego czarnoksięstwa nie może nie obudzić takich ludzi; mieli oni sposoby, aby zjawić się bardzo szybko, gdy wzywała ich potrzeba, choć żaden nie był tak szybki jak Arcymag. Posłano teraz po pomoc i część z tych, którzy się zjawili, odprowadziła Arcymaga, zaś inni, wśród nich Vetch, zanieśli Geda do komnat Mistrza Ziół.

Całą noc Mistrz Przywołań pozostał na Pagórku Roke, czuwając na straży. Nic się nie poruszało na zboczu wzgórza, tam gdzie materia świata rozdarła się na oścież. Żaden cień nie przypełzł poprzez światło księżycowe, szukając rozdarcia, przez które mógłby wgramolić się z powrotem w swoje królestwo. Cień uciekł był przed Nemmerlem i przed potężnymi ścianami czarów, które otaczają i chronią wyspę Roke, ale teraz przebywał w świecie. I gdzieś w świecie się ukrył. Gdyby Ged umarł tej nocy, cień mógłby próbować odnaleźć wejście, które przedtem otworzył, i wstąpić za Gedem w królestwo śmierci, wśliznąć się z powrotem w owo miejsce, z którego przybył; właśnie dlatego Mistrz Przywołań czekał na Pagórku Roke Ale Ged żył.

Położono go do łóżka w izbie uzdrowień i Mistrz Ziół zaopiekował się ranami, które Ged miał na twarzy, szyi i ramieniu. Były to głębokie, poszarpane i złośliwe rany. Płynąca z nich czarna krew nie dawała się zatamować, tryskając nawet mimo działania czarów i owiniętych w pajęczynę liści perriotu, które przykładano na rany. Ged, niewidomy i niemy, leżał w gorączce jak patyk w tlącym się ogniu i nie było zaklęcia, które mogłoby ochłodzić to, co go spalało.

Nie opodal, na otwartym podwórcu, gdzie tryskała fontanna, leżał Arcymag, również nieruchomy, lecz zimny, bardzo zimny: tylko jego oczy żyły, obserwując spadanie oświetlonej księżycem wody i poruszanie się oświetlonych księżycem liści. Ci, którzy byli z nim, nie wypowiadali zaklęć i nie czynili uzdrawiających czarów. Od czasu do czasu mówili coś spokojnie między sobą, po czym zwracali wzrok na Mistrza: leżał bez ruchu, a księżyc bielił jego orli nos, wysokie czoło i siwe włosy, nadając im barwę …kości. Aby opanować rozpętane czary i odpędzić cień od Geda, Nemmerle zużył całą swoją moc, a wraz z nią odeszła także jego siła cielesna. Leżał w agonii. Ale śmierć wielkiego maga, który w swym życiu wiele razy przechadzał się po wyschłych, spadzistych wzgórzach królestwa śmierci, jest osobliwą rzeczą: umierający bowiem, znający już drogę, odchodzi nie po omacku, lecz pewnie. Gdy Nemmerle spoglądał w górę poprzez liście drzewa, ci, co go otaczali, nie wiedzieli, czy patrzy na letnie gwiazdy blednące w świetle brzasku, czy też na tamte inne gwiazdy, które nigdy nie gasną nad wzgórzami nie znającymi świtu.