W nocy poprzedzającej jego przeprowadzkę do Wieży odwiedził go w jego izbie człowiek ubrany w brązowy płaszcz podróżny i trzymający dębową laskę okutą żelazem. Ged podniósł się na widok laski czarnoksiężnika.
— Krogulcze…
Na dźwięk głosu Ged podniósł oczy: to Yetch stał przed nim, krępy i kwadratowy jak zawsze; jego ciemna, szczera twarz stała się starsza, ale uśmiech nie zmienił się. Na ramieniu Vetcha kuliło się zwierzątko o cętkowanym futerku i jasnych oczach.
— Został u mnie, gdy byłeś chory, i teraz przykro mi się z nim rozstawać. A jeszcze bardziej przykro rozstawać się z tobą, Krogulcze. Ale jadę do domu. Dalej, Hoeg! Idź do swojego prawdziwego pana! — Vetch poklepał otaka i posadził na podłodze. Zwierzątko ruszyło przed siebie, usiadło na sienniku Geda i zaczęło myć swoje futerko suchym brązowym językiem podobnym do listka. Yetch zaśmiał się, ale Ged nie potrafił się uśmiechnąć. Schylił się, głaszcząc otaka, aby ukryć twarz.
— Myślałem, że nie przyjdziesz do mnie, Yetch — powiedział.
Nie miał zamiaru robić mu wymówek, ale Yetch odparł:
— Nie mogłem. Mistrz Ziół zabronił mi; a od zimy przebywałem z nim zamknięty w Gaju. Nie byłem wolny, póki nie zdobyłem swojej laski. Posłuchaj: gdy też będziesz wolny, przyjedź na Wschodnie Rubieże. Będę na ciebie czekał. W tamtejszych miasteczkach wesoło się żyje, a czarnoksiężnicy są mile widziani.
— Wolny… — mruknął Ged i wzruszył odrobinę ramionami, próbując się uśmiechnąć.
Yetch patrzył na niego, nie całkiem tak jak zwykle: z nie mniejszą miłością, ale zapewne z większą czarnoksięską wiedzą. Powiedział miękko:
— Nie pozostaniesz na zawsze na Kokę.
— Cóż… miałem nadzieję, że będę mógł pójść na naukę do Mistrza w Wieży, aby zostać jednym z tych, którzy szukają w księgach i gwiazdach zgubionych imion, i w ten sposób… w ten sposób nie czynić przynajmniej nic złego, jeśli już nic dobrego nie mogę…
— Zapewne — powiedział Yetch. — Nie jestem jasnowidzem, ale widzę przed tobą nie komnaty i księgi, lecz dalekie morza, ognie smoków, wieże miast i wszystko to, co widzi sokół, gdy leci wysoko i daleko.
— A za mną — co widzisz za mną? — spytał Ged i mówiąc powstał, tak że błędny ognik, który płonął pośrodku nad ich głowami, rzucił jego cień w tył, na ścianę i podłogę. Ged zwrócił twarz w bok i rzekł, zająkując się: — Ale opowiedz mi, dokąd ty się udasz, co ty będziesz robił.
— Pojadę do domu odwiedzić braci i siostrę, o której ci nieraz mówiłem. Zostawiłem ją jako małe dziecko, a wkrótce będzie obchodziła swoje święto Nadania Imienia — dziwnie jest o tym pomyśleć! A potem znajdę sobie zajęcie jako czarnoksiężnik gdzieś wśród małych wysp. Och, zostałbym dłużej i pogadał z tobą, ale nie mogę, mój statek wyrusza w rejs dziś wieczorem i przypływ już się zaczął. Krogulcze, jeśli kiedykolwiek twoja droga powiedzie na wschód, odwiedź mnie. A jeśli będziesz mnie kiedykolwiek potrzebował, sprowadź mnie, wezwij mnie moim imieniem: Estarriol.
Na te słowa Ged podniósł swoją pokrytą bliznami twarz; ich spojrzenia spotkały się.
— Estarriol — powiedział — mam na imię Ged.
Potem w milczeniu pożegnali się ze sobą; Vetch odwrócił się i zszedł do kamiennej sieni, po czym opuścił Roke.
Ged stał przez chwilę bez ruchu, jak ktoś, kto dowiedział się wielkich nowin i musi rozszerzyć swą duszę, aby je przyjąć. Wspaniałym darem było to, co ofiarował mu Vetch: znajomość jego prawdziwego imienia.
Prawdziwego imienia mężczyzny nie zna nikt oprócz niego samego i tego, kto mu je nadał. Mężczyzna może się w ostateczności zdecydować, aby zdradzić je swemu bratu, żonie czy przyjacielowi, jednakże nawet ci nieliczni nie użyją nigdy owego imienia tam, gdzie może je usłyszeć ktoś trzeci. W obecności innych ludzi będą, tak jak inni, nazywać mężczyznę jego imieniem użytkowym, jego przydomkiem — takim imieniem, jak Krogulec, Vetch, co oznacza „wyka”, albo Ogion, co oznacza „szyszka jodłowa”. Jeśli zaś prości ludzie ukrywają swoje prawdziwe imię przed wszystkimi oprócz tych paru, których kochają i którym ufają bezgranicznie, tym bardziej muszą tak czynić ludzie zajmujący się czarnoksięstwem — bardziej niebezpieczni i bardziej narażeni na niebezpieczeństwo. Kto zna imię człowieka, ten ma w swojej mocy jego życie. I właśnie Gedowi, który utracił wiarę w siebie, Vetch ofiarował ten dar, na który stać tylko przyjaciela — dowód niezachwianego, nie dającego się zachwiać zaufania.
Ged usiadł na sienniku i pozwolił zgasnąć kuli błędnego ognia, od której, gdy znikała, doleciał słaby zapach bagiennego gazu. Pogłaskał otaka, który przeciągnął się rozkosznie i ułożył do snu na jego kolanach, jak gdyby nigdy nie sypiał gdzie indziej. W Wielkim Domu panowała cisza. Ged zdał sobie sprawę, że jest to przeddzień rocznicy jego własnego Przejścia, dnia, w którym Ogion nadał mu imię. Od owego dnia minęły cztery lata. Ged wspomniał chłód górskiego źródła, przez które brodził nagi i pozbawiony imienia. Pogrążył się w rozmyślaniach o innych lśniących rozlewiskach Rzeki Ar, gdzie zwykle pływał; o wiosce Dziesięciu Olch pod wielkimi, porastającymi zbocze góry lasami; o cieniach poranku padających w poprzek zakurzonej wiejskiej ulicy, o ogniu podrywającym się pod podmuchem miechów na kowalskim palenisku w zimowe popołudnie, o ciemnej i wonnej chacie czarownicy, gdzie powietrze było ciężkie od dymu i kłębiących się zaklęć. Nie myślał o tych rzeczach już od dawna. Powróciły doń teraz, w nocy, w której kończył siedemnaście lat. Wszystkie lata i miejsca, W których spędził swoje krótkie, rozbite na części życie, znalazły się w zasięgu umysłu i na powrót utworzyły całość. Nareszcie, po tym długim, gorzkim, zmarnowanym okresie wiedział raz jeszcze, kim jest i gdzie się znajduje.
Ale dokąd ma się udać w nadchodzących latach — tego nie potrafił dostrzec; i bał się ujrzeć.
Nazajutrz rano wyruszył w drogę przez wyspę, niosąc jak zwykle na ramieniu otaka. Tym razem dotarcie piechotą do Wieży Osobnej zajęło mu trzy, nie dwa dni: był śmiertelnie znużony, gdy w zasięgu jego wzroku znalazła się Wieża, wznosząca się ponad prychające, syczące wody północnego przylądka. Wewnątrz Wieży było ciemno, tak jak pamiętał, i chłodno, tak jak pamiętał, a Kurremkarmerruk siedział na wysokim zydlu, spisując listy imion. Rzucił okiem na Geda i rzekł bez przywitania, jak gdyby chłopak nigdy się nie oddalał: — Idź do łóżka; kto zmęczony, ten głupi. Jutro możesz otworzyć Księgi Przedsięwzięć Stwórców i wyuczyć się zawartych w niej imion.
Pod koniec zimy Ged powrócił do Wielkiego Domu. Był już wtedy pasowany na czarownika i Arcymag Gensher tym razem przyjął jego hołd. Odtąd Ged zgłębiał wyższe sztuki i czary, porzucając sztuki iluzyjne na rzecz dzieł prawdziwej magii i ucząc się tego, co musiał wiedzieć, aby zasłużyć na swą laskę czarnoksiężnika. Trudność, jaką sprawiało mu poprzednio wymawianie zaklęć, znikła po paru miesiącach, a w jego ręce powróciła zręczność; mimo to me spieszył się do nauki tak jak dawniej: strach udzielił mu ostrej i długotrwałej lekcji. Jego czary nie wywoływały zresztą żadnych groźnych mocy ani konfliktów, nawet gdy wymawiał Wielkie Zaklęcia Stwarzania i Nadawania Kształtu, które są najbardziej ryzykowne. Nieraz Ged zadawał sobie pytanie, czy przypadkiem uwolniony przezeń wówczas cień nie osłabł tymczasem albo jakimś sposobem nie umknął ze świata, nie nawiedzał go bowiem już więcej w snach. Ale w głębi serca wiedział, że taka nadzieja jest nierozumna. Od Mistrzów i ze starodawnych ksiąg wiedzy Ged uczył się, czego mógł, o istotach takich jak ów cień, który wtenczas uwolnił; niewiele jednak można się było o tym nauczyć. O żadnym takim stworzeniu nie pisało się ani nie mówiło wprost. W najlepszym razie trafiały się tu i ówdzie w starych księgach wzmianki o rzeczach, które mogły przypominać owego zwierza — cień. Nie był to duch człowieka i nie było to coś stworzonego przez Dawne Moce Ziemi, a mimo to sprawiało wrażenie, że ma z tym wszystkim jakieś powiązanie. W Rzeczy o Smokach, którą Ged przeczytał bardzo dokładnie, znajdowała się opowieść o starożytnym Władcy Smoków, który dostał się pod władanie jednej z Dawnych Mocy — mówiącego Kamienia, spoczywającego w dalekim północnym kraju.