— Serret! Nie posiadam takiej mocy, jak sądzisz — to, co miałem niegdyś, zmarnowałem. Nie mogę ci pomóc, na nic ci się nie przydam. Ale wiem jedno: Stare Moce ziemi nie są przeznaczone do ludzkiego użytku. Nie zostały nigdy oddane w nasze ręce; w naszych rękach mogą czynić tylko zniszczenie. Złe środki wiodą do złego celu. Nic mnie tu nie przyciągnęło, natomiast zostałem przygnany i siła, która mnie gnała, działa na moją zgubę. Nie mogę ci pomóc.
— Ten, kto trwoni swoją moc, jest nieraz pełen wielekroć większej mocy — powiedziała uśmiechając się, jak gdyby jego lęki i skrupuły wydawały jej się dziecinne. — Wiem może więcej od ciebie o tym, co cię tu przywiodło. Czy na ulicach Orrimy nie zwracał się do ciebie pewien człowiek? To był posłaniec, sługa Terrenonu. On sam był niegdyś czarnoksiężnikiem, ale odrzucił laskę, aby służyć potędze większej niż moc jakiegokolwiek maga. A ty przybyłeś na Osskil i na wrzosowiskach próbowałeś walczyć z cieniem swoją drewnianą laską; już prawie nie byliśmy w stanie cię uratować, gdyż ten stwór, co cię ściga, jest przebieglejszy, niż sądziliśmy, i zdążył ci już odebrać wiele siły… Tylko cień może zwalczyć cień. Tylko ciemność może pokonać mrok. Posłuchaj, Krogulcze! Czego zatem potrzebujesz, aby pokonać ów cień, który czeka na ciebie za tymi murami?
— Potrzebuję czegoś, czego nie mogę znać. Jego imienia.
— Terrenon, który zna wszystkie narodziny i zgony, wszystkie istnienia przed i po śmierci, a także to, co nie narodzone i nieśmiertelne, który zna świat jasności i świat mroku, powie ci to imię.
— A cena?
— Nie trzeba nic płacić. Powiadam ci, że będzie ci posłuszny, będzie ci służył jak niewolnik.
Wstrząśnięty i udręczony, Ged nie odpowiadał. Serret trzymała teraz jego dłoń w swoich, spoglądając mu w twarz. Słońce zapadło w mgły, które szarzały na horyzoncie, i powietrze również zszarzało, ale twarz Serret jaśniała aprobatą i triumfem, w miarę jak przypatrywała się Gedowi, dostrzegając słabnącą w nim wolę. Szepnęła cicho:
— Będziesz potężniejszy niż wszyscy ludzie, będziesz królem pośród nich. Będziesz panował, a ja będę panowała z tobą…
Nagle Ged powstał i postępując krok naprzód, stanął w miejscu, skąd mógł widzieć, tuż za wycięciem długiej ściany komnaty, obok drzwi, Władcę Terrenonu, który stał przysłuchując się i uśmiechając z lekka.
Oczy Geda przejrzały; jego umysł także. Popatrzył z góry na Serret.
— Pokonać mrok może światło — powiedział zająkując się — tylko światło.
Gdy to mówił, zrozumiał — tak jasno, jakby jego słowa były ukazującym mu to światłem — jak w samej rzeczy został tu przyciągnięty, zwabiony, jak wykorzystywali jego lęk, aby wieść go dalej, i jak, mając go już tutaj, zatrzymaliby go na zawsze. Ocalili go przed cieniem, istotnie, ponieważ nie chcieli oddać go cieniowi w posiadanie, zanim Ged nie stanie się niewolnikiem kamienia. Z chwilą gdy moc kamienia zawładnęłaby wolą Geda, wpuściliby cień w obręb murów, bowiem gebbeth jest lepszym niewolnikiem niż człowiek. Gdyby raz dotknął kamienia albo doń przemówił, byłby ostatecznie zgubiony. Jednakże, podobnie jak cień nie całkiem był w stanie doścignąć go i nim zawładnąć, tak i kamień nie był w stanie go wykorzystać — do końca. Ged prawie już ustąpił, ale nie całkiem. Nie zgodził się na to. Bardzo trudno jest złu pojmać duszę, która się na to nie zgadza.
Stał teraz pomiędzy dwojgiem tych, którzy ustąpili, którzy się zgodzili, i spoglądał to na jedno z nich, to na drugie, gdy Benderesk podszedł bliżej.
— Mówiłem ci — rzekł suchym głosem do swojej żony Władca Terrenonu — że on wyśliźnie się z twoich rąk, Serret. Sprytne błazny z tych waszych gontyjskich czarowników. A i ty zbłaźniłaś się, kobieto z Gontu, zamierzając oszukać i jego, i mnie, zamierzając rządzić nami obydwoma przy pomocy swej piękności i wykorzystać Terrenon do swych własnych celów. Ale ja jestem Władcą Kamienia, ja, i oto co czynię wiarołomnej żonie: Ekavroe ai oelwantar…
Było to zaklęcie Przemiany; długie ręce Bendereska podniosły się, aby przeobrazić skuloną kobietę w coś szkaradnego, w świnię, psa albo śliniącą się wiedźmę. Ged postąpił naprzód i zmusił do opuszczenia uniesione ręce władcy uderzeniem swoich własnych rąk, wypowiadając przy tym tylko jedno krótkie słowo. I choć nie miał laski, choć stał na obcym terenie, na złym terenie, w królestwie mocy ciemności — jego wola wzięła jednak górę. Benderesk stał nieruchomo, z posępnymi i niewidzącymi oczyma utkwionymi nienawistnie w Serret.
— Chodź — powiedziała Serret drżącym głosem — Krogulcze, chodź prędko, zanim on będzie w stanie przywołać Sługi Kamienia.,.
Jakby odbrzmiewając echem, poprzez wieżę, przez kamienie posadzki i ścian dobiegł szept — suchy drżący pomruk, jak gdyby sama ziemia miała przemówić.
Serret chwyciła dłoń Geda i popędziła razem przez korytarze i sale, a potem zbiegli długimi kręconymi schodami. Wyszli na podwórzec, gdzie ostatnie srebrzyste światło dnia unosiło się jeszcze ponad zabrudzonym, zdeptanym śniegiem. Trzej słudzy zamkowi zastąpili im drogę z ponurym, badawczym wejrzeniem, jak gdyby podejrzewali jakąś intrygę tych dwojga przeciw swemu panu.
— Robi się ciemno, pani — rzekł jeden, a drugi dodał: — Nie możesz, pani, teraz wyjeżdżać.
— Precz z mojej drogi, plugastwo! — krzyknęła Serret i przemówiła w syczącym języku osskilskim. Mężczyźni odskoczyli od niej i wijąc się, przypadli do ziemi; jeden z nich zawył w głos.
— Musimy wyjść przez bramę, nie ma innego wyjścia na zewnątrz. Czy możesz dostrzec bramę? Czy możesz ją znaleźć, Krogulcze?
Szarpała go za rękę, jednak Ged wahał się.
— Jaki urok rzuciłaś na tych ludzi?
— Nalałam w szpik ich kości gorącego ołowiu; umrą od tego. Prędzej, mówię ci, on wypuścił Sługi Kamienia, a ja sama nie mogę znaleźć bramy — jest zamaskowana potężnymi czarami. Szybko!
Ged nie wiedział, o co chodzi Serret, on sam bowiem mógł widzieć zaczarowaną bramę tak wyraźnie, jak kamienne sklepione wyjście z podwórca, poprzez które ją oglądał. Poprowadził Serret przez to wyjście, potem po nie tkniętym stopą śniegu zewnętrznego dziedzińca i wreszcie, wymawiając zaklęcie Otwarcia, przeprowadził ją przez bramę w magicznym murze.
W chwili gdy wydostali się sklepionym wyjściem ze srebrzystego półmroku Dworu Terrenon, Serret zmieniła się.
Nie była mniej piękna w posępnym świetle wrzosowisk, ale jej urodę skaził wygląd zawziętej czarownicy; i Ged poznał ją nareszcie — córkę władcy z Re Albi, córkę czarodziejki z Osskil, tę, która naigrawała się zeń na zielonych łąkach ponad domem Ogiona, dawno temu, i wysłała go, aby przeczytał zaklęcie wyzwalające cień. Nie zaprzątał sobie tym jednak myśli, rozglądał się bowiem teraz naokoło, ze wszystkimi zmysłami w pogotowiu, szukając owego wroga-cienia, który miał czekać na niego gdzieś poza obrębem magicznych murów. To mógł być wciąż jeszcze gebbeth przyodziany w zwłoki Skiorha albo też ów cień mógł się. ukrywać w gęstniejącej ciemności czekając, aż dopadnie Geda i stopi swą bezkształtność z jego żywym ciałem. Ged wyczuwał bliskość cienia, lecz go nie widział. Wpatrując się, dostrzegł jednak o kilka kroków od bramy coś małego i ciemnego, na wpół zagrzebanego w śniegu. Nachylił się, a potem delikatnie podniósł to w obu dłoniach. Był to otak; jego gładkie, krótkowłose futerko było całe zlepione krwią, a drobne ciałko leżało lekkie, sztywne i zimne w rękach Geda.