Ged przybrał postać sokoła, nękany rozpaczą i wściekłością; gdy odlatywał z wyspy Osskil, miał w głowie tylko jedną myśclass="underline" nie dać się doścignąć zarówno kamieniowi, jak cieniowi, uciec z zimnej zdradliwej krainy, powrócić do domu. Gniew i dzikość sokoła były jak jego własna dzikość i gniew: uczucia te stały się jego własnymi, a jego wola lotu stała się wolą sokoła. Tak więc przeleciał nad wyspą Enlad, zniżając lot, aby napić się z samotnego leśnego jeziorka, ale potem natychmiast znów zerwał się do lotu, gnany lękiem przed ścigającym go cieniem. Tak też przeleciał nad wielkim szlakiem morskim zwanym Paszczą Enladu i leciał dalej i dalej na południowy wschód, mając po prawej majaczące daleko wzgórza wyspy Oranea, po lewej jeszcze słabiej widoczne wzgórza wyspy Andrad, a przed sobą jedynie morze — póki wreszcie w dali przed nim nie wyrosła z fal jedna zastygła fala, wznosząca się coraz wyżej: biały szczyt Gont. Przez wszystkie słoneczne dni i mroczne noce tego wielkiego lotu Ged unosił się na sokolich skrzydłach, spoglądał sokolimi oczyma i, zapominając swoje własne myśli, znał w końcu tylko to, co zna sokół: głód, wiatr, szlak, którym leci.
Przyleciał do właściwej przystani. Niewielu było ludzi na Roke, a tylko jeden na wyspie Gont, który mógł przywrócić mu postać ludzką.
Ged był oszołomiony i milczący, gdy się obudził. Ogion nie odzywał się do niego, lecz karmił go mięsem i poił wodą, pozwalał mu siedzieć zgarbionemu przy ogniu, ponuremu jak wielki, zmęczony, posępny sokół. Z nadejściem nocy Ged zasnął. Trzeciego dnia z rana podszedł do kominka, przy którym siedział zapatrzony w płomienie mag, i odezwał się:
— Mistrzu…
— Witaj, chłopcze — powiedział Ogion.
— Wróciłem do ciebie tak samo, jak cię opuściłem: jako głupiec — powiedział młodzieniec głosem szorstkim i ochrypłym. Mag uśmiechnął się z lekka, dał znak Gedowi, aby usiadł po drugiej stronie kominka, a sam zabrał się do parzenia ziół dla nich obu.
Padał śnieg, pierwszy śnieg, który tej zimy pojawił się na niższych zboczach góry, Gont. Okna Ogiona były szczelnie zamknięte okiennicami, ale mogli słyszeć miękkie spadanie mokrego śniegu na dach i głęboką ciszę śniegu wszędzie wokół domu. Długi czas siedzieli przy ogniu i Ged opowiadał swemu dawnemu Mistrzowi o latach, które minęły, dokąd odpłynął z wyspy Gont na pokładzie statku o nazwie „Cień”. Ogion nie zadawał pytań i gdy Ged skończył, mag milczał jeszcze długo, cichy, zadumany. Potem podniósł się, postawił na stole chleb, ser i wino i spożyli razem posiłek. Gdy skończyli i uprzątnęli izbę, Ogion przemówił.
— Dotkliwe są twoje blizny, chłopcze — rzekł.
— Brak mi siły do walki przeciw temu stworowi — odpowiedział Ged.
Ogion potrząsnął głową, ale przez jakiś czas milczał. Nareszcie powiedział:
— Dziwne. Miałeś dość siły, aby pokonać zaklęciem czarownika na jego własnym terenie, tam, na wyspie Osskil. Miałeś dość siły, aby oprzeć się pokusom i odparować na- tarcie sług Starej Mocy Ziemskiej. A na wyspie Pendor miałeś dość siły, aby stawić czoło smokowi.
— Na Osskil miałem szczęście, nie siłę — zaprzeczył Ged i zadrżał znowu, gdy wspomniał koszmarne, trupie zimno Dworu Terrenon. — Co zaś do smoka, znalem jego imię. Ten zły stwór, ten cień, który mnie ściga, nie ma imienia.
— Wszystkie rzeczy mają imiona — rzekł Ogion z taką pewnością, że Ged nie śmiał powtórzyć tego, co mówił mu Arcymag Gensher: że złe siły jak ta, którą wyzwolił, są bezimienne. Smok z Pendoru w samej rzeczy proponował, że zdradzi mu imię cienia, ale Ged nie ufał zbytnio rzetelności tej propozycji, ani też nie wierzył obietnicy Serret, że kamień powie mu to, co Ged pragnie wiedzieć.
— Jeśli cień ma imię — powiedział w końcu — nie sądzę, aby się zatrzymał i zdradził mi je…
— Nie — odparł Ogion. — Ty też nie zatrzymałeś się i nie zdradziłeś mu swojego imienia. A jednak cień je znał. Na osskilskich wrzosowiskach zawołał cię po imieniu, wymówił imię, które ci nadałem. To dziwne, dziwne…
Pogrążył się znów w rozmyślaniach. Wreszcie Ged odezwał się:
— Przybyłem tu po radę, nie po schronienie, Mistrzu. Nie chciałbym sprowadzać! tego cienia na ciebie, lecz on wkrótce tu się zjawi, jeśli zostanę. Niegdyś przegnałeś go właśnie z tej izby…
— Nie; to było tylko jego przeczucie, cień cienia. Teraz nie potrafiłbym go odegnać. Tylko ty mógłbyś to zrobić.
— Ale ja jestem na razie bezsilny. Czy jest gdzieś miejsce, gdzie… — Jego głos zamarł, zanim zadał pytanie.
— Nie ma bezpiecznego miejsca — powiedział łagodnie Ogion. — Nie przeistaczaj się ponownie, Ged. Cień usiłuje zniszczyć twoją prawdziwą istotę. Omal tego nie uczynił, gdy wpędził cię w istotę sokoła. Nie, nie wiem, dokąd powinieneś się udać. Jednakże wiem coś o tym, co powinieneś zrobić. Trudno mi mówić ci o tym.
W milczeniu Geda było żądanie prawdy, więc Ogion powiedział w końcu:
— Musisz zawrócić.
— Zawrócić?
— Jeśli będziesz szedł przed siebie, jeśli nie przerwiesz ucieczki — dokądkolwiek uciekniesz, wszędzie napotkasz niebezpieczeństwo i zło, ono bowiem cię popycha, ono wybiera dla ciebie drogę. To ty musisz wybierać. To ty musisz poszukać tego, co ciebie szuka. Musisz ścigać to, co ciebie ściga.
Ged nic nie powiedział.
— Nadałem ci imię u źródeł Rzeki Ar — mówił mag — nad strumieniem, który spływa z gór do morza. Człowiek może poznać cel, do którego zmierza — ale nie potrafi go poznać, jeśli nie odwróci się, jeśli nie powróci do swego początku i nie zawrze tego początku w swoim istnieniu. Jeśli nie chce być patykiem porwanym przez wir i pochłoniętym przez prąd, musi być samym owym prądem, całym, od źródła aż do pogrążenia się w morze. Wróciłeś na wyspę Gont, wróciłeś do mnie, Ged. Teraz zawróć już zupełnie z drogi, szukaj samego źródła i tego, co leży przed źródłem. Tam spoczywa twoja nadzieja na odzyskanie siły.
— Tam, Mistrzu? — odezwał się Ged z trwogą w głosie. — Gdzie?
Ogion nie odpowiedział.
— Jeśli zawrócę — rzekł Ged, gdy Upłynęło kilka chwil — jeśli, jak mówiłeś, zacznę ścigać ścigającego, pościg zapewne nie potrwa długo. On tylko tego pragnie, by spotkać się ze inną twarzą w twarz. Dwa razy tak uczynił i dwa razy mnie pokonał.
— Do trzech razy sztuka — powiedział Ogion.
Ged chodził po izbie tam i z powrotem, od kominka do drzwi, od drzwi do kominka.
— A jeśli pokona mnie całkowicie — rzekł, spierając się może z Ogionem, a może z sobą samym — wtedy odbierze mi wiedzę i moc i będzie czynić z nich użytek. Teraz zagraża tylko mnie. Lecz jeśli wejdzie we mnie i weźmie mnie w posiadanie, będzie czynić poprzez mnie wiele złego.
— To prawda. Jeśli cię pokona.
— Lecz jeśli będę uciekać, znów mnie z pewnością znajdzie… A ucieczka pochłonęła już całą moją siłę. — Ged chodził jeszcze przez chwilę, potem nagle odwrócił się i klękając przed magiem powiedział: — Przebywałem wśród wielkich czarnoksiężników i byłem na Wyspie Mędrców, ale moim prawdziwym Mistrzem jesteś ty, Ogionie. — Mówił tonem pełnym miłości i radosnym mimo przygnębienia.