— Nie szkodzi, Estarriol. Ale to jestem ja i rad jestem, że cię widzę…
Vetch usłyszał zapewne coś więcej niż zwykłą radość w jego głosie. Wciąż jeszcze nie puszczając ramienia Geda, powiedział w Prawdziwej Mowie:
— W strapieniu i z głębi mroku przybywasz, Ged, a jednak raduje mnie twoje przybycie. — Potem mówił dalej po hardycku, ze swoim akcentem z Rubieży: — Dalej, chodź z nami, idziemy do domu, czas byłby wejść do środka z tych ciemności!… Oto moja siostra, najmłodsza z nas, ładniejsza — jak widzisz — ode mnie, ale o wiele mniej rozgarnięta: ma na imię Yarrow. Yarrow, oto Krogulec, najlepszy z nas i mój przyjaciel.
— Witaj, panie czarnoksiężniku — pozdrowiła go dziewczyna, skromnie chyląc głowę i zakrywając oczy dłońmi dla okazania szacunku, jak to czynią kobiety na Wschodnich Rubieżach; jej oczy, gdy ich nie zakrywała, były jasne, nieśmiałe i zaciekawione. Mogła mieć lat czternaście; była ciemna jak jej brat, ale bardzo szczupła i wysmukła. W jej rękaw wczepiał się skrzydlaty i szponiasty smok, nie dłuższy od jej dłoni.
Ruszyli razem w dół mrocznej ulicy, a Ged zauważył, gdy szli:
— Na wyspie Gont twierdzi się, że tamtejsze kobiety są odważne, ale nie widziałem tam nigdy, aby panna nosiła smoka jako bransoletkę.
Słowa te sprawiły, że Yarrow zaśmiała się i odparła bez namysłu:
— To tylko harrekki, czy nie macie takich na wyspie Gont? — Po czym zawstydziła się na chwilę i zakryła oczy.
— Nie mamy, podobnie jak smoków. A to stworzenie nie jest smokiem?
— Owszem, małym, który żyje na gałęziach dębu, je psy, robaki i jaja wróbli — nie wyrasta nigdy większy niż ten. Och, panie, brat opowiadał mi często o twoim ulubionym zwierzątku, o tym dzikim otaku — czy masz go jeszcze?
— Nie. Już nie.
Vetch obrócił się. ku niemu, jakby chcąc zadać pytanie, ale powściągnął język i nie zapytał o nic aż do chwili, gdy znacznie później siedzieli sami przy kamiennym palenisku w jego domu.
Chociaż Vetch był najważniejszym czarnoksiężnikiem na całej wyspie Iffish, osiedlił się w Ismay, małym miasteczku, w którym się urodził, i mieszkał tu ze swym najmłodszym bratem i siostrą. Jego ojciec był w swoim czasie dość zamożnym kupcem morskim; dom był przestronny i wsparty na mocnych belkach, z mnóstwem domowego dobytku w postaci glinianych naczyń, cienkich tkanin oraz naczyń z brązu i mosiądzu na rzeźbionych półkach i skrzyniach. W jednym kącie głównej komnaty stała wielka harfa taonijska, w innym zaś — warsztat Yarrow do tkania gobelinów, z wysoką ramą krosien inkrustowaną kością słoniową. Tutaj Vetch, wbrew wszelkim swym prostym i spokojnym obyczajom, był zarazem potężnym czarnoksiężnikiem i panem w swym własnym domu. Było tu dwoje służby, leciwych jak sam dom, i pogodny chłopak, brat Yetcha, i Yarrow, zwinna i milcząca jak mała rybka; dziewczyna podała dwom przyjaciołom wieczerzę i jadła z nimi słuchając ich rozmowy, a potem wyśliznęła się do swej własnej izby. Wszystko tutaj było na swoim miejscu, spokojne i pewne; toteż Ged, rozglądając się po oświetlonej ogniem komnacie, powiedział:
— Oto jak powinno się żyć — i westchnął.
— Cóż, to tylko jeden z dobrych sposobów — powiedział Vetch. — Są i inne. Teraz, bracie, opowiedz mi, jeśli możesz, co się z tobą działo od czasu, gdy ostatni raz rozmawialiśmy, dwa lata temu. I opowiedz mi o swojej obecnej podróży, bo dobrze widzę, że tym razem nie zostaniesz z nami długo.
Ged opowiedział mu, a gdy skończył, Vetch siedział przez dłuższy czas zadumany. Potem powiedział:
— Pojadę z tobą, Ged.
— Nie.
— A jednak pojadę.
— Nie, Estarriol. To nie twoje zadanie i nie twoje nieszczęście. Rozpocząłem tę złą podróż sam i skończę ją sam, nie chcę, aby kto inny od tego ucierpiał — a już zwłaszcza ty, ty, który próbowałeś powstrzymać przed złym postępkiem moją rękę na samym początku, Estarriol…
— Duma zawsze była panią twojej duszy — rzekł jego przyjaciel uśmiechając się, jak gdyby rozmawiali o sprawie niewiele ich obu dotyczącej. — Ale pomyśclass="underline" to ty prowadzisz poszukiwanie, z pewnością; lecz jeśli poszukiwanie skończy się niepowodzeniem, czyż nie powinien być przy tobie ktoś inny, kto mógłby zanieść ostrzeżenie na Archipelag? Cień stałby się wtedy przecież straszną potęgą. A jeśli pokonasz tego stwora, czyż nie powinien być przy tobie ktoś jeszcze, kto opowie o tym na Archipelagu, tak aby ów czyn mógł być znany i opiewany? Wiem, że mogę ci się na nic nie przydać; minio to myślę, że powinienem pojechać z tobą.
Tak ubłagany, Ged nie potrafił odmówić przyjacielowi, ale powiedział:
— Nie powinienem był pozostawać tu dzisiaj. Wiedziałem o tym, a jednak pozostałem.
— Czarnoksiężnicy nie spotykają się przypadkiem, bracie — rzekł Vetch. — A poza tym, jak sam powiedziałeś, byłem przy tobie na początku twej podróży. Wypada, abym szedł za tobą aż do jej końca. — Dorzucił drew do ognia i siedzieli przez chwilę wpatrzeni w płomienie.
— Jest ktoś, o kim nie słyszałem od tamtej nocy na Pagórku Roke i o kogo nie odważyłem się spytać nikogo w Szkole: mam na myśli Jaspera.
— Nigdy nie zdobył laski. Opuścił Roke tego samego lata i popłynął na wyspę O, aby być czarownikiem na dworze władcy w O-Tokne. Nic poza tym o nim nie wiem.
Znowu milczeli, wpatrując się w ogień i rozkoszując — jako że noc była przejmująco zimna — ciepłem, które biło w ich twarze, gdy siedzieli na szerokim obmurowaniu paleniska, ze stopami niemal w węglach.
Ged odezwał się wreszcie cichym głosem:
— Jest coś, czego się lękam, Estarriol. Będę się tego lękać bardziej, jeśli będziesz mi towarzyszył w podróży. Tam, na Dłoniach, w samym końcu ślepego fiordu rzuciłem się na cień, był w zasięgu moich rąk, i pochwyciłem go — próbowałem go pochwycić. I nie było nic, co dałoby się wziąć w ręce. Nie mogłem go pokonać. Uciekł, podążyłem za nim. Ale może to się zdarzyć jeszcze kilka razy. Nie mam nad tym stworem władzy. Może nie być ani śmierci, ani triumfu u kresu mojego poszukiwania; niczego, co można by opiewać; żadnego końca. Może być tak, że będę musiał spędzić życie na gonitwie z morza na morze i z lądu na ląd w nieskończonej, bezowocnej próbie sił, w wiecznym poszukiwaniu cienia.
— Niech się to odwróci! — rzekł Vetch, wykręcając lewą rękę gestem, który odwraca zły los, o jakim była mowa. Wbrew całej posępności swych myśli Ged uśmiechnął się z lekka na ten widok, gdyż jest to raczej zaklęcie dziecka niż czarnoksiężnika; Vetch miał w sobie zawsze coś z naiwnego wieśniaka. Ale był zarazem także bystry, przenikliwy, zdolny do trafienia w sedno sprawy. Mówił teraz: — To ponura myśl i ufam, że fałszywa. Jest chyba raczej tak, że jeśli widziało się początek czegoś, można zobaczyć i koniec. Dowiesz się w jakiś sposób, jaka jest natura cienia, jego istota, czym on jest — i w ten sposób pochwycisz go, pojmiesz i pokonasz. Chociaż trudne to pytanie: czym on jest… Jest coś, co mnie trapi, nie pojmuję tego. Zdaje się, że cień przybiera teraz twoją postać albo przynajmniej upodobnił się jakoś do ciebie: takim widziano go na wyspie Vemish i takim ja go widziałem tu, na Iffish. Jak to możliwe i dlaczego; i czemu cień nigdy tak nie uczynił na Archipelagu?
— Jak to mówią: „Na Rubieżach zmieniają się reguły”.
— Tak, to trafne przysłowie, zapewniam cię. Są dobre zaklęcia, których uczyłem się na Roke, a które tu tracą moc albo działają całkiem na opak; i są też zaklęcia tutaj stosowane, których nigdy nie poznałem na Roke. Każda kraina ma swoje własne moce i im dalej odpływa się od Lądów Środkowych, tym mniej można odgadnąć, co to za moce i jak władają. Ale nie sądzę, aby tylko to sprawiło, że cień tak się zmienił.